Państwo w kosmosie? Brzmi górnolotnie. A jednak podróże kosmiczne, powietrzne, łodzie podwodne i statki parowe, wszystkie te rzeczy zaczynały jako koncept rodem z powieści science-fiction (czasem w przenośni, a czasem dosłownie). Historia każdej z nich pełna jest ludzi, którzy z zaangażowaniem i uporem dowodzili, że to przecież „niemożliwe”.

Szaleńcy i wizjonerzy

Jeszcze do niedawna zwykło się twierdzić, że najprostszym sposobem na odkrycie w technologicznym szaleńcu technologicznego geniusza jest sprawdzenie, jak dobrze radzi sobie z monetyzacją swoich konceptów. Ostatnie wydarzenia pokazują, że reguła ta nie najlepiej radzi sobie w konfrontacji z rzeczywistością XXI wieku.

Historię najnowszą podboju kosmosu zamyka efektowny, ale nieszczególnie praktyczny wyczyn Elona Muska – w jego efekcie do całej masy orbitujących wokół Błękitnej Planety kosmicznych odpadów dołączył naprawdę porządny samochód. Powstałe dzięki temu materiały promocyjne narobiły sporo szumu, nie pomogły jednak Tesli – doniesienia o kolejnych spadkach jej kursu nadal wpędzają inwestorów w depresję. Co więcej, opinie na temat całej akcji są podzielone: obok internetowych głosów zachwytu, czasem z dość poważnych źródeł, pojawiają się też dużo poważniejsze głosy krytyczne; te najbardziej negatywne dotyczą, oczywiście, kosztów. Za pieniądze wydane na najnowszą kosmiczną reklamę Elona Muska można by wykarmić przynajmniej kilka afrykańskich miast i miasteczek. Mieliśmy dostać kolonie na Marsie – mamy samochód w przestrzeni kosmicznej. Roadstera i siedzącego za jego kierownicą Starmana, manekina w skafandrze. Gdzie tu sens i gdzie rozsądek? Nawet najzagorzalsi kosmiczni optymiści mogą popaść w przygnębienie.

A jednak projekt Igora Ashurbeyli’ego – stworzenie państwa w przestrzeni kosmicznej – robi naprawdę dobre wrażenie. I to nie tylko dlatego, że Kosmiczne Królestwo Asgardii (bo taką nazwę ma nosić projektowana orbitalna monarchia) ma dużo lepszą prasę niż SpaceX; nie tylko dlatego, że Ashurbeyli – pomimo znacznie mniejszego rozgłosu – jest człowiekiem dużo poważniejszym (i znacznie lepszym biznesmenem i naukowcem) niż Musk kiedykolwiek będzie. Chodzi głównie o wartości. A Kosmiczne Królestwo Asgardii – jak sama nazwa wskazuje – służyć ma bardzo szczytnym wartościom.

 

Start Asgardia-1: 12 grudnia 2017 roku. Wikimedia Commons – NASA/Bill Ingalls

 

Czy Ashurbeyli zamierza wysyłać ludzi na orbitę i zasiedlać nimi stacje kosmiczne? Z całą pewnością stać go na to, do dyspozycji ma bowiem miliardy dolarów. Jego plany rzeczywiście obejmują budowę na orbicie okołoziemskiej obiektów mieszkalnych oraz badawczych. Niektóre z nich mają pełnić rolę czysto turystyczną; inne stanowić będą niejako „arki”, gdzie pod czujnym okiem naukowców żyć będą zwierzęta i rosnąć rośliny. Tak jest w teorii. W praktyce cele Ashurbeyli’ego związane są głównie z próbą reformy międzynarodowego prawa kosmicznego i zapobieganiem kosmicznym katastrofom – zarówno tym dużym, jak i tym mniejszym.

Podbój kosmosu? Tak – ale z głową

Mówiąc o podboju kosmosu łatwo jest się zapędzić. Już w latach siedemdziesiątych obiecywano nam załogowe loty na Marsa; myślano też na poważnie o bazie na księżycu. (O bazie na księżycu wspomina się i dziś, ale w zupełnie innym kontekście.) Minęło pół wieku; obecnie mówi się o bazach na Marsie i załogowych lotach na księżyc. Choć możliwości techniczne istnieją, to dominujące przestrzeń publiczną narracje sprawiają, że trudno brać je na poważnie.

Igor Ashurbeyli urodził się w 1963 roku w Baku, w Azerbejdżanie. O podboju kosmosu marzył, jak twierdzi, od dziecka. Pierwsze amerykańskie lądowanie na księżycu – o którym w Związku Radzieckim mówiło się ze zrozumiałą niechęcią – przyjął z wielkim entuzjazmem. Swoich miliardów dorobił się w przemyśle zbrojeniowym i telekomunikacyjnym; odpowiadał m.in. za produkcję systemów komunikacyjnych do rakiet dalekiego zasięgu. Do końca XX wieku działał głównie w Rosji; począwszy od 2004 zaczął pojawiać się na arenie międzynarodowej, działając na rzecz pokoju i ponadnarodowej współpracy, głównie w zakresie rozwoju nauki.

Nie jest to, jak widać, postać medialna. Daleko mu do Muska, który już w wieku parunastu lat zaprogramował prostą grę komputerową (nawiasem mówiąc – dostępną i dziś). Pomijając jednak kwestie związane z marketingiem i budowaniem marki osobistej – Ashurbeyli jest znakomitym ekspertem. I doskonale zdaje sobie sprawę, w jak niekorzystnej sytuacji znajdują się obecnie potencjalni zdobywcy kosmosu – czyli superbogaci przedsiębiorcy.

Jak wiadomo, postęp napędzany jest przez konkurencję; jest to prawdą w szczególności w odniesieniu do postępu technologicznego. Gdyby orbitalne państwa czy bazy na księżycu były kwestią indywidualnych aspiracji osób prywatnych, to międzynarodowe korporacje prawdopodobnie już dawno by tam były; jeśli nawet nie ze względu na rzeczywistą potrzebę, to z uwagi na prestiż i rozgłos, jaki są w stanie zapewnić podobne działania. Loty kosmiczne są jednak przedmiotem wielu bardzo restrykcyjnych norm i regulacji, nierzadko wzajemnie sprzecznych, co skutecznie uniemożliwia osobom i firmom z odpowiednim majątkiem podjęcie jakichkolwiek działań. Ilość zgód, jakie trzeba uzyskać, zanim wyślemy coś w kosmos jest dziś… astronomiczna.

Choć Ashurbeyli nie opowiada się za zniesieniem tych regulacji i dobrze rozumie ich sens oraz leżące u ich fundamentów zaszłości historyczne, to chciałby przynajmniej częściowego ich rozluźnienia. Nie jest międzygwiezdnym anarchistą, raczej międzygwiezdnym liberałem. Jego zdaniem element konkurencji znacząco przyspieszyłby kolonizację kosmosu – i nawet jeśli Asgardia okaże się tylko marzeniem, to działania jej prawników mogą doprowadzić do powstania w międzynarodowym prawie korzystnego precedensu. Precedensu, którego przedsiębiorcy będą potrzebowali, jeżeli chcieliby kiedykolwiek odebrać decyzję w sprawie przestrzeni kosmicznej politykom (oraz stojącym za nimi lobbystom) i wziąć rzecz we własne ręce – choćby tylko dla profitów.

 

Po co ludzkości przestrzeń kosmiczna?

Jak się okazuje, przyspieszenie ekspansji ludzkości w kosmosie może okazać się wkrótce konieczne. I nie chodzi tu wcale o apokaliptyczne prognozy wygłaszane z konferencyjnej mównicy – „Przed ludzkością stoją dwie zasadnicze możliwości: albo zostanie gatunkiem międzyplanetarnym, albo prędzej czy później wyginie”. Im więcej wiemy o przestrzeni kosmicznej, tym lepiej zdajemy sobie sprawę ze związanych z nią zagrożeń. Coraz częściej mówi się o nich na międzynarodowych konferencjach naukowych (np. Siódmej europejskiej konferencji o problematyce odpadów kosmicznych). Wiele z nich związana jest, co ciekawe, z działaniami samych ludzi. Problem kosmicznych odpadów – do których dołączył niedawno Roadster i Starman – jest tylko jednym z nich.

W świecie idealnym przeciwdziałanie problemom polegałoby zapewne na odpowiednio wczesnym przewidywaniu i usuwaniu ich przyczyn. W naszej nieidealnej rzeczywistości sprawy mają się jednak zupełnie inaczej; jako gatunek najczęściej mierzyliśmy się z problemami dopiero wtedy, gdy było za późno, ewentualnie prawie za późno. Idealnych przykładów dostarcza dziura ozonowa czy smog; kosmiczne odpady – których jest naprawdę dużo – mogą stać się kolejnym przypadkiem. I nie chodzi jedynie o „zanieczyszczanie przestrzeni kosmicznej” (w której obecnie znajdują się dziesiątki tysięcy obiektów pochodzenia ziemskiego – w większości niesprawnych). Problem dotyczy również pieniędzy – bo kolizje działających satelit z kosmicznymi odpadami generują każdorazowo niewyobrażalne koszty. Co więcej – jak przewidują naukowcy – śmieci zaczną w końcu spadać. Im więcej ich będzie, tym więcej ich spadnie. Nie wszystkie z nich spalą się podczas wchodzenia w atmosferę: ich konstrukcja jest zbyt solidna. Upadek obiektu rozmiarów Roadstera na średniej wielkości budynek mieszkalny zakończyłby się śmiercią mieszkańców.

Inne zagrożenia dotyczą meteorytów (i ewentualnych przenoszonych przez nie mikrobów), komet, wybuchów na słońcu i generowanych przez nie fal elektromagnetycznych, które mogą stanowić zagrożenie dla integralności ziemskiej atmosfery, zmian w magnetosferze etc. Chociaż badania dotyczące tych kwestii prowadzić można częściowo na Ziemi – w symulowanych warunkach – to przeciwdziałanie im wymaga w większości przypadków obecności w kosmosie. I nawet jeśli nie musimy mieć do tego bazy na księżycu, to środki, którymi dysponujemy obecnie, to z całą pewnością o wiele za mało.

Szanse Asgardii – realne czy nie?

Tymczasem sukces Asgardii zależy głównie od sprawności jej prawników. Póki co Kosmiczne Królestwo nadal nie zostało uznane przez Organizację Narodów Zjednoczonych za suwerenne państwo; znacząco ogranicza to jego możliwości działania. Czy istnieją prawne podstawy, by uznać państwowość projektu Ashurbeyli’ego? Trudno powiedzieć. Wiadomo jednak, że istnieją luki prawne. Od tego, jak dobrze wykorzystają je prawnicy Asgardii, może zależeć przyszłość kosmosu (a w każdym razie – międzynarodowego prawa kosmicznego).

Na chwilę obecną spór dotyczy terytorium. Do uznania państwowości potrzebne są przynajmniej trzy elementy: obywatele, rząd – i terytorium. Obywatele już są, podobnie jak rząd (parlament Asgardii składa się ze 150 członków; Kosmiczne Królestwo jest, póki co, monarchią konstytucyjną, wkrótce jednak ma stać się pełnoprawną demokracją). Gorzej z terytorium. Zgodnie ze stanowiskiem przedstawicieli Asgardii jej terytorium jest… wysłany niedawno na orbitę satelita o nazwie Asgardia-1. Czy satelita tych rozmiarów może reprezentować terytorium? Wbrew pozorom – problem jest skomplikowany, a na pytanie to nie sposób udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Zawiłości międzynarodowego prawa (szczególnie prawa kosmicznego) pozwalają na różne interpretacje. Niezależnie jednak od ostatecznego rozstrzygnięcia sam fakt zwrócenia na problem uwagi ma naprawdę dużą wartość.

 

 

Zejdźmy jednak na ziemię. Trudno spodziewać się, by Organizacja Narodów Zjednoczonych kiedykolwiek uznała Asgardię za państwo; Królestwu nie pomogą zapewne nawet wysiłki jego prawników. W takim wypadku przed rządem Asgardii otwierają się jeszcze inne możliwości. Ostatecznie, Królestwo nie byłoby pierwszym państwem, któremu odmówiono państwowości; historia świata zna takie przypadki.

Ważniejsza jednak od ostatecznej decyzji jest sama dyskusja; międzynarodowe prawo kosmiczne nie wspiera rozwoju technologii, a celem Ashurbeyli’ego jest jego reforma. Pytanie, czy w międzyczasie na orbicie okołoziemskiej rzeczywiście powstanie zamieszkiwana przez monarchiczne społeczeństwo stacja kosmiczna należy – póki co – uznać za drugorzędne.

Osoby pragnące wspomóc reformę międzynarodowego prawa kosmicznego mogą aplikować o obywatelstwo Asgardii na oficjalnej stronie przedsięwzięcia.