Nie wiem jak Szanowni Czytelnicy, ale piszący te słowa w czasach podstawówki z rumieńcami na twarzy pochłaniał wszystkie książki Zbigniewa Nienackiego o muzealniku Tomaszu (no dobra, te o Skiroławkach też…), który przemieszczał się przypominającym łódź samochodem wyposażonym w supermoce, od ukrytego pod maską silnika Ferrari począwszy, po możliwość pływania niczym amfibia. W każdej części przygód Pana Samochodzika przychodził taki moment, kiedy wyszydzany przez wszystkich pojazd pokazywał, co potrafi i umożliwiał schwytanie jakiegoś nikczemnika lub udaremniał jakąś zuchwałą kradzież. Każdy chłopak w tamtych czasach marzył o takim pojeździe. Wielu z nich, już jako dorośli faceci, paprze się teraz w błotach rajdów terenowych i nieustannie udoskonala swoje terenówki. Ale ten felieton nie będzie ani o przygodach Tomasza, ani o współczesnych maniakach rajdów terenowych. Będzie o bodaj największym innowatorze współczesnego świata i jego najnowszym dziecku – pick-upie Tesli, czyli modelu Cybertruck.

 

O samej półciężarówce powiedziano już tak wiele, że nie ma za bardzo sensu powtarzać kolejny raz danych o zasięgu, mocy itp. To, co wzbudziło największe kontrowersje podczas prezentacji, to oczywiście design tego nowego cudeńka. Sam przyznaję, że kiedy pierwszy raz zobaczyłem tego napompowanego DeLoreana zaniemówiłem… i sam nie wiem, czy z wrażenia, czy z przerażenia. Oto na scenę wjechał wóz wyglądający niczym renderowany z gry komputerowej sprzed kilku lat. Pojazd, który z innymi samochodami łączy chyba tylko to, że ma koła i służy do przemieszczania się. Ale cała reszta? Czy ten Musk zwariował? Kto to kupi?

 

No właśnie… To są zasadnicze pytania, ale zanim wpadniemy w pułapkę prostych odpowiedzi spróbujmy prześledzić proces decyzyjny, jaki Elon musiał przejść podpisując się pod tym projektem. Amerykański rynek pick-upów w niczym nie przypomina znanego nam z Europy. Półciężarówki wpisały się krajobraz USA nie mniej niż McDonald’s, czy Coca-Cola, są wszędzie i jeżdżą nimi wszyscy, od wyrostków, po dziewięćdziesięcioletnie babcie, od biznesmenów, po farmerów, od demokratów po republikanów. Popularność tego typu konstrukcji jest absolutnie bezprecedensowa. Klienci zaś są podzieleni podobnie jak scena polityczna kraju – większa część za Fordem i nieco mniejsza za Chevroletem, a wzajemne przycinki jednej i drugiej grupy weszły na stałe do języka codziennego. Doczekaliśmy się także wielu kultowych reklam pick-upów. Niektóre, jak reklama Silverado z finałów Super bowl bawią do dzisiaj.

 

 

Jak zatem Dawid na rynku motoryzacyjnym, czyli niewielka firma kolesia z RPA, ma zawalczyć z Goliatem, czyli całą resztą producentów robiących od dziesięcioleci auta typu pick-up, które kojarzą się wszystkim z typem kowboja, w przetartych levisach, kraciastej koszuli i z papierosem w kąciku ust? Wypuszczenie na rynek standardowego pick-upa wyposażonego w silnik elektryczny mogłoby przejść bez większego echa. W takich momentach trzeba zrobić coś kompletnie odjechanego, wbrew oczekiwaniom wszystkich, podzielić publikę na zakochanych i hejterów licząc na to, że ci pierwsi pozwolą projektowi przetrwać. Ale niewiele firm potrafi się zdobyć na taką odwagę. U większości, jeśli nie u wszystkich konkurentów projekt podobny do tego, który Tesla właśnie uruchamia nie zszedłby w ogóle z desek kreślarskich! Żaden menedżer nie podpisałby się pod czymś równie ryzykownym i szalonym, nie postawiłby na szali całej swojej kariery, żeby zostawić po sobie jakiś ślad.

 

Musk nie ma z tym problemu, jest zaprawiony w bojach, robi swoje nie oglądając się na resztę i, przynajmniej jak dotąd, ta brawurowa strategia zdaje się działać. Czy tak będzie i tym razem? Po początkowym szoku i chwili namysłu sądzę, że tak. Powiem nawet więcej – uważam, że Cybertruck nie tylko będzie sukcesem, ale uzyska szybko status auta kultowego, wspomnicie moje słowa. Nawet jeśli dzisiaj patrząc na to auto nie możecie domknąć ust i oczu ze zdziwienia – oswoicie się. Elon znowu wszystkich wykiwał. Brawo!