W okolicy lutego zeszłego roku akcje Tesli rozpoczęły rajd w dół. Z poziomu około 320 USD spadły na koniec maja poniżej 180. Po sieci rozszedł się wewnętrzny email Elona Muska, w którym informował pracowników, że bierze się za ręczne sterowanie kosztami, co, w połączeniu z problemami firmy z zaspokajaniem popytu i nieterminową realizacją zamówień, zostało odczytane przez rynki jako zapowiedź poważnych problemów pariasa branży samochodowej. Pamiętam głosy tzw. poważnych analityków, którzy doradzali natychmiastową wyprzedaż akcji, zanim spadną do poziomu śmieciowego. Wielu wieszczyło, że przed końcem roku wycena akcji spadnie do poziomu poniżej 10 USD. Jestem ogromnym fanem Elona Muska, uważam go za jeden z najważniejszych motorów napędowych dzisiejszego świata. Facet nie boi się wyzwań, jest zdeterminowany i bezpardonowo zmierza w kierunku realizacji swoich wizji, nawet jeśli wszyscy dookoła stukają się w czoło i mówią, że to „niemożliwe”.

 

 

Tymczasem Elon raz za razem udowadnia, że „niemożliwe” nie istnieje. To on doprowadził do elektryfikacji branży motoryzacyjnej (tak, wiem, że nie był pierwszy, ale pokażcie mi kogoś, kto wyprodukował elektryki pożądane przez wszystkich i utarł nosa utuczonym gigantom z branży). To on powiedział, że w kosmos da się latać znacznie taniej, ba! można wielokrotnie korzystać z tej samej rakiety, bo skoro wystartowała, to da radę i wylądować. Tak, Elon jest moim idolem i nie wstydzę się do tego przyznać. Dlatego los jego przedsięwzięć mnie interesuje. Kilka miesięcy temu sytuacja Tesli wyglądała niewesoło i zacząłem się zastanawiać, czy „analitycy” rzeczywiście mają rację. Moje rozterki opisałem w zeszłym roku w artykule „Quo vadis Teslo, czyli mały geniusz kontra duży rynek”.

 

 

Tymczasem minęło kilka bardzo intensywnych miesięcy dla firmy. Produkcja ruszyła w nowej gigafactory w Chinach, wybrano miejsce na lokalizację kolejnej fabryki w Niemczech, blisko granicy z Polską, zaprezentowano chyba najdziwniejsze auto w historii, które wejdzie na masowy rynek, czyli Cybertrucka, słowem – Tesla jest ewidentnie w gazie i inwestorzy chyba w końcu uwierzyli w sukces. W chwili, kiedy piszę te słowa akcje Tesli kosztują 572 USD, co oznacza, że kapitalizacja spółki przekroczyła 100 miliardów USD i jest mniej więcej na poziomie Volkswagena, czyli największej firmy motoryzacyjnej świata. W związku z osiągnięciem tak wysokiej wyceny Musk może liczyć na bardzo pokaźną, bo sięgającą 346 milionów dolarów premię. Chciałbym dzisiaj wiedzieć gdzie się podziali owi analitycy, którzy kilka miesięcy temu urządzali Tesli pogrzeb. Kolejny raz potwierdza mi się teza, że bycie „ekspertem” to najlepsza fucha na Ziemi. Można w mediach gadać co tylko się chce bez cienia jakiejkolwiek odpowiedzialności za słowo. Nie wiem tylko, gdzie się do takiej roboty aplikuje. Ktoś, coś?