Wokół notebooków Apple narosły przez lata setki nieporozumień – mitów, przesądów i błędnych przekonań – które skutecznie dzielą świat recenzentów i użytkowników. Najzagorzalsi zwolennicy marki uważają produkowane przez nią notebooki za dzieło geniuszu; jej najwięksi przeciwnicy bezwzględnie punktują każde z jej potknięć i z upodobaniem prześmiewają marketingowe frazesy. Czy można jednak powiedzieć, że któraś ze stron ma tu rację, a któraś się myli? Czas przyjrzeć się sprawie nieco dokładniej i spróbować odpowiedzieć na pytanie: co jest prawdą, a co mija się z faktami w argumentach obu stron?
Dwie strony sporu
Apple’owskim MacBookom zarzuca się wiele. Najczęściej spotykane zarzuty dotyczą:
1. niewspółmierności ceny do faktycznej wartości produktu;
2. obecności niedopuszczalnych w tej półce cenowej usterek sprzętowych i błędów w oprogramowaniu;
3. częściowego bądź całkowitego braku kompatybilności notebooków z akcesoriami innych producentów i popularnym oprogramowaniem;
4. braku wsparcia dla starszych (ale nie przestarzałych) rodzin, serii i modeli;
5. agresywnego i aroganckiego marketingu, nadużywania amerykańskiego systemu patentowego i kontrowersji związanych z produkcją sprzętu.
Zarzuty te wyrażane są najczęściej w zdecydowanie ostrzejszej formie. Niekiedy przyjmują też postać parodii sloganów reklamowych Apple. Przeciwnicy marki, zwłaszcza ci o co bardziej pragmatycznym podejściu do kwestii sprzętu elektronicznego i notebooków, zdają się na nie szczególnie mocno uczuleni.
Zwolennicy Apple najczęściej odpierają te zarzuty następującymi stwierdzeniami:
1. Ceny notebooków Apple podyktowane są nie tylko względami czysto technicznymi, takimi jak parametry czy osiągi. Sprzęt komputerowy i akcesoria elektroniczne to nie tylko funkcjonalność. Liczą się również kwestie związane ze sposobem ich użytkowania – korzyści emocjonalne i „typowo lifestyle’owe”. Co więcej, sprzęt Apple charakteryzuje się stosunkowo wysoką niezawodnością i trwałością. Jaki inny notebook będzie działał równie dobrze dziś, co za pięć lat? To należy do rzadkości.
2. Błędy w oprogramowaniu zdarzają się wszędzie; nie sposób ich uniknąć. Oprogramowanie na rozmaite wersje Apple’owskiego OS-a charakteryzuje się dużo mniejszą liczbą błędów niż rozwiązania kompatybilne ze środowiskiem Windows (co wynika po części z zalet samego systemu operacyjnego). Przewagą systemu Apple jest także znacznie mniejsza liczba wirusów i złośliwych programów wycelowanych w komputery tej marki – większość użytkowników domowych MacBooków nigdy nie sięgnęła po pakiet antywirusowy, gdyż rozwiązania przygotowane przez Apple są dla nich wystarczające. Bardziej zachowawcze podejście powinno jednak wyróżniać profesjonalistów wykorzystujących sprzęt do zadań służbowych – ochronę cennych danych i projektów warto powierzyć polecanemu przez portal Macworld UK pakietowi Bitdefender Antivirus for Mac 2017.
Co do usterek sprzętowych – nie ma sprzętu idealnego i chyba każda duża marka ma na swym koncie kilka technicznych wpadek. W ostatnich latach nowy poziom takiej „wpadki” ustanowił Samsung ze swoimi wybuchającymi smartfonami Galaxy Note 7. Także Apple ma na swoim koncie parę niechlubnych sytuacji, choć nie o aż takim kalibrze. Kurzące się od środka ekrany komputerów Imac Retina 5K, rozwarstwiająca się obudowa iPhonów 8 lub ścierająca się powłoka antyrefleksyjna na matrycach MacBooków Pro to jedne z ulubionych anegdot „anty-fanów” marki Apple. Nierzadko zasięg i śmieszność tych sytuacji podkręca samo Apple, przygotowując kuriozalne wytłumaczenia swoich potknięć – Steve Jobs usiłujący udowodnić, że problemy z zasięgiem iPhonów 4 to wynik złego trzymania telefonu jest tego doskonałym przykładem.
Na szczęście Apple’owska gwarancja obejmuje pełny serwis i – w razie potrzeby – wymianę sprzętu. Obsługa klienta jest bardzo profesjonalna i nie robi sztucznych problemów, a realizacja ustaleń zawartych w gwarancji prawie nigdy nie nastręcza większego kłopotu. Nic zatem dziwnego, że serwis i obsługa posprzedażowa amerykańskiego potentata cieszą się szczególną renomą wśród klientów – Apple szczególny nacisk kładzie na utrzymanie jak najlepszej relacji z użytkownikami, co ma swoje przełożenie na standard i tempo realizacji wszelkiego typu napraw.
3. Sprzęt Apple jest częściowo kompatybilny z akcesoriami innych producentów i popularnym oprogramowaniem. Tam, gdzie stanowi to problem, powstają też wersje programów i aplikacji pisane specjalnie pod macOS-a. Na całość problemu należy natomiast spojrzeć w nieco szerszej perspektywie: brak kompatybilności stanowi w dużej mierze konsekwencję dążenia Apple do poprawy osiągów sprzętowych. Oprogramowanie MacBooków, iPhone’ów czy iPadów, od systemu operacyjnego po aplikacje, pisane jest specjalnie pod nie; nie jest uniwersalne – ale dzięki temu lepiej działa z określonymi podzespołami oraz ich konfiguracjami. Dzięki autorskiemu oprogramowaniu urządzenia Apple mogą też łączyć się ze sobą, tworząc niewielki system IoT (ang. Internet of Things – „Internet rzeczy”). Jeśli posiadamy więc MacBooka oraz iPhone’a, to zwiększają one wzajemnie swoją funkcjonalność, dzięki czemu każde z nich staje się bardziej użyteczne niż osobno.
4. Brak wsparcia dla starszych rodzin, serii czy modeli sprzętu to, jak twierdzą zwolennicy Apple, przypadłość każdej marki; nie ma zresztą nic dziwnego w fakcie, że starszy sprzęt przestaje z czasem otrzymywać wsparcie. Po co tracić środki na aktualizację oprogramowania sprzed paru lat, jeżeli można przeznaczyć je na stworzenie czegoś nowego? Tymczasem wokół starszych wersji sprzętu Apple powstają nierzadko małe fanowskie społeczności; we własnym zakresie dbają one o zachowanie i poprawę jego funkcjonalności.
5. W kwestii agresywnego marketingu i nadużywania amerykańskiego systemu patentowego Apple ma, niestety, sporo na sumieniu i nawet najzagorzalsi fani marki przyznają, że zapędy Amerykanów w budowaniu wizerunku światowego lidera projektowania i produkowania urządzeń całkowicie deklasujących konkurencję przekraczają niekiedy granicę zdrowego rozsądku. Applowskie zasługi i wkład w rozwój technologii jest bezdyskusyjny i współczesny rynek IT wyglądałby zupełnie inaczej bez wizji Steve’a Jobsa, ale pamiętajmy, że to nie Apple wynalazło notebooka (HP), smartfona (IBM) czy tablet (Stanisław Lem :-P). Jednak to właśnie Apple spopularyzowało ten typ urządzeń, przynosząc użytkownikom funkcjonalność, prostotę obsługi i mobilność jakiej oczekiwali – i nikt im tego sukcesu nigdy nie odbierze.
Tym bardziej więc dziwią regularnie powracające w mediach doniesienia o kolejnych prawnych roszadach dotyczących patentowania znanych wcześniej rozwiązań czy wikłaniu się w spory prawne z firmami, którym raczej trudno zarzucić działanie na szkodę marki. Nawet w Polsce mieliśmy okazję śledzić tego typu zmagania, gdy prawnicy Apple odkryli witrynę ap.pl.
Chluby amerykanom, jak i wielu innym producentom elektroniki, nie przynoszą także ujawniane przez media raporty z chińskich fabryk składających ich produkty. Gdy pada nazwa „Foxconn”, kontekst wypowiedzi rzadko jest optymistyczny – również w tym roku sprawa zatrudniania stażystów na 11-godzinnych zmianach skłoniła Apple do zbadania tej kwestii i skłonienia podwykonawców do wprowadzania odpowiednich regulacji. Współpraca z firmami o wątpliwej reputacji w kwestii przestrzegania praw pracowników niewątpliwie stoi w znaczniej sprzeczności z wizerunkiem firmy „budującej lepszy świat”.
Apple szczyci się także statusem jednej z najcenniejszych marek na świecie oraz najwyżej wycenianej firmy na świecie. Zatem pojawianie się marki w kontekście nadużyć podatkowych w Irlandii oraz skandalu związanego z ujawnieniem dokumentów „Paradise Papers” trudno nazwać dobrą prasą. I choć najwyraźniej na świecie trudno o dużą korporację z idealnie czystym sumieniem (skandale korupcyjne z udziałem najważniejszych osób w Samsungu oraz Toshibie ledwie zdążyły przebrzmieć), to znów nie sposób tu nie zauważyć sprzeczności między marketingową otoczką firmy o najwyższych standardach moralnych – a szarą rzeczywistością.
Trzeba przyznać, że argumenty obu stron brzmią sensownie. W pewnych kontekstach sytuacyjnych bardziej przekonujące mogą być racje jednej, w innych – drugiej strony. Przeanalizujmy je jednak nieco dokładniej. Czy aby nie zawierają one przekłamań? Być może da się wypracować tu jakiś kompromis?
Zacznijmy od ceny.
Czy notebooki Apple rzeczywiście są drogie?
Cena MacBooków od zawsze stanowi przedmiot dużych kontrowersji. Przyzwyczailiśmy się, że notebooka o parametrach najsłabszych MacBooków Pro można dostać już za 3500 zł, może taniej. Tymczasem za MacBooka Pro zapłacimy przynajmniej 6000 zł. Skąd ta różnica? I czy rzeczywiście przepłacamy?
Zwolennicy MacBooków twierdzą, że chociaż faktycznie są one drogie, to jednak nie są przesadnie drogie; ich przeciwnicy, nieprzekonani tym argumentem, dowodzą, że płacimy tu głównie za markę. Jeśli przyjrzeć się sprawie nieco dokładniej, to nie sposób nie zgodzić się ze stwierdzeniem, iż rzeczywiście tak jest; marka Apple niewątpliwie ma swoją wartość (o wartości tej pisaliśmy obszerniej w artykule Laptop jako element wizerunku: o reprezentacyjnej funkcji notebooków). Sprzęt elektroniczny, nie inaczej niż markowy garnitur czy drogi zegarek, może określać nas w oczach otoczenia jako członków określonej grupy społecznej czy majątkowej. Funkcja ta, ma się rozumieć, nie dla każdego jest równie istotna. Odbierać jej jednak znaczenie tylko dlatego, że nas samych nie dotyczy – to oceniać rzecz własną miarą, a tym samym przekłamywać rzeczywistość. To natomiast, czy posiadacze MacBooków, szczególnie ci młodsi, rzeczywiście robią z ich funkcji reprezentacyjnej dobry użytek, czy też może niekoniecznie – to zupełnie inna sprawa.
Osobną kwestią jest tu cena, jaką jesteśmy w stanie „za markę” i związane z nią korzyści wizerunkowe zapłacić. Ile kosztuje to w przypadku notebooków Apple? Policzmy.
Apple MacBook Pro 13 charakteryzują następujące parametry:
Jest to najtańszy z dostępnych MacBooków Pro – w zależności od sprzedawcy możemy nabyć go w przedziale cenowym od około 6000 do około 6500 zł. Jak jednak wypada na tle konkurencji?
Sprawdźmy go w zestawieniu z notebookiem Lenovo ThinkPad 13 drugiej generacji. Jego parametry to:
Cena notebooka Lenovo w tej konfiguracji to około 3600 zł – płacimy więc zdecydowanie mniej niż za porównywalnego pod względem konfiguracji MacBooka Pro. Dlaczego? Zobaczmy.
Apple MacBook Pro 13 vs. Lenovo Think Pad 13 Gen2
MacBook Pro wygrywa z ThinkPadem pod przynajmniej paroma względami. Po pierwsze – procesor. Choć oba notebooki wyposażone są w procesory siódmej generacji, ten zamontowany w MacBooku jest nieco wydajniejszy. Natomiast znacznie wydajniejszy jest układ graficzny – Intel Iris Plus 640 oferuje odczuwalnie lepsze osiągi niż typowy układ zintegrowany, np. obecny w ThinkPadzie 13 Intel HD 620. Z tego względu jest to rozwiązanie szczególnie doceniane przez użytkowników pracujących przy edycji grafiki – zwiększonej wydajności nie trzeba opłacić obecnością grafiki niezależnej, co ma istotny wpływ na mobilność i kulturę pracy sprzętu. Oba notebooki posiadają ponadto taką samą ilość pamięci operacyjnej. To mówiąc – ThinkPad wyposażony jest w pamięć wyższej klasy (DDR4); posiada też miejsce na dodatkowe 24 GB RAM-u. Z MacBookiem ThinkPad wygrywa też pod względem pojemności dyskowej – posiada jej dokładnie 2x więcej. Zamontowany w nim dysk M.2 korzysta z interfejsu PCI-e NVMe; czyni go to równie szybkim co wykorzystujący to samo rozwiązanie dysk w sprzęcie Apple. W sumie: MacBook Pro działa odczuwalnie wydajniej – szczególnie przy zastosowaniach graficznych. Sprzęt Apple z całą pewnością wiele zyskuje także na obecności przygotowanego pod tę konfigurację systemu operacyjnego i oprogramowania.
A co z pozostałymi elementami konfiguracji? Tu sprawa jest już nieco bardziej skomplikowana. Ekran MacBooka Pro obsługuje zdecydowanie wyższą rozdzielczość; ekran ThinkPada oparty jest jednak na matowej matrycy IPS, co czyni go bardziej przydatnym do pracy biurowej i specjalistycznej (matryce matowe są zdrowsze dla oczu i nie męczą tak bardzo wzroku). Pomimo wyposażenia MacBooka Pro w błyszczącą matrycę nie uświadczymy na nim bardzo silnego efektu lustra. Wyświetlane na ekranie kolory oddane są z bardzo dużą wiernością, co ma istotne znaczenie dla osób pracujących na materiałach przeznaczonych docelowo do druku. Zatem ekran MacBooka zdecydowanie lepiej sprawdzi się przy zastosowaniach graficznych – rozdzielczość 2560 x 1600 przekłada się na fenomenalną ostrość, świetnie współgrającą z soczystymi kolorami. Przy pracy administracyjno-biurowej, szczególnie na świeżym powietrzu lub w nasłonecznionym biurze, większy komfort zapewni nam matowy ekran w ThinkPadzie. Ostateczny wybór będzie więc kwestią preferencji i zastosowań.
Pod względem dostępnych portów zdecydowanie wygrywa ThinkPad. Oferuje on nie tylko trzy porty USB 3.0 i jeden port USB typu C; jest też wyposażony w złącze HDMI oraz nowoczesne gniazdo stacji dokującej OneLink+, które znacząco zwiększa jego funkcjonalność i łatwość w przechodzeniu z pracy stacjonarnej do trybu mobilnego. Opisywany MacBook Pro oferuje „jedynie” dwa porty USB typu C i standardowe wyjście audio. Niewiele. Co więcej, USB-C nadal nie stanowi w świecie notebooków standardu; choć obsługuje go coraz więcej urządzeń peryferyjnych, wciąż jest to ułamek całości rynku akcesoriów. Większej różnicy nie ma natomiast przy kwestiach związanych z dostępem do sieci – obie maszyny wyposażone są w porównywalny moduł Bluetooth oraz identyczne pod względem funkcjonalności moduły WiFi.
Pozostaje więc rozmiar i waga. MacBook wygrywa na obu tych polach, różnice jednak są kosmetyczne. Znaczenie może mieć natomiast kształt obudowy: sprzęt Apple okazuje się zdecydowanie bardziej poręczny. Oba notebooki są równie komfortowe i nie męczą przy dłuższej pracy. Sprzęt Apple z całą pewnością ma dużą przewagę pod względem funkcji reprezentacyjnych; cokolwiek by mówić – jego design łatwiej uznać za efektowny. Wrażenie robi zwłaszcza przywiązanie projektantów do detalu: od skoku klawiszy po sposób, w jaki ramka ekranu „obejmuje” wyświetlacz, na wrażeniach dotykowych związanych z obcowaniem z obudową skończywszy. Przekłada się to też na płynącą z użytkowania przyjemność.
Ostatecznie więc: sprzęt Apple wygrywa – ThinkPad nie przegrywa jednak z kretesem. Jest to, bądź co bądź, sprzęt znacznie tańszy. Notebooki Lenovo z półki cenowej rzędu 4500 zł z łatwością pokonują MacBooka Pro na polu wydajności – i to nawet bez applowskiego systemu operacyjnego i oprogramowania. Czy oznacza to zatem, że płacimy 2000 zł za markę i związane z produktem kwestie wizerunkowe i lifestyle’owe? Trudno powiedzieć. Wartość sprzętu Apple z całą pewnością wzrasta wraz z zakupem każdego kolejnego urządzenia tej marki; czy jednak stać nas na podobny nakład środków?
Odpowiadając na to pytanie powinniśmy też zwrócić uwagę na fakt, iż na potrzeby powyższego porównania pominęliśmy niejako kwestie związane z „ceną” marki Lenovo. A przecież ta również ma swoją wartość.
Apple MacBook Pro 13 vs. HP ZBook 14u G4
Po zestawieniu MacBooka Pro 13 z notebookiem o znacznie niższej cenie sprawdźmy, co konkurencja może nam zaoferować w cenie porównywalnej oraz wyraźnie większej. Ważne jest, by był to sprzęt o równie dużej mobilności, przystosowany do wymagań użytkownika profesjonalnego – musi więc oferować rozbudowaną funkcjonalność zamkniętą w kompaktowej formie.
Zacznijmy od ultramobilnej stacji roboczej HP ZBook 14u G4, która w prezentowanej konfiguracji wyceniana jest na kwotę 5400 zł:
Mamy do czynienia z komputerem o zauważalnie większym formacie i nieco większej wadze od MacBooka Pro 13. Chociaż wizualnie sprzęt może robić mniejsze wrażenie, bo smukła i srebrna linia notebooków Apple bezdyskusyjnie przyciąga wzrok, to w żadnym wypadku nie można tu mówić o gorszej jakości wykonania. Obudowę złożono z aluminiowych i magnezowych paneli, co przełożyło się na zwiększenie wytrzymałości całej konstrukcji. Sprzęt jest przy tym utrzymany w praktycznej, matowej stylistyce, ułatwiającej zachowanie go w czystości.
Większy format ZBooka 14u pozwolił na osiągnięcie niesamowitego poziomu funkcjonalności i ergonomii komputera. Już sam wybór portów robi wrażenie – nie zabrakło nawet gniazda stacji dokującej, dzięki któremu podczas pracy stacjonarnej możemy zachować optymalną ergonomię stanowiska pracy. Po wejściu do biura błyskawicznie połączymy komputer ze wszystkimi potrzebnymi akcesoriami i peryferiami, a boków obudowy nie będzie szpecić plątanina przewodów i gąszcz wtyczek.
ZBook 14u G4 nie ustępuje konkurencji także w kwestii zastosowanego nośnika danych – zwłaszcza że możemy w nim jednocześnie zamontować dysk SSD M.2 NVMe oraz nośnik 2,5-calowy. Pozostałe podzespoły zapewniają mu przewagę w zastosowaniach profesjonalnych, szczególnie projektowaniu. Dzięki certyfikowanej grafice AMD FirePro W4190M komputer świetnie radzi sobie z zadaniami, jakim nie sprostają układy zintegrowane. Co prawda zastosowany układ AMD nie jest królem wydajności, ale umożliwia stabilną pracę z oprogramowaniem CAD-owskim, co jest rzadkością w sprzęcie o tak dużej mobilności. Znacznie prostsza będzie także rozbudowa i konserwacja komputera, gdyż dostęp do podzespołów (w tym zatok dyskowych i gniazd pamięci) nie nastręcza większych problemów.
Komputer nie zawodzi także pod względem czasu pracy na baterii; dzięki obecności grafiki zintegrowanej oraz baterii o pojemności 51 Wh ZBook 14u dorównuje w tej kwestii MacBookowi.
Sprzęt Apple nadal prowadzi w kwestii wyświetlacza – zastosowany w ZBooku ekran Full HD to dobrej klasy IPS, jednak jego rozdzielczość oraz odwzorowanie kolorów muszą oddać pierwszeństwo rozwiązaniom marki Apple.
Czy zatem HP ZBook całkowicie deklasuje propozycję od Apple? W żadnym wypadku, gdyż wszystko zależy od naszych potrzeb. Jeżeli priorytetem dla nas jest mobilność, wysokiej klasy ekran oraz dostęp do ekosystemu OSX, to zdecydowanie lepiej sprawdzi się w naszych rękach MacBook Pro 13. Większa funkcjonalność oraz profesjonalna grafika AMD FirePro są niewątpliwie zaletami, ale tylko w momencie gdy te dodatki faktycznie będą nam potrzebne. A nie ukrywajmy, że komputer z certyfikacją ISV, przyznawaną przez producentów najważniejszych aplikacji projektowych na świecie, jest potrzebny wąskiemu gronu użytkowników o wyspecjalizowanym profilu pracy.
Apple MacBook Pro 13 vs. Lenovo ThinkPad P40 Yoga
Do podobnych wniosków możemy dojść, zestawiając MacBooka Pro 13 ze znacznie droższym Lenovo ThinkPad P40 Yoga, nietuzinkowym sprzętem łączącym możliwości mobilnej stacji roboczej z funkcjonalnością konwertowalnego ultrabooka.
ThinkPad P40 Yoga z całą pewnością jest odczuwalnie cięższy – mimo zastosowania lekkiego polimeru wzmocnionego włóknem węglowym, szkło chroniące ekran przed dotykiem musiało dodać nieco masy. I tu także znajdziemy więcej portów, w tym wsparcie dokowania, co zwiększa wygodę pracy stacjonarnej z komputerem.
Dużą zaletą jest także obecność grafiki przystosowanej do pracy z oprogramowaniem projektowym – NVIDIA Quadro M500M pozwoli na stabilną pracę z zadaniami graficznymi przekraczającymi możliwości typowego ultrabooka. Nie zapomniano także o nowoczesnym i szybkim dysku SSD, choć w prezentowanej konfiguracji budżet nie wystarczył na nośnik korzystający z interfejsu PCI-e NVMe.
Jednak cechą w największym stopniu wyróżniającą ThinkPada P40 Yoga jest możliwość przejścia w tryb tabletu i wsparcie dla aktywnego piórka ThinkPad Pen Pro. Radykalnie zwiększa to przydatność sprzętu przy zadaniach związanych z rysowaniem oraz szkicowaniem. Za taką funkcjonalność przyjdzie nam jednak zapłacić wyraźnie większą kwotę, zatem istotne jest, aby sprzęt tego typu trafił do użytkownika, który faktycznie wykorzysta jego potencjał. Sięganie po tak drogi sprzęt do biura tylko po to, aby dotykiem przerzucać kolejne strony przeglądarki to niepotrzebne generowanie kosztów w firmie (szerzej piszemy o tym w tekście: Jak obniżyć koszty infrastruktury informatycznej i działu IT w naszej firmie? 7 rozwiązań dla przedsiębiorczych managerów). Pamiętajmy zatem o wybieraniu sprzętu dopasowanego do faktycznych potrzeb – z pomocą w takiej kwestii może przyjść zaufany doradca klienta, a w przypadku instytucji planującej istotną dla dalszego rozwoju inwestycję – konieczne okażą się nawet konsultacje eksperckie.
Usterki sprzętowe, błędy w oprogramowaniu?
Krytycy Apple powtarzają, iż sprzęt tej ceny powinien być bezawaryjny. Jest to żądanie w stu procentach uzasadnione, ale, niestety, mało realne; i dużo droższemu sprzętowi zdarzają się przecież czasami usterki. Ostatecznie więc rzecz rozbija się o jakość obsługi posprzedażowej oraz idącej za nią gwarancji. Jeśli idzie o to pierwsze, wszystko zależy od sprzedawcy. Ci najlepsi oferują swoim klientom kompleksowe programy obsługi posprzedażowej; ci gorsi – nie zawsze. Jakość obsługi posprzedażowej autoryzowanych resellerów premium Apple wypada dobrze na tle sklepów sieciowych z rodzaju Media Markt czy Euro RTV AGD; znacznie gorzej prezentuje się jednak w zestawieniu z programami oferującymi sprzęt klientom biznesowym. To i owo można zarzucić także Apple’owskiej gwarancji. Jest ona dość kompleksowa i obejmuje wszystkie najczęstsze przyczyny uszkodzenia czy utraty sprzętu. Ustępuje jednak gwarancjom klasy biznes: nie przewiduje np. serwisu on-site czy NBD (ang. Next Business Day – gwarancji, w ramach której nasz notebook przechodzi proces serwisowy do 24 godzin od momentu zgłoszenia usterki).
Więcej o programach obsługi posprzedażowej pisaliśmy w artykule Program obsługi posprzedażowej – co powinien obejmować? Jego lektura pozwala spojrzeć na oferowane przez autoryzowanych resellerów Apple programy obsługi oraz umowy gwarancyjne z nieco większym dystansem. Cokolwiek by jednak nie mówić – sprzedawcy ci z całą pewnością oferują najlepsze warunki w segmencie konsumenckim. Argument ten byłby jednak mocniejszy, gdyby cena sprzętu również pasowała do tego segmentu.
Krytykę dotyczącą błędów w oprogramowaniu należy raczej zignorować. Przygotowywane pod różne wersje OS-a programy i aplikacje zawierają nieproporcjonalnie mniej błędów niż te na Windowsa. Jest to w dużej mierze zasługą stosunkowo rygorystycznego procesu weryfikacji, który muszą przejść, zanim zostaną dopuszczone do użytku. Odpowiedzialni za tę kwestię testerzy szczególną uwagę zwracają na optymalizację – programy na OS-a działają często zauważalnie lepiej niż ich odpowiedniki na Windowsa. Sam OS ma ponadto opinię bardziej przyjaznego użytkownikowi.
Kompatybilność vs. osiągi i funkcjonalność
Brak kompatybilności z większością dostępnych na rynku urządzeń i przeznaczonym do ich obsługi oprogramowaniem jest może najpoważniejszym zarzutem, jaki wytaczano notebookom Apple. Zarzut ten jest trafiony; co gorsza, podpięte pod MacBooka nieoryginalne przejściówki (np. do kabla HDMI) mogą nie działać (albo nie działać właściwie). Niestety, pozostałe rodziny notebooków Apple też mają ten problem; znacząco obniża to ich funkcjonalność w warunkach biurowych – za wyłączeniem organizacji, które korzystają tylko ze sprzętu Apple. W takich wypadkach ich funkcjonalność bowiem wzrasta.
Zwolennicy Apple odpowiadają na ten zarzut dwoma wspomnianymi już wyżej kontrargumentami. Po pierwsze – że jest to cena, jaką trzeba zapłacić za lepsze osiągi; po drugie natomiast – że w zamian otrzymujemy możliwość połączenia wszystkich posiadanych przez nas urządzeń Apple w „internet rzeczy”.
Kontrargument numer jeden znajduje swoje potwierdzenie w testach. Notebooki Apple rzeczywiście działają sprawniej niż porównywalny konfiguracyjnie sprzęt konkurencji; zyskują też na bezawaryjności i czasie eksploatacji (żywotność MacBooków Pro jest często większa niż innych notebooków). Wątpliwości budzi natomiast kontrargument numer dwa – ten odwołujący się do „internetu rzeczy”. Jeszcze parę lat temu Apple mogło być liderem na rynku IoT; marka prawdopodobnie należała też do jego prekursorów. Obecnie jednak funkcję tego rodzaju oferuje większość producentów; łączenie wielu urządzeń tej samej marki – a nawet dwóch czy trzech różnych marek – przestało być czymś niespotykanym. Coraz częściej oczekujemy tego od sprzętu konsumenckiego – o notebookach biznesowych nie wspominając. Powoływanie się na ten argument jest więc oznaką myślenia przeszłością – choć, trzeba przyznać, powiązane ze sobą urządzenia Apple rzeczywiście zyskują na użyteczności. (Zysk ten jest jednak najlepiej odczuwalny w kwestiach związanych z komfortem użytkowania i kulturą pracy, a nie ściśle pojętą funkcjonalnością.)
Porzuceni, zapomniani
Ostatni zarzut dotyczy „porzuconych i zapomnianych” przez Apple modeli, serii, a nawet i rodzin sprzętu. Choć problem ten rzeczywiście istnieje, to przeciwnicy Apple najczęściej przesadzają: marka wcale nie porzuca swoich produktów wcześniej niż inne. Nie porzuca ich też częściej. Owszem, mniej popularne urządzenia cieszą się wsparciem producenta krócej niż inne. Nie inaczej jest jednak w przypadku pozostałych uczestników rynku sprzętu elektronicznego i nowych technologii. Żaden produkt Apple nie stracił też wsparcia marki z dnia na dzień; Apple przeważnie ogłasza zawieszenie go na tyle długo przed faktem, by ewentualni użytkownicy mogli spokojnie zastąpić przestarzałe urządzenie – nowszym.
Nie oznacza to jednak, że zarzut ten nie ma podstaw. Choć wzięty w izolacji nie wytrzymuje krytyki, to staje się zrozumiały w kontekście tego, o czym napisaliśmy wyżej. Produkty Apple, przez wzgląd na swoją bezawaryjność, przeznaczone są do długotrwałej eksploatacji; w tym sensie – wsparcie techniczne również powinno obejmować okres przynajmniej trochę dłuższy niż w przypadku pozostałych producentów. Krytykom chodzi więc nie tyle o to, że okres ten jest krótki; raczej o to, iż jest on niewspółmierny do docelowego czasu eksploatacji produktu. Powołując się jednak na ten argument, sami przyznają, iż produkty te rzeczywiście są stosunkowo bezawaryjne. Oznacza to, mówiąc prosto, iż dwie bardzo popularne linie krytyki po części się nawzajem unieważniają: tam, gdzie dotyczą jednego i tego samego produktu, nie mogą iść ze sobą w parze. (Co innego, kiedy dotyczą dwóch innych rodzajów sprzętu; w takim wypadku oba zarzuty mogą być słuszne i trafione.)
Czy problem niewspółmierności czasu wsparcia produktu do docelowego czasu jego eksploatacji wynika z nastawionej na postęp i myślenie przyszłością polityki Apple, czy też może jest kwestią przeoczenia bądź oszczędności – pozostaje niewiadomą.
Podsumowanie
Sprzęt Apple ma swoją wartość. Ma też jednak swoją cenę. Zapłacą ją ci, którzy cenią sobie przywiązanie do detalu i świetny design, a także graficy i przedstawiciele branży muzycznej; odrzucą ci, dla których kwestie te są drugorzędne, a podstawowym wyznacznikiem wartości notebooka – czy też w ogóle sprzętu elektronicznego – jest jego funkcjonalność. Różnica pomiędzy Apple a innymi markami jest bowiem różnicą pomiędzy marką typu premium a markami typu standard. Czego byśmy nie mówili – jest to różnica o charakterze przede wszystkim lifestyle’owym (nie wyłącznie – ale nadal przede wszystkim). Niezależnie jednak od wszelkiej krytyki nawet najzagorzalsi przeciwnicy Apple muszą się zgodzić: bez notebooków z jabłkiem świat laptopów stałby się dużo, dużo uboższy.
Warto wiedzieć…
Ogólniej o kwestiach, które należy wziąć pod uwagę, kupując laptopa do pracy biurowej – niekoniecznie specjalistycznej – pisaliśmy w poradniku Notebooki dla firm. Na co należy zwrócić uwagę przed, po i w trakcie zakupu?
Dla osób, które chcą wiedzieć więcej o podstawowych różnicach dzielących sprzęt biznesowy i konsumencki powstał natomiast poradnik Notebooki biznesowe vs. notebooki konsumenckie – porównanie.