W ubiegłym tygodniu dość sporo uwagi poświęciliśmy konferencji Apple i ogłoszonych na niej nowym iPhone’om. Dziś przyjrzymy się bliżej samym modelom i specyfikacjom, co, miejmy nadzieję, pozwoli nam ocenić, na ile najnowsze flagowce od Apple rzeczywiście są godne – lub nie – swojej roli.

O naszych wrażeniach z tegorocznej konferencji sprzętowej Apple możesz przeczytać w artykule Kto z nas ma prawo oceniać Apple? – tekst ukazał się na TECHSETTERZE w zeszłym tygodniu. Swoimi wrażeniami podzielił się również Artur, którego felieton, iPhone 11 i iPhone 11 Pro. Jakie piękne samobójstwo, również Wam polecamy. A jeśli po prostu chcecie się pośmiać, polecamy przegląd memów –  na które najnowszy iPhone z całą pewnością sobie zasłużył.

 

iPhone X – telefon z przyszłości; iPhone 11 – telefon z przeszłości?

Zanim zaczniemy – parę uwag.

Rynek technologii mobilnych idzie do przodu z zastraszającą szybkością. Kto nie biegnie z nim, ten ginie. A dzięki wojnie handlowej Stanów z Chinami wyścig zbrojeń na polu smartfonów nabiera dodatkowego – i wcale nie aż tak niewinnego – wymiaru.

W swoim podsumowaniu konferencji napisałem, że chciałbym, by Apple nie ogłosiło kiedyś *niczego* – by przynajmniej jednego roku dało nam, fanom, choć chwilę oddechu. Dzięki temu uniknęlibyśmy sytuacji, w której jako innowacyjne sprzedaje nam się produkty, które wcale takie nie są, podnosząc do rangi sloganu reklamowego „ficzer”, który od dawna jest już standardem.

iPhone X miał swoją premierę stosunkowo niedawno, a ja określiłem go mianem telefonu z przyszłości. W pół roku po swojej premierze on nadal nim był. Ale iPhone 11 to raczej telefon z przeszłości: urządzenie niepotrzebne. Niby lepsze niż XS czy XS Max; niby lepsze niż XR. Jednak czy rzeczywiście tak dużo ciekawsze?

 

Jaką drogą idzie Apple? Parę słów o innowacji

Apple idzie drogą ewolucji – tyle wiemy na pewno. A ewolucja, wbrew temu, co mówią, jest prawdziwą matką innowacji – ewolucja, nie rewolucja. Prawdziwie „rewolucyjne” produkty – dziwaczne potworki, które oferują użytkownikom „rozkładane ekrany” i inne głupoty – nie mają raczej prawa na rynku. Raz, że użytkownik, w pierwszym rzędzie, oczekuje niezawodności; dwa, że zachowanie status quo, jak wszędzie, gdzie liczą się przyzwyczajenia, często przesądza o sukcesie produktu.

Innowatorzy mają więc trudne zadanie, bo muszą pogodzić innowację z przyzwyczajeniem.

 

 

Apple dotychczas radziło sobie z tym trudnym zadaniem wręcz znakomicie, i przede wszystkim za to ich cenię. Produkty, które dostarczali swoim użytkownikom, a należę do tej grupy, były zawsze trochę lepsze, trochę bardziej przełomowe – lecz nigdy, przesiadając się z iPhone na iPhone, nie czułem się jakbym zmienił właśnie zaprzęg konny na Ferrari. I bardzo dobrze, bo tak być powinno. Ilekroć jednak zmieniałem iPhone, miałem poczucie, że robię to po coś. Że powstawaniu nowych modeli przyświecały jakieś cele – inne niż tylko zaspokojenie potrzeb rynku czy rozróba z konkurencją.

iPhone 11 powstał, w moim przekonaniu, w tym drugim celu, nie zaś w tym pierwszym. To w zasadzie iPhone XS – z lepszym (czasami sporo) hardware’m oraz lepszym aparatem. Jeśli jesteś YouTuberem, to na pewno to docenisz. Ale co ze mną, typowym userem? Dlaczego nie ma tutaj nic dla mnie?

 

iPhone 11 – odpowiednik iPhone XR? A może coś więcej?

Przyjrzyjmy się teraz samym modelom.

iPhone 11 to odpowiednik ubiegłorocznego iPhone XR. Rynkowi komentatorzy wskazują, że podniesienie zeszłorocznego „biedamodelu” do rangi pełnoprawnego flagowca jest rozsądnym posunięciem. Inwestorzy Apple z pewnością się cieszą. Czy dla użytkowników to dobrze, czy źle? Nie umiem powiedzieć. Jeżeli jako posiadacz iPhone XR czułeś się dotąd „gorzej” niż gdybyś posiadał iPhone XS, a nawet gorzej niż gdybyś posiadał X, to pewnie jest to dobra wiadomość. Jeśli nie? No cóż – to trudno.

Powiedzmy sobie jednak szczerze: dla większości fanów Apple posiadany przez nich sprzęt stanowi także kwestię wizerunkową. Oceniajcie to jak chcecie – tak po prostu jest i tyle. Sposobów na podkreślenie statusu jest wiele; ten, jak przypuszczam, nie jest najgorszym. Sprawę więc można traktować dwojako: albo jako marketingowe oszustwo, albo całkiem przyjemny fanserwis. Dla każdego coś miłego.

 

iPhone 11 z zewnątrz

Wracając natomiast do parametrów. iPhone 11 charakteryzuje się dokładnie takimi samymi rozmiarami jak iPhone XR, czyli 150,9 mm (wysokość) x 75,7 mm (szerokość) x 8,3 mm (grubość). To trochę więcej niż klasyczny iPhone X, a także iPhone XS Max, które były nieco mniejsze. Zawdzięczamy temu jednak większą przekątną ekranu – 6,1 cala, czyli odrobinę więcej (0,3”) niż w przypadku poprzednich flagowców. Ekran oparto na apple’owskiej technologii Liquid Retina (a więc nadal mówimy tu o matrycy IPS LCD). W konsekwencji iPhone 11 zapewni gorsze odwzorowanie kolorów* niż np. iPhone 11 Pro – ale także niż iPhone XS, XS Max oraz X. Warto mieć to na uwadze.

*I, generalnie, gorszą jakość obrazu. Niestety.

 

 

„Jedenastkę” nabyć możemy w trzech konfiguracjach pamięciowych: z 64, 128 i 256 GB pamięci, oraz sześciu kolorystycznych. Do Apple’owskich klasyków dochodzi zaprezentowana nie tak dawno temu czerwień, a także dwa inne odcienie: Green i Yellow, czyli lekko wyblakła Zieleń i Żółć. Trzeba powiedzieć, że prezentują się one nad wyraz gustownie; większość fanów marki pozostanie jednak, jak sądzę, przy wypróbowanych barwach.

 

iPhone 11 od wewnątrz

Jeśli chodzi o „konkrety”: w smartfonie zainstalowano chipset A13 Bionic, czyli kolejną iterację jabłkowych procesorów najnowszej generacji. Układ superpotężny, szczególnie zważywszy, że – nie licząc wyjątkowo wymagającego systemu rozpoznawania twarzy FaceID i obsługi aparatu – najnowsze iPhone’y nie mają pomysłu, jak wykorzystać tę moc. Możemy wprawdzie wykorzystywać ją w grach, ale czy rzeczywiście po to kupujemy najnowsze flagowce z jabłkami na obudowach, aby grać na nich w Fortnite? Że Fortnite także nie wykorzysta tej mocy, to zupełnie inny temat. Dobrze jednak wiedzieć, że Apple dba o rozwój tej technologii. A13 faktycznie może pochwalić się lepszymi osiągami niż A12 – i chyba to jest największą zaletą tegorocznych iPhone’ów. Choć trochę to śmieszne, bo większości fanów tej marki kwestie sprzętowe i konfiguracyjne – co do zasady – nie interesują. (Aczkolwiek użytkownicy MacBooków Pro są tutaj wyjątkiem.)

Niewątpliwie najważniejszym USP iPhone 11 jest aparat. Mówimy o podwójnej kamerze o rozdzielczości 12 MP (obiektywy, odpowiednio, Ultra Wide oraz Wide). Podwójny zoom optyczny, pięciokrotny zoom cyfrowy – to w zasadzie nic nowego, ale warto o tym wspomnieć. Apple chwali się też „trybem nocnym” – zdjęcia robione w nocy mają być wyjątkowo dobrej jakości. Trudno jednak powiedzieć, na ile jest to kwestią sprzętu, a na ile – obsługującego sprzęt oprogramowania. Sam aparat iPhone 11 nie różni się bowiem tak bardzo od kamery zamontowanej w iPhone XS. Zakładam, że po aktualizacji iOS-a do najnowszej wersji możliwości trybu nocnego zostaną udostępnione również użytkownikom „starszych” flagowców. Jednak biorąc pod uwagę, że „jedenastkę”, podobnie jak ubiegłorocznego XR-a, wyposażono w ekran LCD, a nie OLED czy AMOLED (z którym mamy do czynienia w wersji Pro, a także X, XS czy XS Max), to trudno powiedzieć, czy rzeczywiście jest on trafioną propozycją dla mobilnych fotografów. Chyba lepiej dopłacić i kupić XS. Lepszy ekran pozwoli nam zachować większą kontrolę nad robionymi naszym iPhone’m zdjęciami.

iPhone 11 może poszczycić się odpornością na poziomie IP68, czyli całkowitą ochroną przed wnikaniem kurzu i dużą odpornością przed działaniem wody (przetrwa m.in. lądowanie w basenie, choć niekoniecznie zrobi mu to dobrze). Więcej o standardach IP pisaliśmy w poradniku dotyczącym laptopów typu rugged – jeżeli jesteście zainteresowani, co oznaczają te oznaczenia, to polecam zamieszczone w nich infografiki.

 

iPhone 11 Pro: „regularny” iPhone w nowej odsłonie

iPhone 11 Pro stanowi odpowiednik iPhone XS, a iPhone 11 Pro Max – odpowiednik XS Max. Czy rzeczywiście są „pro”? Jeżeli spodziewacie się, że wersje Pro będą różnić się od wersji „lite” jak MacBooki Pro od MacBooków Air, to srogo się zawiedziecie. iPhone’y Pro to po prostu zwykłe – „regularne” – iPhone’y. Aczkolwiek wycenione jak sprzęt „pro”. Pytanie tylko, czy nim są.

 

iPhone 11 Pro oraz iPhone 11 Pro Max od zewnątrz

Od zewnątrz iPhone 11 Pro prezentuje się niemalże identycznie jak iPhone XS; podobnie iPhone 11 Pro Max prezentuje się jak iPhone XS Max. Jest to w zasadzie to samo, tyle że z nieco lepszymi parametrami i aparatem.

 

 

iPhone 11 Pro to urządzenie o rozmiarach: 144 mm (wysokość), 71,4 mm (szerokość) oraz 8,1 mm (grubość). iPhone 11 Pro Max to 158 mm (wysokość), 77,8 mm (szerokość) oraz 8,1 mm (grubość). Różnice w przekątnej: około 0,7 cala – iPhone 11 Pro to ekran 5,8”, a iPhone 11 Pro Max to 6,5”. Różnice wyglądają więc dokładnie tak samo jak w przypadku ubiegłorocznych flagowców. Nowe telefony różnią się od starych nieznacznie wagą. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że wciąż mamy do czynienia z tą samą obudową – a także, tak naprawdę, z tym samym, tylko droższym, urządzeniem.

 

 

Najważniejszą różnicą dzielącą iPhone 11 od iPhone 11 Pro (w obu wersjach) jest – nie licząc aparatu – ekran. Wersje „Pro” wyposażone są w ekran OLED, co łączy je z „wyższymi” modelami flagowców od iPhone X począwszy. Czyni je też znacznie bardziej zdatnymi do mobilnej fotografii, bo odwzorowanie barw jest na ekranach OLED znacznie lepsze niż w przypadku LCD. Łatwo się o tym przekonać choćby przenosząc fotografię z iPhone XR – czy, idąc tym tropem, iPhone 11 – na MacBooka Pro. Paradoksalnie: może to znacznie utrudnić efektywną pracę z trybem nocnym. Miejcie świadomość, iż jest to jedynie hipoteza; wnioskami z testów w boju podzielimy się z Wami już wkrótce. Spodziewam się jednak pewnych problemów.

 

iPhone 11 Pro oraz iPhone 11 Pro Max od wewnątrz

Tym, co najbardziej różni wersje „Pro” od „standardowej jedenastki” jest aparat. Ten, choć stał się przedmiotem dziesiątek, jeśli nie setek memów, rzeczywiście należy uznać za świetny – wybitny, jeżeli chodzi o fotografię mobilną. Nie tylko ze względu na spektakularny hardware, ale również pracujące z nim oprogramowanie – to prawdopodobnie najbardziej zaawansowane oprogramowanie, jakie wykorzystano kiedykolwiek do obsługi jakiegokolwiek aparatu fotograficznego czy kamery w urządzeniu mobilnym.

Przyjrzyjmy się jej nieco bliżej. Potrójny obiektyw 12 MP (Ultra Wide/Wide/Telephoto) robi wrażenie – musi je robić. Ponadto podwójny zoom optyczny – znowu: standard, ale mile widziany – a także dziesięciokrotny zoom cyfrowy – zdecydowanie powyżej standardów. Z kwestii związanych z oprogramowaniem – podkręcony tryb portretowy oraz zachwalany przez Apple tryb nocny. Ten rzeczywiście wydaje się nową jakością, szczególnie w połączeniu z trzema obiektywami i ekranem OLED. Ponadto kwestie związane z video, w tym możliwość nagrywania filmów w rozdzielczości 4K (to coś dla Was, YouTuberzy) przy zachowaniu stałej liczby klatek na sekundę (24, 30 lub 60, do wyboru). Filmy możemy także nagrywać w mniejszej rozdzielczości, jednak decydując się na 720p musimy pogodzić się z faktem, że maksymalna liczba klatek to w takiej konfiguracji 30/sekundę (pamiętacie jeszcze czasy, kiedy 30fps było szczytem naszych marzeń?). Równocześnie z nagrywaniem możemy robić też zdjęcia – do 8 MP. Nieźle.

Gorzej, niestety, z cenami. iPhone 11 Pro (o Maxie nie wspominając) to wydatek rzędu przynajmniej 5 tysięcy złotych. To dużo. Owszem – iPhone X czy XS nie były tańsze; mówimy tu jednak o telefonie, który, nie licząc lepszego (fakt faktem: znakomitego) aparatu nie oferuje wielu istotnych nowości. Mówimy tu również o najniższej konfiguracji. A kto chciałby robić zdjęcia czy nagrywać filmy w 4K przy dysku o rozmiarach 64 GB? To zdecydowanie kiepski pomysł. Miejsce na dysku szybko się skończy, a przerzucanie tych danych do chmury – zakładając, że stać nas na opłacanie tak dużej przestrzeni dyskowej w iCloudzie – również nie jest dobrym rozwiązaniem.

Zostaje więc kupić iPhone 11 Pro w „pro” konfiguracji. A za tę zapłacimy jak za średniej konfiguracji MacBooka Pro.

Więc jak to ocenić?

 

Podsumowanie

Ocena najnowszych iPhone’ów nie jest – jak widzimy – sprawą łatwą. Osobiście oceniam je negatywnie; nie chciałbym żadnego z nich. Rozumiem jednak, że są osoby, które mogą chcieć z nimi pracować; które mogą chcieć ich używać. Rozumiem ich przewagi; widzę ich plusy. Nie przeważają jednak – jak dla mnie – minusów.

Kto z nas ma prawo oceniać Apple? Ja oceniam. Czy mam prawo? Moje oceny są subiektywne, znajdują jednak poparcie w dobrej znajomości produktów tej marki i długiej historii ich używania. Cenię Apple; lubię je. A sprzęt z jabłkowego sadu z Cupertino jest dla mnie czymś więcej niż sprzętem – jest dla mnie sposobem autokreacji, jednym z wielu, z których korzystam, ale i nie najmniej ważnym.

Nowe iPhone’y są lepsze od poprzednich – są od nich lepsze niemal pod każdym względem (choć pod większością jedynie troszeczkę). Lecz żaden z nich nie ma dla mnie znaczenia