Jak często kupuje się nowy system operacyjny? Jak często kupuje się pakiet biurowy? Jeżeli nie korzystamy z usług subskrypcyjnych (zob. Office 365), to prawdopodobnie raz na parę lat; niektórzy zresztą robią to rzadziej (co rozumiemy, ale nie polecamy). Oprogramowanie to nie należy do najtańszych, jest jednak wydatkiem, który ponosimy stosunkowo rzadko i który zwraca się w następnych latach.

Może to dlatego w Internecie aż roi się od ofert sprzedaży Windowsów i Office’ów po cenach znacznie niższych niż rynkowe? Trudno powiedzieć. Jest jednak faktem, że Microsoft wyjątkowo często pada ofiarą przeróżnej maści piratów – od amatorów po dobrze zorganizowanych profesjonalistów. A pomimo szeroko zakrojonych akcji informacyjnych, świadomość zagrożenia wśród użytkowników nadal kuleje. A zagrożenie jest, i to poważne, bo za zakup nielegalnego oprogramowania możemy nawet iść do więzienia (do dwóch lat kary). I nikogo nie obchodzi, że „na stronie pisało, że to legalne; że to w pełni legalny Windows lub Office”. Takie mamy prawo – po prostu.

W związku z tym zdecydowanie powinniśmy do tematu podejść z głową. Jak wykryć, że sprzedawany w legalnym sklepie Windows czy Office pochodzi z nielegalnych źródeł? Jak sprawdzić, czy sam sklep nie powstał dwa dni temu i nie sprzedaje skradzionych gdzieś kluczy?

 

Tanio, taniej, najtaniej. Granice pomiędzy okazją a podejrzaną ofertą

Przede wszystkim: przed zakupem jakiegokolwiek oprogramowania Microsoftu koniecznie najpierw zorientuj się w cenach przedstawionych na oficjalnej stronie internetowej producenta. To pozwoli Ci ocenić, czy oferowane przez niezależnych sprzedawców produkty są po prostu tanie, czy też może podejrzanie tanie.

Niska cena niekoniecznie musi świadczyć o tym, że oprogramowanie pochodzi z nielegalnych źródeł, ale z całą pewnością powinna wzbudzić nasze wątpliwości. Nie oznacza to jednak, że „wysokie” ceny automatycznie powinny naszą czujność usypiać. Wprost przeciwnie: w Internecie aż roi się od sprzedawców, którzy wystawiają ten sam towar w różnych cenach, zarówno niższych, jak i wyższych, ponieważ wierzą, iż dzięki temu wyjdą na bardziej wiarygodnych w oczach swoich potencjalnych klientów. Jeżeli w opisach takich produktów nie pojawiają się żadne istotne różnice – jeżeli przeglądając je, nie rozumiemy, dlaczego niektóre Windowsy sprzedawane są drożej, a inne taniej, bo nikt nie tłumaczy źródeł ich pochodzenia i związanej z nimi ceny – to natychmiast powinna zapalać nam się czerwona lampka ostrzegawcza.

 

 

Oczywiście przeglądanie całego asortymentu danego sprzedawcy to mnóstwo czasu – i często okazuje się to po prostu niemożliwe. Warto jednak – tam gdzie można – przefiltrować asortyment pod kątem danego produktu i sprawdzić, w jakich występuje wersjach cenowych. Pamiętajmy, że legalnie działające sklepy nie mają żadnego interesu w oferowaniu jednego produktu w dwóch różnych cenach. Ostatecznie: dla odbiorcy końcowego nie ma znaczenia, czy dane oprogramowanie było wcześniej wykorzystywane w firmie A, czy firmie B. A w jakiej było? O to zawsze możesz zapytać sprzedawcę mailowo. Unikanie odpowiedzi nie jest przeważnie najlepszym sygnałem.

 

„Oprogramowanie pochodzi z komputerów poddanych utylizacji”

To leitmotiv tej historii. Ilekroć widzisz podobny kawałek w opisie jakiejś aukcji czy oferty, uciekaj. W 9 na 10 przypadków będziesz miał do czynienia z piratem.

Skąd się biorą takie Windowsy – ale tak naprawdę? Przeważnie są to klucze skradzione przez nieuczciwych pracowników sklepów ze sprzętem komputerowym. Metody kradzieży są różne – niekiedy bardziej, niekiedy mniej wyrafinowane. W skrajnym przypadku taki pracownik może nawet spisać kod na kartkę – a potem sprzedać go w Internecie. Nie tylko Tobie: dziesiątkom innych użytkowników.

Sam proces kradzieży jest przy tym stosunkowo nieskomplikowany i nie wymaga wielkiej inteligencji ani żadnych zaawansowanych narzędzi. Komputery, na których preinstalowane są systemy Windows (oraz pakiet Office), często zaopatruje się w klucze, które umożliwiają ich reinstalację (np. w razie formatu systemu). Dostęp do tych kluczy może uzyskać każdy, kto ma kontakt z danym sprzętem, a więc – w praktyce – większość pracowników sprzedającego je sklepu. Czasami zresztą następuje to jeszcze zanim komputer w ogóle trafi do sklepu: pracownicy hurtowni czy nawet samych producentów również byli łapani na podobnych kradzieżach.

 

 

Przy takich ofertach należy mieć w pamięci kilka kwestii. Po pierwsze: fakt, że komputery zostały poddane „utylizacji” (warto dopytać, co dokładnie to oznacza, bo oznaczać może wiele: od formatu i ponownej sprzedaży, poprzez tzw. „sprzedaż na części”, aż po całkowite zniszczenie urządzenia) wcale nie oznacza, że mamy prawo korzystać z danego klucza. To zależy od przynajmniej kilku czynników, m.in. od tego, czy umowa licencyjna przewidywała podobną możliwość. Umowy te mogą różnić się w zależności od kraju, w którym sprzedawane były pierwotnie klucze. Warto dopytać: uczciwy sprzedawca będzie to wiedział i bez ogródek poda tę informację.

Po drugie: ponieważ z klucza może korzystać wiele osób jednocześnie, warto poprosić o potwierdzenie „utylizacji” – ew. o kontakt do firmy, która rzekomo się nią zajmowała. Brak odpowiedzi na takie pytanie – lub odpowiedź wymijająca – powinna natychmiast dyskwalifikować danego sprzedawcę. Nawet jeżeli nie jest złodziejem, to powinien podać nam tę informację. Jest ona bowiem konieczna do weryfikacji legalności produktu. Jeżeli sprzedawca nie chce jej podać, to albo jest nieuczciwy, albo nie potrafi prowadzić biznesu, albo nie traktuje klienta jako równorzędnego partnera w transakcji. Trudno oczekiwać, byśmy mogli polegać na kimś takim w razie ewentualnych późniejszych problemów.

 

Czy muszę to sprawdzać?

Ilekroć rozmawiam na ten temat z różnymi osobami, w tym miejscu najczęściej pada pytanie: „Czy rzeczywiście muszę to sprawdzać? Nie ma szybszej, prostszej drogi?”.

Jeżeli nie chcemy kupować oprogramowania Microsoftu w sklepie samego Microsoftu ani jego oficjalnych partnerów (lista również do weryfikacji na stronach Microsoftu), to musimy liczyć się z faktem, że zawarcie legalnej transakcji – i zachowanie pewności, że jest legalna – wiąże się z koniecznością wykonania dodatkowej pracy. Pytanie, czy nie ma prostszej drogi należy więc postawić nieco inaczej: „Czy rzeczywiście oszczędzę w ten sposób na tyle dużo, aby ten wysiłek się zwrócił?”.

W tej kwestii trudno o jakieś jednoznaczne kalkulacje. Każdy musi sam ocenić, czy dana oszczędność jest warta zachodu. W przypadku pojedynczych zamówień – na użytek domowy – prawdopodobnie nie (i tak zawsze odpowiadam). Microsoft Office 365 w opcji domowej to wydatek rzędu 30 złotych miesięcznie. Umówmy się: nawet Netflix bierze więcej.

Gorzej z Windowsem, bo tutaj o tanim zakupie nie może być mowy. Windowsa nie kupujemy jednak codziennie, a najczęściej po prostu dostajemy go wraz z urządzeniem. Problem jest więc marginalny – przynajmniej dopóki mówimy o użytkownikach indywidualnych.

 

 

Prawdziwe schody zaczynają się jednak w biznesie – w sytuacji, w której musimy obsłużyć X komputerów. W takiej sytuacji weryfikacja uczciwości sprzedawcy powinna stanowić kwestię priorytetową. Jej brak naraża nas na ogromne starty, i nie chodzi tu tylko o kary, ale również o niemożność realizacji zleceń (komputery z nielegalnym oprogramowaniem oczywiście są konfiskowane; na nic zda się tłumaczenie, że jakiś pracownik musi jeszcze coś zgrać – bądź też wykonać jakieś zadanie). To również problem wizerunkowy. O fakcie, że sprawdzanie partnerów biznesowych powinno stanowić rutynową praktykę, nie chcę nawet wspominać – to oczywiste. Jeśli tego nie robimy, to może nie powinniśmy prowadzić działalności gospodarczej?

Tam, gdzie oszczędności się skalują, można rozważać więc zakup programów od firm niezależnych. Warto jednak pamiętać, że także sam Microsoft (a już na pewno jego partnerzy) może zaoferować przedsiębiorcom preferencyjne warunki. Jak bardzo preferencyjne – to zależy już od firmy i konkretnej sytuacji. Warto zapytać. Jeżeli kupujemy oprogramowanie dla firmy, to prawdopodobnie i tak będziemy musieli wymienić ze sprzedawcami parędziesiąt wiadomości (a minimum paręnaście). Te kilka więcej nie zrobi różnicy.

 

Fałszywe dokumenty z potwierdzeniem sprzedaży

Dokument potwierdzający sprzedaż – faktura, rachunek, cokolwiek bądź – stanowi dowód sprzedaży. Nie stanowi jednak dowodu na legalność zakupionego oprogramowania.

Może natomiast sprowadzić na nas kłopoty, ponieważ taki dokument, o ile wystawiono go zgodnie z prawem, może stać się dowodem w sprawie sądowej przeciwko nam. Załóżmy, że oprogramowanie, które kupiliśmy, nie jest legalne. Dokument potwierdzający zawarcie transakcji może zostać potraktowany jako dowód na udział w procederze paserskim – bo tym, z technicznego punktu widzenia, jest handel pirackimi kluczami. Jeżeli kupujemy takie oprogramowanie, to pomagamy je zbyć. A jeżeli pomagamy je zbyć, to grozi nam do dwóch lat więzienia, bo tyle właśnie polskie prawo przewiduje za *nieumyślny* udział w procederze paserskim.

 

 

Zwróćcie uwagę: polskie prawo mówi to jasno. Niewiedza o pochodzeniu oprogramowania nie jest żadnym argumentem. Warto też dodać, że w przypadku zamówień o większej wartości, np. dla całej firmy, grożą nam nie 2, ale 5 lat więzienia. A już z całą pewnością należy liczyć się z pokaźną grzywną. Możemy się z tym nie zgadzać, ale jeżeli nie zamierzamy w najbliższym czasie wyprowadzać się z kraju, to jedyne co możemy, to pogodzić się z tym faktem. (Polskie przepisy mówią też jasno, że w przypadku, gdy mamy do czynienia z nabywaniem nielegalnego oprogramowania komputerowego, policja może zarekwirować sprzęt, na którym oprogramowanie to zostało zainstalowane.)

To wszystko, ma się rozumieć, przy założeniu, iż faktycznie otrzymaliśmy prawdziwą fakturę (albo, jeśli wolicie, prawdziwy rachunek). A trzeba liczyć się także ze zgoła inną możliwością: że otrzymamy fakturę fałszywą. Byłoby naiwnością wierzyć, że firmy, które na co dzień parają się sprzedażą pirackich kopii systemów operacyjnych, będą miały jakiekolwiek skrupuły w kwestii prawidłowej dokumentacji. Zaksięgowanie takiej faktury może okazać się poważnym błędem. Problemy z Urzędem Skarbowym nie są raczej czymś, czego życzyłby sobie przedsiębiorca – szczególnie ten polski. I nie chodzi wcale o ciemne legendy krążące na temat uprawnień urzędników tej instytucji; raczej o to, że nikt, kto faktycznie prowadzi działalność, nie chciałby znaleźć się na łasce lub niełasce *jakichkolwiek* urzędników.

Przed zawarciem transakcji należy zapytać, jaki dokładnie podmiot wystawi fakturę albo rachunek. Uczciwi sprzedawcy nie będą wahali się podać tych danych.

 

Skąd mieć pewność, że kupowane oprogramowanie pochodzi z legalnego źródła?

Weryfikacja legalności kupowanego oprogramowania nie musi być procesem trudnym i żmudnym. Warto grać w otwarte karty. Jeżeli napiszemy sprzedawcy o naszych wątpliwościach i poprosimy o ich rozstrzygnięcie, to możemy spodziewać się, że „ten uczciwy” faktycznie to zrobi.

Oczywiście nie polecam raczej pisać, że chcemy sprawdzić, czy nie jest złodziejem. Wiadomość taką można jednak sformułować znacznie delikatniej – coś na zasadzie: „Polityka naszej firmy zakłada każdorazową weryfikację sprzedawców oraz pochodzenia oferowanych przez nich kluczy”. Nie jest to trudne, a w większości przypadków przynosi zaskakująco dobre rezultaty. Odsiew nieuczciwych sprzedawców następuje praktycznie natychmiastowo: odpisują tylko ci, którzy nie mają nic do ukrycia (względnie osoby, które nie wierzą w naszą inteligencję i zdolność oceny podobnej sytuacji).

Natomiast z całą mocą odradzamy zakup „niesprawdzonych” kluczy czy kopii. Tych jest na rynku naprawdę bardzo dużo. Microsoft robi bardzo wiele, by jak najszerzej nagłaśniać ten problem, trudno jednak spodziewać się, by informacje te dotarły do każdego i wszędzie. Problem jednak jest poważny, a zagrożenie karami jak najbardziej realne. Dlatego też – pamiętając, że robimy to tylko raz na parę lat – sprawdzajmy źródła pochodzenia kluczy do naszych Windowsów. Sprawdzajmy także pochodzenie kluczy aktywacyjnych do pakietu biurowego Office. Inaczej nigdy nie będziemy mieć pewności.

 

Słowo ode mnie – na zakończenie

Aby pozostać transparentnym: sam pracuję obecnie na Windowsie 10 (system preinstalowany). Korzystam też z pakietu biurowego MS Office 365, co oznacza płatność subskrypcyjną. Oprócz tego w redakcji TECHSETTER.PL mamy też dostęp do pełnej wersji Office 2019, którą otrzymaliśmy od Microsoftu na potrzeby testów i recenzji (pakiet w wersji „kupuję raz, a zostaje na zawsze” ma parę rzeczywistych plusów, o których można przeczytać tutaj).

Natomiast do napisania tekstu zachęcił mnie smutny przypadek mojego kolegi, który padł ofiarą sprzedawców-oszustów i musiał zapłacić w związku z tym pokaźną grzywnę. Komputera, na którym miał zainstalowaną piracką wersję systemu, oczywiście nie odzyskał.