Apple można nie lubić. Można nie lubić iPhone’ów, iPadów, MacBooków Pro i MacBooków Air. Z polityką firmy z Cupertino można się zgadzać albo nie zgadzać; jej wzniosły marketing niektórych zachwyci, innych zniechęci. Ale jednemu zaprzeczyć nie sposób:

Historia produkowanych przez Apple urządzeń to historia technologii.

A szczególnie dobrze widać to po historii najważniejszego obecnie produktu tej firmy: telefonów marki iPhone.

Dziesięć lat telefonów iPhone. Co iPhone XS Max mówi nam o iPhone (1)?

Jeżeli zestawić ze sobą iPhone XS Max i pierwszego iPhone’a z 2007 roku – w tamtym czasie było to urządzenie absolutnie przełomowe – to postęp technologii mamy niemal jak na dłoni. Ogłoszone podczas tegorocznej konferencji Apple Special Event smartfony mają naprawdę niewiele wspólnego z tymi sprzed dziesięciu lat. Szczególnie wyraźnie widać to na przykładzie poszczególnych podzespołów. Choć niektóre z nich dzielą ze swoimi poprzednikami nazwę, ponadto nie łączy ich nic więcej. To jak porównać Malucha i Teslę.

A przecież w swoim czasie Maluch też uważany był za auto przyszłości: mały, prosty w obsłudze, bezproblemowy. „Czego chcieć więcej?”

iPhone (1) (2007 r.)

Ogłoszenie pierwszego iPhone’a na stałe przeszło do historii współczesnej technologii. Od strony wizerunkowej jest to prawdziwy majstersztyk: niesamowite urządzenie przedstawione w niesamowity sposób. Jak mawiają mówcy Apple: „Amazing, amazing!”.

Być może wynika to z faktu, że pierwszego iPhone’a zapowiadał jeszcze Steve Jobs. Cokolwiek nie mówić o Timie Cooku (a organizowane przez niego konferencje należą do ścisłej czołówki w tej branży), jego zapowiedziom najzwyczajniej w świecie brak tej charyzmy – tej niewiarygodnej Jobsowej energii. W 2007 roku Jobs był świadom, że umiera; raka zdiagnozowano u niego już parę lat wcześniej (w 2003 r.). Mimo to jego publiczne wystąpienia nadal należą do ścisłej czołówki; niewiele osób potrafi je przebić. A wystąpienie z 2007 r. to kalifornijski „elevator pitch” w pełnym tego słowa znaczeniu.

Nagranie z prezentacji pierwszego iPhone’a obejrzeć możemy tutaj:

Jak widać, urządzenie przedstawiono światu z ogromną pompą. Zapowiadając iPhone’a nie jako jedną, ale trzy nowości – telefon, urządzenie umożliwiające zdalny dostęp do Internetu oraz przenośny odtwarzacz muzyki – Jobs posłużył się trickiem retorycznym znanym od starożytności. Trudno jednak mieć mu to za złe – po reakcji publiczności widzimy zresztą, że to się sprawdziło. :- )

Dobór „urządzeń” jest przy tym głęboko przemyślany i absolutnie nieprzypadkowy. Już samo to zwraca uwagę na fakt, że w 2007 roku technologia była czymś zupełnie innym niż dzisiaj.

 

„To nie są trzy urządzenia – to jest jedno urządzenie”

Telefon z interfejsem zmieniającym się w zależności od aplikacji był w tamtych czasach czymś całkiem nowym. Większość modeli oferowała użytkownikom jedynie wyjątkowo nieporęczną klawiaturę; za jej pomocą mieli oni kontrolować każdą z otwieranych aplikacji. Nieważne, czy chodziło o pisanie SMS-ów, czy grę w popularnego „węża” – interfejs służący do obsługi tych programów zawsze był taki sam. I była to wbudowana w urządzenie klawiatura (oczywiście mówimy tu o „fizycznej” klawiaturze; ekrany dotykowe były nadal w powijakach). Na tle tych rozwiązań pierwszy iPhone jawi się jako urządzenie prawdziwie przełomowe – i można pokusić się o stwierdzenie, że gdyby nie ono, to sposób, w jaki obsługujemy dzisiaj smartfony, mógłby być zupełnie inny. A rynek aplikacji byłby pewnie znacznie mniejszy – i znacznie mniej dochodowy.

A co z urządzeniem umożliwiającym zdalny dostęp do Internetu? Z perspektywy czasu trudno nam dostrzec znaczenie tej zapowiedzi. Dziś Internet mamy wszędzie, a „bezprzewodowość” powoli staje się standardem. Ale w 2007? W Polsce wciąż był to czas Neostrady; sieci kablowe dopiero zaczynały zdobywać rynek. O darmowych hotspotach czy sieciach publicznych mogliśmy wtedy najwyżej pomarzyć. Tak, pisano o nich czasem w czasopismach takich jak „WIRED”. Ale pisano jak o przyszłości. I nikt z nas nie wierzył – nie „tak naprawdę” – że w niecałe dziesięć lat mogą stać się codziennością.

O tym, że Apple przyspieszyło ich rozwój – że wymusiło ten rozwój – mówi się dziś bardzo dużo. Ale ile osób zgromadzonych na sali konferencyjnej ze Stevem Jobsem na scenie mogło zdawać sobie sprawę, co tak naprawdę przed chwilą ujrzeli?

No i kwestia numer trzy: przenośny odtwarzacz muzyki. To również istotne, i to nie tylko ze względu na znaczenie marketingowe czy przeogromną w tamtym czasie popularność iPod’ów. To chyba w tym punkcie najwyraźniej widać podejście Apple do konsumentów: „Dajemy wam to, czego chcecie – ale w dużo prostszy sposób”. Zarząd Apple niewątpliwie zdawał sobie sprawę, że wzrost popularności pierwszego iPhone’a może przyczynić się do spadku popularności iPod’ów. I rzeczywiście tak było. Odtwarzacze MP3 zniknęły z rynku; obecnie stanowią raczej hipsterski gadżet niż rzeczywiście przydatne urządzenie. A jednak Jobs postawił na rozwój. „Po co komu dwa urządzenia tam, gdzie można mieć jedno? Po co komuś aplikacje, kiedy załatwia to funkcja systemu?”

Apple podąża tą drogą do dziś, i to właśnie to podejście łączy wszystkie urządzenia firmy – to ono stanowi wspólny mianownik dla iPhone’a XS Max i urządzeń z jabłuszkiem sprzed lat.

iPhone 3G – czyli początki rynku aplikacji

W 2008 roku Apple ogłosiło drugą generację swoich smartfonów. Jej przedstawicielem został iPhone 3G (zastąpiony rok później przez model 3GS).

Pod względem podzespołów 3G nie różnił się bardzo od swojego poprzednika. Smartfon nadal korzystał z produkowanego przez Samsung procesora RISC ARM11 i GPU PowerVR MBX Lite 3D. W 2008 roku taka konfiguracja nadal robiła spore wrażenie; prawdziwe zmiany przyniosła dopiero wersja 3GS, korzystająca ze znacznie lepszego chipsetu (Cortex-A8) i zintegrowanej z nim grafiki PowerVS SGX 535 (uważanej wówczas za ścisłą czołówkę i montowaną w „najmocniejszych” urządzeniach). Postęp w teorii niewielki; pamiętajmy jednak, że rynek urządzeń mobilnych wyglądał wówczas zupełnie inaczej. Większość dzisiejszych liderów dopiero badała swoje możliwości.

Jednak to nie parametry są najważniejsze – i to nie one przesądziły o sukcesie iPhone’a 3G i 3GS. Można zresztą powiedzieć, że moc obliczeniowa urządzeń nigdy nie stanowiła najważniejszej wartości dostarczanej użytkownikom końcowym przez Apple. W tym przypadku o przewadze nad konkurencją przesądziło coś całkiem innego – coś, czego nikt się wówczas nie spodziewał.

Był to App Store.

 

App Store Apple w 2008 roku

App Store miał swoją premierę 10 lipca 2008 roku. iPhone’y 3G – wyposażone w system iPhone OS 2.0 – trafiały w ręce użytkowników już z preinstalowanym App Store’m. A chociaż w sklepie dostępne było początkowo zaledwie paręset aplikacji, ich liczba zaczęła szybko się zwiększać. Jak szybko? Dość powiedzieć, że dzisiaj, dziesięć lat później, jest ich już ponad 2 miliony. A przecież proces recenzyjny Apple dla nowych aplikacji nie należy do „luźnych” i „liberalnych”. Żeby trafić do App Store, trzeba mieć przynajmniej niezły produkt. To daje pojęcie o ogromie tego rynku – i związanych z nim pieniędzy.

O sukcesie Apple’owskiego App Store można by opowiadać godzinami; słowo „appka” (aplikacja) szybko stało się jednym z najpopularniejszych słów w Dolinie Krzemowej, a z czasem również w całym amerykańskim sektorze high-tech. Nic zatem dziwnego, że w 2010 r. uznano je za amerykańskie słowo roku.  Związana z rynkiem aplikacji euforia przypominała początkowo tę związaną z bańką dot-comów z przełomu dwudziestego i dwudziestego pierwszego wieku. Obecnie podobną popularnością cieszy się „blockchain”; o pierwszeństwo konkuruje on z „uczeniem maszynowym” i „sztuczną inteligencją”. Jak wielu z tych rzeczy nie bylibyśmy świadkami, gdyby nie „appki”? Nie sposób ocenić – nie wykluczam, że większości.

App store otworzył też nowe drzwi przed samym Apple. Dochody płynące do firmy z App Store mają swój pokaźny udział w jej wynikach finansowych. Każdy, kto chce opublikować swoją aplikację w sklepie Apple, musi opłacić roczny abonament; firma z Cupertino pobiera również prowizje od każdej z dokonywanych za pomocą „appek” transakcji. W 2017 r. ogłoszono, że przez niecałe dziesięć lat funkcjonowania App Store wygenerował dla firmy zysk w wysokości 70 miliardów (!) dolarów. Jak wielkie są to pieniądze? Ogromne. Można by za nie kupić ósmą część Nowego Jorku.

Pieniądze te niewątpliwie przyczyniły się do rozwoju Apple. A dowodem tego rozwoju stał się wkrótce iPhone 4 – smartfon do dziś uważany za kamień milowy mobilnego designu.

iPhone 4 – najpiękniejszy smartfon świata

3,5-calowy wyświetlacz Retina zamknięty w szklanej (a konkretnie: glinokrzemianowej) obudowie, a wszystko to w ramce ze stali nierdzewnej. 9,3 milimetra grubości, 115,2 milimetra wysokości i 58,6 milimeta szerokości. 137 gramów wagi. Pod spodem nowoczesny procesor Apple A4 i zintegrowany z nim GPU (ponownie – PowerVS SGX 535). Zarówno iPhone 4, jak i jego następca – iPhone 4S – to urządzenia po prostu przepiękne. Wszystko za sprawą Jonathana Ive’ego – jednego z najbardziej utalentowanych projektantów przemysłowych ze swojego pokolenia (Ive urodził się w 1967 r.).

 

iPhone 4 ogłoszono na WWDC w 2010 r.; iPhone 4S – rok później, 4 października. Z tą ostatnią datą wiąże się także inne zdarzenie – w dzień później, 5 października 2011 roku, w swoim domu w Palo Alto umarł Steve Jobs. Miesiąc wcześniej Jobs zrezygnował z pełnienia funkcji CEO Apple. Mimo tego jego śmierć dla wielu była zaskoczeniem. Głosy zachwytu nad nowym iPhone’m mieszały się w prasie z tonem żałoby.

 

 

Jeżeli chodzi o design, to Apple od zawsze wyznaczało standardy. Już pierwszy Macintosh – ten z 1984 roku – był pod tym względem dziełem wybitnym. W czasach, kiedy nikt nie przejmował się „wyglądem” komputerów, Jobs postanowił postawić nie tylko na zwiększoną funkcjonalność, ale również doświadczenie płynące z obcowania ze sprzętem. A zwieńczeniem tej filozofii (i jednym z jej najdoskonalszych produktów) jest właśnie iPhone 4: smartfon, który design stawia na pierwszym miejscu. Nawet kosztem funkcjonalności.

Afera Antennagate

Z premierą iPhone 4 wiąże się bowiem chyba najpoważniejszy kryzys wizerunkowy w całej ponad trzydziestoletniej historii Apple: tak zwana „Afera Antennagate”. Nazwę tę ukuł – co ciekawe – sam Steve Jobs. Najogólniej rzecz biorąc (bo pełen opis sprawy wymagałby prawdopodobnie osobnego artykułu) chodziło o poważne problemy z sygnałem, które pojawiały się, kiedy iPhone’a trzymaliśmy w „nieodpowiedni”, zdaniem Jobsa, sposób. Problemy te były, paradoksalnie, wynikiem jednego z najbardziej innowacyjnych rozwiązań konstrukcyjnych, jakie zastosowano w tych telefonach. Rozwiązanie to polegało na „schowaniu” anteny w metalowej części obudowy (okalającej telefon ramki ze stali nierdzewnej).

Rozwiązanie to, niestety, nie wpłynęło dodatnio na niezawodność telefonu. Jednocześnie – nie sposób mieć go Apple za złe. To właśnie ono umożliwiło tak znaczącą redukcję rozmiarów telefonu. O iPhone 4 mówiono, iż jest to „najcieńszy smartfon na rynku”. O iPhone 4S mówił tak sam Steve Jobs. Czy Apple wiedziało o problemach z anteną? Obecnie sądzi się, że tak. Zdecydowano się jednak na premierę telefonu „pomimo tego” – może właśnie przez wzgląd na przełomowy design. Jak było naprawdę, nie sposób powiedzieć. Faktem jest jednak, że podejmowane przez firmę próby „wykręcenia się” od odpowiedzialności nie należały do szczególnie eleganckich. Twierdzono nawet, że problem z sygnałem dotyka wszystkich urządzeń mobilnych, nie tylko iPhone’a 4 – co, oczywiście, nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Urządzenia mobilne w 2010 roku wychwytywały sygnał nie gorzej niż teraz.

Podobnych rozmiarów afera mogłaby zatopić mniejszą firmę. Apple przetrwało dzięki budowanemu od lat wizerunkowi – oraz… rozdawanym posiadaczom iPhone’ów etui. Etui te pozwalały trzymać iPhone’a 4 w dowolny sposób. Jak się bowiem okazało, pracę anteny zakłócał… dotyk posiadacza telefonu. Dzięki temu działaniu już nikt nie pamięta o Antennagate – a ci, którzy pamiętają, wspominają ją raczej jako sukces niż porażkę firmy z Cupertino.

iPhone 4S – Hej, Siri!

„S” przy nazwie iPhone’a 3GS oznaczała Szybkość („Speed”). „S” przy nazwie iPhone’a 4S symbolizuje natomiast Siri.

O Siri zrobiło się głośno parę miesięcy przed premierą urządzenia. Choć niewielu fanów Apple o tym pamięta, początkowo była ona dostępna w App Store jako osobna aplikacja. Jej twórcy, Dag Kittlaus, Adam Cheyer i Tom Gruber z Siri Inc., pracowali nad nią od dłuższego czasu, bo przynajmniej od 2007 roku. Początkowo Siri miała ukazać się również w wersji na Blackberry i Android; Apple szybko ukróciło te plany, kupując Siri Inc. i czyniąc z asystentki natywną funkcję piątej generacji iOS-a.

Dziś, w dobie coraz bardziej zaawansowanych interfejsów głosowych, pośród których prym wiedzie niewątpliwie Alexa, Siri nie jest już niczym niezwykłym. Większość polskojęzycznych użytkowników urządzeń Apple krytykuje ją za brak polskiej wersji i stosunkowo niewielką liczbę „umiejętności”. W 2011 roku, w momencie premiery iPhone’a 4S, mówiło się jednak o niej inaczej. Chociaż większość recenzentów i komentatorów zdawała sobie sprawę z jej mankamentów, wszyscy zgadzali się co do jednego: Apple wchodzi na kolejny rynek. I nie zostawi go takim, jaki był wcześniej.

W szerszym kontekście decyzję tę traktowano jako przedłużenie dalekosiężnych planów firmy sprzed dwudziestuparu lat. Już w latach osiemdziesiątych John Sculley pisał w swojej książce (Odyssey: Pepsi to Apple: A Journey of Adventure, Ideas, and the Future) o interfejsach głosowych, że stanowią przyszłość komputeryzacji. Choć w 2011 roku Sculley już od dawna nie miał nic wspólnego z Apple, Siri była w istocie bardzo dokładnym odzwierciedleniem jego książkowej koncepcji. Sculley nadał jej nazwę „Knowledge Navigator” – „Nawigator po wiedzy” bądź też, mniej dosłownie, „Wyszukiwarka wiedzy”. Czegokolwiek nie mówić o Siri, tę funkcję do dziś spełnia lepiej niż dobrze, chociaż głównie po angielsku. :- )

Czy obecnie Apple porzuciło Siri? Z całą pewnością nie, choć wielu krytyków otwarcie zarzuca tu firmie brak istotnych innowacji. Może dlatego, że konkurencja, z Amazon i Alexą na czele, już dawno zostawiła Siri w tyle? Trudno powiedzieć. Nie ma jednak wątpliwości: gdyby nie Siri, nie mielibyśmy ani Alexy, ani Cortany, ani Asystenta Google; wszystkie te interfejsy głosowe są „odpowiedziami” ich twórców na wczesny pomysł Apple. Umiejętności im nie brakuje (szczególnie Alexie, o której pisaliśmy m.in. w tekście Inteligentne domy i asystenci przyszłości). Apple jednak ma inną strategię, i nie inaczej niż w przypadku pozostałych urządzeń swojego autorstwa, tak i tutaj stawie na raczej na integrację wewnątrz swojego ekosystemu niż z zewnętrznymi urządzeniami.

Czy Siri wyjdzie na tym na plus? Już wyszła. Ale przemyśleniami na ten temat podzielimy się już w drugiej części tego tekstu (Historia iPhone’a cz. II – od iPhone 7 do iPhone XS Max).

 

iPhone 5: początki integracji sprzętowej i systemowej

iPhone 5 po raz pierwszy zaprezentowano szerszej publiczności wczesną jesienią 2012 roku. Oficjalna premiera telefonu miała miejsce niedługo potem. Patrząc z perspektywy czasu, jest to „najnudniejszy” ze wszystkich iPhone’ów; krytycy przywitali go jednak dość ciepło. I trudno się dziwić, nad „czwórką” ma bowiem przewagę pod niemalże każdym względem. No, może oprócz designu. ;- )

iPhone 5 jest ostatnim smartfonem, w którego produkcję zamieszany był Steve Jobs; jest też pierwszym, który – w swojej ostatecznej postaci – zatwierdzony został już przez nowego CEO Apple, Tima Cooka (Tim Cook sprawuje tę funkcję do dziś). „Piątka” naprawia większość problemów „czwórki”, w tym problem z anteną. Jest też urządzeniem szybszym i bardziej współczesnym, głównie dzięki zamontowanemu w nim procesorowi Apple A6 i systemowi operacyjnemu iOS 6.

Pod względem designu iPhone 5 wyznacza koniec pewnej epoki i szczytowy punkt jej rozwoju. Przewagę nad 4 i 4S daje „piątce” większy ekran (proporcje 16:9) i cieńsza obudowa. Gorzej jest jednak pod względem estetyki, ponieważ iPhone 5 i 5S całkowicie rezygnują ze szklanej (glinokrzemianowej) powłoki; na jej powrót musieliśmy poczekać aż do premiery iPhone’a 8, czyli parę ładnych lat.

W kwestiach sprzętowych iPhone 5 nie przynosi więc rewolucji; mówimy raczej o ewolucji. Najlepiej widać ją w typowo funkcjonalnych rozwiązaniach, takich jak np. wyposażenie telefonu w port Lightning, obecnie będący jednym ze standardów w urządzeniach Apple. W 2012 roku nie było to wcale aż tak oczywiste; Lightning nadal stanowił „rozwiązanie przyszłości”.

Dużo lepiej jest natomiast w kwestiach programowych. I tutaj Apple naprawdę zrobiło bardzo dużo, a iOS 6 jest systemem w dużej mierze przełomowym. Jest tak głównie z dwóch powodów. Po pierwsze, ze względu na większy nacisk, jaki Apple położyło na rozwój funkcji natywnych, które dziś stanowią znak rozpoznawczy systemów tej firmy; po drugie natomiast – ze względu na poszerzone możliwości integracji. O planach budowy większego ekosystemu Apple mówiło wprawdzie od dawna, ale to właśnie w 2012 r. plany te zaczęły nabierać faktycznego kształtu i stawać się rzeczywistością.

Stało się tak głównie za sprawą platformy chmurowej iCloud; to ona okazała się brakującym ogniwem na drodze do postępującej integracji urządzeń z jabłkiem. iCloud ujrzał światło dzienne już w 2011 roku, ale dopiero rozwój systemu operacyjnego iOS zapewnił mu pełną funkcjonalność i niezbędną prostotę. Oczywiście nie była to pierwsza chmura, z której korzystali użytkownicy iPhone’ów; była jednak pierwszą, która naprawdę podbiła ich serca. Nie licząc, być może, tych użytkowników, którzy na dobre przywiązali się do MobileMe (o ile dobrze pamiętam, nie obyło się nawet bez procesu sądowego – ale to temat na inną opowieść).

I znowu: dziś „chmury” są wszędzie. Integracja urządzeń również przestała być czymś niezwykłym. Jeżeli przypomnimy sobie jednak, w jak wielkim bólu rodziły się ekosystemy konkurencji (w tym Google i Microsoftu), przewaga technologiczna Apple staje się czymś oczywistym. Szczególnie że zarówno Google, jak i Microsoft nie miały na tym polu aż tak dużego szczęścia. Ta pierwsza firma okupiła to porażką wczesnych edycji swoich Chromebooków; ta druga – telefonów z Windows Phone. O historii tych ostatnich pisaliśmy zresztą w osobnym artykule.

Ciąg dalszy nastąpi…

Punkt zwrotny w historii telefonów Apple wyznaczają tak naprawdę kolejne premiery. Chodzi zwłaszcza o iPhone 6 i 6S, którym przyjrzymy się w kolejnym artykule, a także urządzenia w wersji „Plus” – o powiększonych wyświetlaczach. Część drugą naszego podsumowania przedstawimy już wkrótce; tymczasem – polecamy inne z naszych tekstów o Apple:

Notebooki Apple – fakty i mity

Jak żyć z Windowsem na komputerze, a iOS-em na iPhone’ie? Microsoft a możliwości integracji z urządzeniami Apple

Czy korzystanie z MacBooka ma sens bez iPhone’a? Porównujemy ekosystemy Microsoftu i Apple

Jaki będzie iPhone SE2? Przecieki a szersze spojrzenie na design Apple