Parę lat już siedzę i „klikam w kąkuter” pisząc o różnych sprzętach i ciekawostkach ze świata technologii. Dziesiątki napisanych recenzji nauczyły mnie jednej rzeczy – łatwiej mi się pisze, jeżeli sprzęt (albo jakiś inny poruszany przeze mnie temat) wcale nie jest taki jednoznaczny i tym samym jest trudniejszy w jednoznacznej ocenie. Wtedy taki tekst wydaje mi się ciekawszy i mam nadzieję, że będzie bardziej angażujący dla czytelnika. W dodatku, więcej się dzieje w takowej recenzji, szczególnie jeżeli na opisywany temat da się patrzeć z kilku kierunków.  

Wiele wskazuje na to, że takim tekstem będzie właśnie ta recenzja. Jej bohater – Philips Momentum 5000 to 32-calowy monitor gamingowy o rozdzielczości 2560 x 1440 pikseli, bazujący na panelu VA o odświeżaniu 165 Hz. Wszystko zatem wydaje się być na miejscu, żeby zainteresować grupę docelową, tym bardziej, że w portfolio Philipsa Momentum 5000 jest pozycjonowany jako wyższa półka.

Już pierwsze spotkanie z monitorem pokazało, że najprawdopodobniej kolejne będą również dość intrygujące. Po pierwsze dlatego, że wcześniej nie miałem styczności z ekranami od Philipsa, tym bardziej gamingowymi, co do których należy mieć pewne, czasem mniej, czasem bardziej sprecyzowane, wymagania. Nie tylko pod kątem samego panelu, ale też samej konstrukcji i wyposażenia dodatkowego. W przypadku Momentum 5000 producent podjął kilka nie do końca zrozumiałych i trafionych decyzji, tworzących pary z elementami wypadającymi bardzo dobrze, a nawet świetnie.

Czy te pierwsze zasłaniają zalety? Sporo zależy od punktu widzenia. Wszystkiego dowiecie się z recenzji.

 

Specyfikacja techniczna

specyfikacja:Philips Momentum 5000 (32M1N5500VS)
segment:monitor gamingowy
przekątna:32 cale
wymiary i waga71,5 x 42 x 6 cm, 7,2 kg (bez podstawy)
71,5 x 64 x 30 cm, 8,65 kg (z podstawą)
rozdzielczość natywna:2560 x 1440 pikseli (WQHD)
format obrazu:16:9
typ matrycy:VA, 165 Hz, 8 bit
powłoka matrycy:matowa
kąty widzenia:178°/178°
czas reakcji:1 ms (MPRT)
4 ms (GTG)
VESA100 mm x 100 mm
porty:2x HDMI 2.0 (max. 144 Hz)
2x DisplayPort 1.4 (max. 165 Hz)
4x USB 3.1 gen 1
1x USB typu B (upstream)
1x jack 3,5 mm out
funkcje dodatkowe:podświetlenie stroboskopowe (MPRT)
FreeSync Premium
obsługa G-Sync
filtr światła niebieskiego
FlickerFree
gotowe profile SmartImage
głośniki stereo
obudowa pokryta jonami srebra
gwarancja:2 lata
w pudle: - przewód zasilający
- kabel USB-B - USB-A
- przewód HDMI
- przewód DisplayPort
- zaślepka-haczyk na słuchawki
- dokumentacja

Konstrukcja i funkcjonalność

Philips Momentum 5000 nie próbuje być fajny na siłę. Nie znajdziemy w nim migoczących, kolorowych LED-ów, ani agresywnych kształtów i ozdobników, które dają z automatu wydają się dodawać +10 klatek na sekundę więcej. Nie mogę też powiedzieć, że wieje tu nudą. Projektanci zadbali o to, żeby monitor wyglądał po prostu schludnie i jednocześnie nie odstawał od przyjętych dziś powszechnie trendów. 32-calowy „byczek” nie straszy też wagą. Całość, czyli korpus z przyłączoną do niego podstawą, waży nieco ponad 8,5 kg, co jak na monitor 32-calowy jest w pełni akceptowalną wagą.

Konstrukcja monitora w całości została wykonana z tworzywa – w świecie monitorów to norma, wiem, ale w przypadku reprezentanta Philipsa muszę pochwalić jakość materiałów. Tworzywo nie trąci tanim plastikiem, a monitor nie przypomina bazarowej zabawki. Podobają mi się także czarne „plecki” monitora, gdzie tworzywo otrzymało fakturę kojarzącą się z gadzią skórą pokrytą delikatną łuską. Nie wiem, czy taki był zamysł producenta, ale moje skojarzenie było właśnie takie. W to otoczenie zgrabnie wkomponowano grzybek do obsługi menu ekranowego.

W tym miejscu muszę wspomnieć o ciekawostce dotyczącej obudowy. Otóż specyfikacja monitora mówi, że jego obudowa pokryta jest antybakteryjnym środkiem zawierającym jony srebra i mającym za zadanie utrudniać osadzanie się i rozwój bakterii na powierzchni. Potwierdza to certyfikat SIAA i norma ISO 22196. Czy jest to w jakikolwiek sposób potrzebne? Raczej nie. Chyba że samemu producentowi, gdyż w ciągu ostatnich dwóch lat wszystko, co antywirusowe i antybakteryjne sprzedaje się dość dobrze. Nawet jeżeli nie ma to za bardzo sensu…

W tym miejscu zaznaczę jeszcze, że wszystko ze sobą zostało dokładnie spasowane, ramki ściśle przylegają do matrycy i całość po prostu budzi zaufanie pod kątem wytrzymałości.

Mówiąc o podstawie będę musiał opowiedzieć nieco o pierwszym, i to w mojej opinii – wcale niemałym zgrzycie dotyczącym bohatera testu. Pod kątem wizualnym podstawa prezentuje się całkiem przyjemnie. Z początku bałem się, że nóżka będzie niestabilna, gdyż nie jest przesadnie duża w stosunku do wielkości korpusu. Na szczęście się myliłem i pod tym względem jest naprawdę w porządku. Pomysłowym dodatkiem jest także zaślepka, która po umieszczeniu na górze ramienia tworzy wieszak dla słuchawek.

„Wklikiwany” w obudowę element zawodzi jednak pod kątem ergonomii. Otrzymaliśmy bowiem 32-calowy monitor bez możliwości chociażby regulacji wysokości. Nie ma też swivela (obrót wokół osi pionowej). Pozostawiono wyłącznie możliwość pochylenia ekranu. Skutek? Siedząc przy moim biurku, niemałym skądinąd, na monitor patrzyło mi się po prostu niewygodnie, nie mogąc go ustawić po swojemu. Wytyczne BHP określają, że optymalne ustawienie monitora to takie,  gdy jego górna ramka znajduje się na wysokości oczu. W tym przypadku jednak znajdowała się o kilka centymetrów za wysoko i nie można było nic z tym zrobić. Dobrze, że korpus wyposażono w gniazda montażowe VESA (100 x 100), gdyż daje to możliwość sięgnięcia po jakąś alternatywną podstawę lub mocowane do biurka ramię.

Trochę śmiesznie prezentuje się także organizer na przewody. Kojarzycie pewnie takie otwory przy dolnej części podstawy, co nie? Przekłada się przez nie kable i w ten sposób tworzą one w miarę ułożoną wiązkę. W zależności od tego, co ktoś podłącza do monitora, takich przewodów mogą być dwa (zasilanie i wideo) lub nawet kilka (np. zasilanie, wideo, głośniki, USB upstream i inne akcesoria na USB, czasami drugie wideo). W przypadku Momentum 5000 konstrukcja nóżki uniemożliwiła stworzenie takiego „okienka”, ale producent wpadł na pomysł przykręcenia do ramienia niewielkiego „oczka”, które miałoby pełnić rolę organizera. Jednak element ten okazał się tak niewielki, że ledwie mieszczą się tam dwa przewody. A reszta? Sorki, nie ma miejsca, zwisajcie sobie i róbcie bałagan gdzieś indziej.

 

Porty i głośniki

O żadnym większym zgrzycie nie mogę natomiast mówić w kontekście dostępnych portów. Ewentualnie mógłbym się doczepić, że żaden z czterech portów USB (3.2 Gen 1, z czego dwóch z funkcją szybkiego ładowania) nie znalazł się na boku obudowy. To zawsze wygodniejsze niż sięganie za monitor. Tym bardziej, że Momentum 5000 obsługuje upstream, więc hub monitora łatwo można za pomocą przewodu USB-B – USB-A przekształcić w porty podłączonego doń peceta.

Philips Momentum 5000 oferuje aż cztery złącza wideo, przy czym dwa z nich to DisplayPort 1.4, a dwa – HDMI 2.0. Jest też wyjście jack 3,5 mm dla głośników lub słuchawek. Wybór jest więc nie tylko spory, ale też nowoczesny. Muszę jednak przypomnieć, że aby móc korzystać z pełni możliwości monitora, czyli odświeżania o częstotliwości 165 Hz, należy połączyć go z komputerem poprzez DisplayPort. Korzystając z HDMI liczyć można co najwyżej na 144 Hz.

Philips wyposażył swój monitor w głośniki stereo. Dwie membrany umieszczono na spodzie obudowy i co zaskakujące, są to 5-watowe głośniki, a nie standardowe, 2-watowe, jak to zazwyczaj w tego typu sprzęcie bywa. Czy dzięki temu mogą pochwalić się brzmieniem lepszym niż głośniczki o mniejszej mocy? No nie bardzo. Są głośniejsze, owszem, ale co z tego, skoro wraz ze wzrostem liczby decybeli dźwięk wydobywający się z monitora jest coraz mniej znośny? Do 80% skali powiedzmy, że jest w porządku – głośniki co prawda nie oferują niczego więcej niż głośniki z przeciętnego laptopa albo innych monitorów, niekoniecznie multimedialnych czy gamingowych, ale też nie kaleczą słuchu. Powyżej tej wartości dominujące pasma wysokie stają się mało przyjemne i odnosiłem wrażenie, że dźwięk zlewa się w nieco chaotyczną kakofonię.

No i sterowanie głośnikami także jest utrudnione, gdyż nie ma do niego dostępu „bezpośrednio” z grzybka do sterowania menu. Żeby podkręcić lub zniwelować głośność, trzeba przeklikać się przez OSD. W ogóle menu ekranowe w Momentum 5000 jest średnio udane i nie brakuje w nim różnych, dziwnych decyzji.

 

Menu

Jedną z pierwszych rzeczy, jaką sprawdzam kiedy wyciągam monitor po raz pierwszy z pudła, jest sposób sterowania OSD monitora. Dlaczego? Ano z prostej przyczyny: wiem, że w trakcie testów będę bardzo często z menu korzystał i chociaż zabrzmi to jak oczywistość,  to z wiadomych względów wolałbym, żeby było to wygodne, szybkie i intuicyjne. Najczęściej zwiastunem takiego stanu rzeczy jest obecność dżojstika, chociażby takiego jak w testowanym monitorze.

Okazało się, że dżojstik z Philipsa jest czterokierunkowy, a więc nie posiada „kliku”. Całym OSD steruje się za pomocą przesuwania palcem w lewo, prawo, górę i w dół. „Grzybek” został też dobrze umieszczony – dłoń nie musi daleko sięgać za prawą krawędź obudowy, a nadgarstek ekwilibrystycznie się wyginać.

Na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się zgadzać, ale okazało się, że menu mogłoby zostać przemyślane lepiej. Po pierwsze, w monitorze gamingowym, a takim jest Philips Momentum 5000, OSD wyświetla się domyślnie… na samym środku ekranu. Chyba pierwszy raz spotkałem się z taką sytuacją, a trochę monitorów przez moje ręce już przeszło. Da się to na szczęście zmienić i menu opcji umożliwia przesunięcie menu w prawy, dolny narożnik – tam, gdzie najczęściej menu ekranowe jest wyświetlane.

Druga kwestia – skróty. Logika i doświadczenie podpowiada, że na czterokierunkowym manipulatorze można przypisać cztery różne funkcje. Tutaj klikając w prawo mamy wybór predefiniowanych ustawień (SmartImage). Ruch w górę wywołuje szybki wybór źródła obrazu. Fajnie. Ruch w prawo – menu główne. A ruch w dół… to samo okno! Przecież to bez sensu. Naprawdę, nie można było gdzieś tam wpleść chociażby sterowania głośnikami?

Na szczęście później jest już lepiej. Menu jest przejrzyste i poszczególne ustawienia są przypisane do odpowiednich kategorii. Menu przetłumaczono także na polski, co też doliczam do plusów. Co prawda osobiście zmieniłbym kolejność niektórych kategorii, wysuwając kategorię „Obraz”, gdzie znaleźć można sterowanie kontrastem, ostrością oraz jasnością obrazu, wyżej niż „Ustawienia gry”, gdzie znajdują się takie opcje jak włączenie AdaptiveSyncu, MPRT czy ekranowego celownika, ale już dobrze – nie będę malkontentem.

No właśnie – AdaptiveSync (tutaj konkretnie jest to FreeSync Premium) i MPRT, czyli w tym przypadku podświetlenie stroboskopowe, to funkcje, które się wykluczają wzajemnie. Najczęściej w monitorach innych producentów mając włączoną synchronizację adaptacyjną, tryb stroboskopowy jest zacieniony, jako niedostępny, niemożliwy do włączenia. Trzeba ręcznie najpierw wyłączyć jedną opcję, a później przeklikać się przez menu i odnaleźć tę drugą. Tak jest chociażby w monitorach od iiyamy. Tutaj obie opcje są dostępne w tej samej kategorii i po prostu – chcąc skorzystać z FreeSyncu lub G-Syncu (monitor jest kompatybilny także z synchronizacją adaptacyjną od NVIDII) z automatu wyłącza się MPRT i na odwrót. Wygodne.

 

Testy matrycy

Na papierze Philips Momentum 5000 w testowanej wersji (producent przygotował także wariant o rozdzielczości 4K bazujący na matrycy IPS) prezentuje się bardzo atrakcyjnie. Który gracz nie zwróciłby uwagi na połączenie 32-calowej matrycy VA z rozdzielczością WQHD, będącą idealnym pomostem pomiędzy Full HD a 4K, czasem reakcji ruchomego obrazu wynoszącym 1 ms oraz odświeżaniem poziomym o częstotliwości 165 Hz? W dodatku w specyfikacji mamy informację o wysokiej jasności ekranu (550 cd/m2) oraz bogatych kolorach. Jak jest w rzeczywistości? Pod wieloma względami dobrze, ale przypomnijcie sobie tytuł tej recenzji…

Zacznijmy od krótkiej teorii dotyczącej matryc VA i pochodnych w kontekście ich właściwości. Panele wykonane w tej technologii charakteryzują się bardzo głębokim kontrastem i ustępują pod tym kątem jedynie wyświetlaczom OLED, przewyższając z kolei TN-ki i IPS-y. Jednak panele TN są najszybsze – mogą pochwalić się najkrótszym czasem reakcji i w efekcie najmniejszym smużeniem. IPS-y za to wyróżniają się najlepszą reprodukcją kolorów oraz najszerszymi kątami widzenia, przy czym całkiem przyzwoicie wypadają w kwestii  czasu reakcji. A niektóre panele tego typu, jak chociażby w testowanej przeze mnie iiyamie G-Master Gold Phoenix GB2560HSU-B1 są w stanie mocno zbliżyć się po tym względem do wyświetlaczy TN.

Z kolei matryce VA na tle pozostałych rozwiązań najsłabiej wypadają w aspekcie czasu reakcji, przez co charakterystycznym zjawiskiem dla ruchomego obrazu w ich przypadku jest tzw. ghosting, czyli smuga pikseli zmieniających swój stan podświetlenia, widoczna za poruszającym się po ekranie obiektem. Aby zredukować niepożądany efekt producenci starają się na różne sposoby „przyspieszać” piksele, aby zredukować nieostrość dynamicznego obrazu.

No i tutaj niestety wypada to średnio. Philips wyposażył Momentum 5000 w tryb stroboskopowy, nazwany tutaj MPRT. Skrót ten opisuje najczęściej czas reakcji ruchomego obrazu (motion picture response time), tutaj mający wynosić 1 ms. Włączona funkcja posiada aż 20 stopni intensywności, tylko co z tego, skoro efekty jej działania są rozczarowujące i nie przynoszą właściwie istotniejszej i zauważalnej poprawy. Zdaję sobie jednak sprawę, że Momentum 5000 ma o tyle pecha, że może i nie rzucałoby się to w oczy aż tak, ale jego testy delikatnie zazębiły się z testami iiyamy G-Master Red Eagle GB3267WQSU-B1, która wyglądała po tym kątem dużo lepiej, racząc mniej smużystym obrazem. Również mój prywatny wybór, czyli Gigabyte G27QC wypada pod tym względem lepiej.

I teraz żebyśmy się dobrze zrozumieli – to wszystko co napisałem dotyczy bardzo dynamicznych akcji i scen. Dlatego Momentum 5000 w tej wersji może rozczarować miłośników bardzo szybkich rozgrywek. Nawet biorąc pod uwagę, że mamy tutaj odświeżanie 165 Hz. Im wolniejsze tempo akcji, tym monitor wypada lepiej. Pod kątem czasu reakcji panelu, monitor Philipsa zdecydowanie bardziej nada się do „leniwych single-player” (granie na nim w Elden Ring czy Dying Light 2 było przyjemnym doznaniem) aniżeli szybkich, sieciowych MOBA. Poza tym, ma inne argumenty przemawiające na jego korzyść.

Zainstalowany wyświetlacz świetnie wypada pod kątem parametrów związanych z kolorami i podświetleniem. Producentowi udało się zachować bardzo głęboki, nawet jak na panel VA, kontrast, co jest zasługą wyraźnej, intensywnej czerni oraz bardzo jasnego podświetlenia – wg specyfikacji 550 nitów, w rzeczywistości nawet delikatnie mocniejszego. Na równomierność podświetlenia także nie mogę narzekać. Kolorymetr co prawda wyłapał, że dół monitora podświetlony jest troszeczkę słabiej, ale w żaden sposób nie rzuca się w to w oczy w trakcie pracy i gry.

 

8-bitowy panel oferuje pełne pokrycie palety sRGB, prawie 90% pokrycia skali DCI-P3 oraz 80% AdobeRGB. To sprawia, że z takim monitorem można popracować nawet nad grafiką czy edycją zdjęć. Do tego jednak przyda się kalibracja kolorów. Moje testy pokazały, że wyciągnięty z kartonu Momentum 5000 posiada średni wskaźnik DeltaE*00 na poziomie 2,07, a najmniej wierne wzorcom okazały się barwy ciemnozielone i ciemne żółcie. Panel jednak lubi się z kolorymetrem i po kalibracji barwy okazały się praktycznie w całości wierne wartościom modelowym z rezultatem średniego DeltaE*00: 0,19.

 

Parametry matrycy:

  • maksymalna częstotliwość odświeżania: 165 Hz
  • maksymalna luminancja: 575 cd/m2
  • kontrast (ust. domyślne): 4161:1
  • czerń: 0,14 cd/m2
  • paleta sRGB: 100%
  • paleta DCI-P3: 88%
  • paleta AdobeRGB: 80%
  • DeltaE średnio (przed kalibracją): 2,07
  • DeltaE max (przed kalibracją): 4,75
  • DeltaE średnio (po kalibracji): 0,19
  • DeltaE max (po kalibracji): 1,42

 

Podsumowanie

Philips Momentum 5000 w wersji z ekranem VA o rozdzielczości 2560 x 1440 pikseli okazał się monitorem obarczonym nie do końca przemyślanymi rozwiązaniami producenta, przy czym jedne mogą okazać się łatwe do zignorowania, inne mniej. Wszystko zależy od osobistej tolerancji.

Z jednej strony mamy całkiem zgrabną, jak na 32-calowy monitor, obudowę. W dodatku bryła i podstawa wyglądają w porządku i są bardzo dobrze wykonane. Do menu i jego obsługi można się przyzwyczaić oraz ulokować je w innym miejscu na ekranie. Ale z drugiej zaś – brak regulacji wysokości ekranu może irytować. Głośniki są w porządku, ale też do pewnego momentu.

Momentum 5000 w tej wersji doskonale uwypukla zalety ekranów wykonanych w technologii VA, ale też przestrzega o jej wadach. Jeżeli szukacie bardzo szybkich monitorów pod kątem czasu reakcji i jest to dla Was absolutny priorytet, nie sięgajcie po VA i nie dajcie się omotać marketingowi. Ale! Pod kątem jakości kolorów, szczególnie jeżeli ktoś lubi intensywną czerń, której faktycznie zdecydowanie bliżej do czerni niż ciemnej szarości, to właśnie VA powinien stać się Waszym wyborem i bohater testu jest tego bardzo dobrym przykładem. W kwestii kolorów i kontrastu monitor wypada świetnie, a obraz cieszy oko. Na plus zaliczyć mogę również jasne i dość równe podświetlenie.

Zatem czy gamingowy monitor Philipsa jest warty polecenia? Biorąc pod uwagę wszystkie „za” i „przeciw”, jestem w stanie stwierdzić, że tak. Producenci w mojej opinii sami trochę strzelają sobie w kolano obiecując gruszki na wierzbie, a w tym przypadku, że panel VA będzie superszybki i w ogóle pozbawiony efektu smużenia i absolutnie gładziutki! Nie będzie, bo taka jest jego natura, czy tego chcemy, czy nie. Można owe bolączki zredukować (chociaż w przypadku testowanego modelu i to wypadło przeciętnie), ale nie da się ich w całości i bezstratnie wyeliminować. Chcecie bardzo szybki panel? Sięgnijcie po porządnego, gamingowego IPS-a lub TN-kę.

Podsumowanie:Philips Momentum 5000 (32M1N5500VS)
rozdzielczość i format:2560 x 1440 pikseli
32 cale - 16:9
zakrzywienie:nie
obsługiwane standardy przesyłu danych:HDMI 2.0 (max. 144 Hz)
DisplayPort 1.4 (max. 165 Hz)
optymalne zastosowanie:- praktycznie dowolne gry, ale z naciskiem na wolniejszą rozgrywkę
- multimedia
- obróbka grafiki