Nie jestem fanem mobilnego gamingu, nie jarają mnie gamingowe smartfony, w głębokim poważaniu mam Pokemon Go, Call of Duty Mobile, a nawet kolejne wariacje na temat układania spadających klocków. Przez lata jedyną grą, która potrafiła sprawić, że bateria w moim smartfonie padała niepokojąco szybko, było pierwsze Angry Birds. A poza tym – nic.

Kiedy tylko pojawiła się wzmianka, że nowa gra osadzona w uniwersum Wiedźmina będzie grą mobilną, a do tego wykorzystującą rozszerzoną rzeczywistość, było mi trochę smutno. Jeden powód opisałem w poprzednim akapicie. Drugim zaś jest fakt, że praktycznie jedyną mobilną grą AR, która może odtrąbić ogólnoświatowy sukces jest łażenie po mieście i łapanie Pokemonów. Studio Niantic pokazało, jak można zrobić dobrą grę mobilną wykorzystującą możliwości smartfona oraz otaczającego nas świata w jednym, czym zresztą otwarło drogę do powstania kolejnych gier AR. Żadna z nich jednak nie dorównała jakością, popularnością i dawaniem frajdy Pokemon Go. Pamięta ktoś jeszcze, no, może oprócz najbardziej fanatycznych fanów uniwersum Harry’ego Pottera, o Harry Potter: Wizards Unite? A Jurassic World Alive? No właśnie… Bałem się, że Wiedźmin: Pogromca Potworów może okazać się finalnie kaszaną i skokiem na kasę w jednym, bo chociaż gra jest darmowa, to dostępne są w niej liczne mikrotransakcje.

„A co mi tam!” pomyślałem sobie wczoraj siedząc przy służbowym komputerze. Wziąłem swojego „Siajomi” i zainstalowałem Pogromcę Potworów, żeby chociaż zobaczyć o co chodzi. Niestety, dowiedziałem się tego dopiero po godzinie 16.00 bo do tej godziny, od samego rana, studio Spokko starało się ogarnąć kwestię serwerów. Na szczęście po obiedzie dane mi było ruszyć na szlak. I chociaż wiedźmini raczej preferują samotną pracę, to ja maszerowałem w towarzystwie. A na szlaku, jak to na szlaku – przygoda goni przygodę. Ja gonię gryfa. Żona goni endriagę. Pies goni… w sumie, to on sam nie widział za czym.

 

 

Oprawa wizualna i udźwiękowienie

Zacznę może od tego, co rzuca się w oczy jako pierwsze. Już teraz mogę powiedzieć, że jeżeli graliście w poprzednie gry z wiedźmińskiej trylogii oraz Gwinta i/lub Wiedźmińskie Opowieści, to poczujecie się tu jak w domu. To praktycznie taka sama estetyka. Taka sama, komiksowa kreska, podobnie wyglądające elementy interfejsu i schematy kolorystyczne. Wszystko jest znajome i cieszy oko. Potwory zaś to bestie żywcem wyjęte z Wiedźmina 3: Dziki Gon i wcześniejszych gier. Pojawiły się też nowe szkaradztwa, których w grach od CD Projektu nie było, ale pojawiały się np. w książkach czy opowiadaniach. Na ich wykonanie także nie mogę narzekać.

Mapa gry jest także bardzo przejrzysta i estetycznie wykonana. Oczywiście otoczenie zależne jest od tego, gdzie się akurat znajdujecie. Tekstury przygotowane przez Spokko zostały naniesione na mapy Google, więc na mapie Wiedźmina: Pogromcy Potworów bez problemu się odnajdziecie. No chyba, że jesteście na bakier z kompasem i czytaniem map. Monstra pojawiające się na mapie (w ciągu dnia niektóre potwory się pojawiają, inne znikają – w zależności od pory) mają prostą animację, podobnie jak nasz adept sztuki wiedźmińskiej. Fajnie, że Spokko stworzyło trzy poziomy jakości grafiki, gdyż dzięki temu Pogromca Potworów całkiem płynnie chodzi nawet na słabszych smartfonach. Żona testowała na swojej Motoroli G8 i na płynność nie narzeka. Ja zaś gram na Xiaomi Mi 9T. Zresztą, sam nie widzę powodu, żeby ustawienia graficzne podkręcać, gdyż nawet na niskich detalach gra wygląda naprawdę dobrze, a potwory, chociaż brzydkie jak bagna w Velen, to, paradoksalnie, cieszą oko.

Niższa jakość grafiki to też wolniejsze opróżnianie baterii telefonu. A ta potrafi wyczerpywać się dość szybko w trakcie dłuższego polowania.

Wiedźmin: Pogromca Potworów nie tylko wizualnie nawiązuje do innych produkcji z wilczym łbem w logo. Udźwiękowienie także jest znajome. Jest swojsko, bo część odgłosów oraz melodii spotkać można było w Dzikim Gonie, a inne w Gwincie. Ale nie wszystko jest tutaj przekopiowane z produkcji CD Projekt RED, bo rzecz jasna pojawiają się także nowe nuty, ale wszystko brzmi spójnie i miłośnicy słowiańskich motywów powinni być zadowoleni.  

 

Rozgrywka

„Już pora wstać, wyruszyć z domu” chciałoby się zaśpiewać. Z tym, że na przyjacielskie uściski nie ma co liczyć. Odmieńcze. To moja pierwsza przygoda z grą AR i muszę przyznać, że to całkiem przyjemna odmiana od siedzenia rzycią na fotelu i „klikania w kąkuter”. Co prawda zaraz po uruchomieniu gry i przejściu samouczka zobaczyłem, że w moim zasięgu znajdują się trzy potwory proszące się o kilka szram mieczem, więc ich suplikę spełniłem bez potrzeby podnoszenia czterech liter. Ale po rozpoczęciu pierwszego questa fabularnego (tak, dla Wiedźmina: Pogromcy Potworów przygotowano historię, ponoć całkiem przyjemną) i rozmowie z Thorsteinem – kupcem ze Skellige, któremu gryf porwał konia razem z dobytkiem (brzmi znajomo?) musiałem już wyjść poza dom i wytropić bestię chodząc po ulicy. Gryfa znalazłem na skrzyżowaniu, ale niestety – spuszcza mi manto za każdym razem. Chyba muszę się podszkolić i lepiej przygotować do tego starcia.

 

Walka

No i tak też zrobiłem. Chodziłem sobie z żoną i psem po okolicy sprzeniewierzając się zasadzie, że wiedźmin pracuje sam. I tłukliśmy ghule, nekkery, skrzaty, trafiła się nawet jedna harpia i psy borowego. Próbowaliśmy też przegnać z naszego rejonu archespory, borowego, alghule, krabopająki, a nawet silvana, jednak te potwory okazały się dla nas za mocne.

No właśnie – zaskoczył mnie wysoki próg wejścia. Walki są wymagające i nawet z łatwymi przeciwnikami nie zawsze idzie łatwo. Teoretycznie wszystko wydaje się proste – szybkie ruchy palcem po ekranie to szybkie cięcia. Wolniejsze ruchy – to silne ciosy. Jest też parowanie, którego trzeba się nauczyć, gdyż każdy potwór ma swoje animacje ataku, również podzielone na silne i szybkie. Żeby zrobić idealny blok, trzeba idealnie wyczuć moment. Miłośnikom souls-like’ów się spodoba.

Z tym parowaniem mam trochę problemu, gdyż w teorii wydaje się takie proste – nacisnąć na ekran w odpowiednim momencie. Kiedy potwór zamierza atakować, nad jego paskiem zdrowia (czerwony) oraz obrony (żółty) pojawia się ikona czaszki. Idealnego bloku nie robi się jednak w momencie ukazania się symbolu, a właśnie w czasie trwania animacji ataku. Dlatego też walki z każdym potworem trzeba się nauczyć, bo każdy chce nam zrobić kuku na swoją modłę! Jednak moim największym zarzutem jak na razie jest to, że nawet po wykonaniu perfekcyjnego bloku nasz wiedźmin traci punkty wytrzymałości (później można liczbę straconych punktów niwelować dzięki umiejętności Praca nóg). Zaś blok średnio udany nie tylko zbije nam część HP, ale też zbije pasek obrony potwora. Po jego uzupełnieniu, czyli chwilowego pozbawienia bestii zdolności do obrony, można wyprowadzić specjalny atak mający formę prostego quick time eventu. Tyle że w trakcie jego trwania potwór nie czeka grzecznie, aż sprzedamy mu super-cios, tylko może nas zaatakować. W efekcie stracimy szansę na szybsze uszczuplenie paska życia paskudztwa i jednocześnie dostaniemy w pysk. Zresztą, rzucanie znaków wygląda podobnie. Aby rzucić Igni trzeba nacisnąć ikonkę znaku, po czym czas zwalnia i mamy kilka sekund na „narysowanie” znaku na ekranie. Jednak ponownie – w czasie kiedy chciałem przypiec maszkarę ogniem z Igni, ten się odwinął i zdzielił mnie pazurem.

Podobnie jak w „dużych” grach o Geralcie z Rivii, tak i tutaj potwory mają określone słabości. Niektóre nie lubią ognia, inne srebra, a jeszcze inne łatwiej pokonać za pomocą szybkich ataków. No właśnie – srebro. Na początku nasz wiedźmin posiada wyłącznie stalowy miecz i pierwszy srebrny trzeba sobie kupić. A ten tani nie jest, bo biorąc pod uwagę, że na początku gry mamy jakieś 300 złota, a najtańszy miecz ze srebra kosztuje 1800 monet, to jednak trzeba będzie się sporo namachać tym stalowym zanim zarobimy na prawdziwie wiedźmińskie ostrze. Chociaż gdzieś przeczytałem, że srebrny miecz można też dostać po wykonaniu jednego z zadań. Jest jeszcze opcja najprostsza: możecie wydać na złoto swoje realne złotówki albo zakupić za 23,99 zł pakiet startowy, w którym takowy miecz się znajduje.

NA BOGI, ILE???

W walce z łatwymi potworami nie trzeba praktycznie zażywać żadnych eliksirów, nakładać olejów na miecz ani korzystać z petard. Wystarczą odpowiednio przeprowadzane ataki mieczem i ewentualnie rzucanie znaków (na początku gry nasz bohater zna tylko Igni, czyli znak pozwalający na ognisty atak). Ale walka z przeciwnikami, którzy na głową mają jedną czaszkę (średni) lub dwie (trudny) stanowi już nie lada wyzwanie. I tutaj korzystanie z alchemii jest niezbędne.

 

Alchemia

Eliksiry, oleje i petardy to zestaw doskonale znany osobom, które ogrywały Wiedźmina 3: Dziki Gon. Nasz adept nie ma jeszcze umiejętności Geralta, Lamberta, Eskela i Vesemira, ale zna podstawy tajemnej sztuki alchemii i potrafi przyrządzić odpowiednie specyfiki mające pomóc mu w walce. Składniki bierze z zaznaczonych na mapie „krzaczków” (korzenie oraz zioła) oraz wydobywa ze ścierwa pokonanych monstrów. A później wrzuca to do swojego prostego stanowiska alchemicznego i warzy, destyluje, ekstrahuje i miesza.

Podstawowe stanowisko alchemiczne dostajemy na start. Na lepsze trzeba zarobić.

Trzeba jednak wiedzieć, że tworzonych mikstur nie otrzymuje się na kliknięcie. Trzeba poczekać. 10 minut, pół godziny, godzinę, a nawet dwie – wszystko zależy od tego, co nasz bohater wytwarza. Na szczęście nie trzeba w tym momencie być w grze i aplikacja liczy czas także, kiedy gra jest wyłączona. Z alchemią, przynajmniej na początku, wiążę się także ograniczenie w postaci liczby wytwarzanych przedmiotów. Jedno stanowisko – jeden specyfik. Proste. Stanowisko można oczywiście rozbudować za zdobywaną w grze walutę i/lub kupić dodatkowe. A jeżeli ktoś woli drogę na skróty, to może zapłacić prawdziwą walutą za wirtualne pieniążki.

 

Rozwój postaci i zarabianie pieniędzy

Ta kwestia wydaje mi się uczciwa w stosunku do gracza, ale też prowadzona jest bardzo klasycznie – wykonujesz zadania – dostajesz PD. Zabijasz potwora – dostajesz PD. Ot, cała filozofia. W grze są też dodatki, które można kupić za złoto, pozwalające dostawać więcej PD za walkę. Ja na przykład dostałem na samym początku stalowy miecz z Kaer Morhen dający 10-procentową premię punktów doświadczenia za walkę. Po wbiciu każdego poziomu nasz zabójca potworów otrzymuje punkty umiejętności, którymi może rozwijać swoje umiejętności w kategorii walki, alchemii oraz znaków. Proste. I znowu – znane z Wiedźmina 3.

A jak nasz wiedźmin zarabia? Niestety, samo zabijanie spotykanych potworów nie przynosi nam zysku, a co najwyżej straty w postaci zużytych olejów, eliksirów czy petard. Pieniądze dostaje się za wykonywanie codziennych, dość prostych (przynajmniej na razie) zadań typu „Sparuj 10 ataków” albo „Wytwórz 3 oleje”. Za wykonanie takiej misji dostaje się 50 monet. Pieniądze dostaje się też za wykonywanie misji fabularnych. Kiedy gracz osiągnie 10 poziom dochodzą to tego misje polegające oczyszczaniu tzw. nemetonów. To przypominające drzewo miejsce, gdzie trzeba stoczyć trzy odbywające się jedna po drugiej walki. Pierwsze dwie są łatwe, ale trzecia jest większym wyzwaniem. Żeby oczyścić takie miejsce trzeba oczywiście pochlastać wszystkie trzy maszkary.

 

Mikrotransakcje

Najbardziej kontrowersyjna kwestia – czy gracze wydający w grze prawdziwą walutę będą mieć lepiej? W paru miejscach już zaznaczyłem, że przelewy na konto twórców będą w stanie ułatwić i przyspieszyć grę.

Zanim zacznę te rozważania zaznaczę, że dla mnie kwestia kupowania dodatkowych rzeczy wewnątrz gry nie jest czarnobiała. Czy kupiłbym sobie skórkę lub wirtualną walutę w grze, za którą dałem, dajmy na to, 250 lub 300 zł? W życiu. Czy jestem w stanie kupić sobie jakiś element w grze darmowej? To już prędzej. Ale to akurat warunkowałbym podejściem producentów do gracza. Jeżeli twórcy zdecydowali się na patologiczny model pay-2-win lub, jeszcze gorzej, pay-2-play, pewnie bym się pożegnał z taką grą bardzo szybko. Jeżeli gra zachęca mnie do tego, żeby coś tam kupić, bo przyspieszy to mój progres, ale w żaden sposób nie narzuca tego – nie mam z tym problemu. Ba! Byłbym skłonny nawet wydać te parę złotych na zestaw złotych monet, żeby w jakiś sposób odwdzięczyć się studiu za przyjemną i dopracowaną grę. Byleby producent podchodził uczciwie do graczy oraz nie był nachalny. Bo filozofia „dej!” działa mi na nerwy jak mało co.

Na szczęście po spędzeniu kilkunastu godzin Pogromcą Potworów stwierdzam, że nie odczułem, że studio Spokko chce ze mnie wyciskać kasę za wszelką cenę. W czasie mojej przygody z grą bodaj tylko dwa razy dostałem po oczach komunikatem zachęcającym do zakupu pakietu powitalnego. Koniec. Żadnych reklam poza tym. Najważniejsze jednak, że twórcy gry mówią jasno: Wiedźmin: Pogromca Potworów nie posiada żadnych elementów schowanych na tak zwanym paywallem. Wszystko jest dostępne dla każdego. Możesz zdobyć i odblokować wszystko, co oferuje produkcja bez potrzeby wydawania nawet złotówki. Ale nie oszukujmy się – potrwa to dłużej.

Kup pan pakiet startowy, mistrzu wiedźminie.

 

Społeczność

Przeglądając wrażenia i recenzje gry na innych portalach oraz wczytując się w to, co mówią gracze na różnego typu forach, zauważyłem, że kwestia interakcji między wirtualnymi wiedźminami i wiedźminkami jest najsłabiej ocenianym elementem mobilnego Wiedźmina. No i nie ma się co dziwić. Ogranicza się do dodawania i przyjmowania znajomych oraz wysyłania sobie paczek z ziołami i składnikami alchemicznymi. Jednej na dzień. Nic poza tym. Nie widać innych wiedźminów na mapie (sprawdzone, bo przecież urządzałem łowy z moją osobistą wiedźminką), nie ma żadnych miejsc spotkań, jak ma to miejsce w Pokemon Go (tzw. Gymy). Nie można sobie wysyłać wiadomości – nic.

Pojawiają się obawy, że jeżeli element społecznościowy nie zostanie w jakiś sposób rozbudowany, to gra może się szybko znudzić.

 

Werdykt (ale nie ostateczny!)

To pierwsza gra AR w jaką gram i, cholera, spodobała mi się. Ciężko mi powiedzieć jednak, co o tym zadecydowało w pierwszej kolejności. Łażenie i tłuczenie potworów, czy osadzenie akcji w świecie Wiedźmina, który uwielbiam od lat młodzieńczych. Po krótkim namyśle stwierdzam jednak, że chyba jednak magia uniwersum wykreowanego przez A. Sapkowskiego odegrało tu decydującą rolę. Po Pokemon Go się nie schyliłem, o innych grach mobilnych w rozszerzonej rzeczywistości nawet nie wspominam. A w Wiedźmina: Pogromcę Potworów sięgnąłem od razu w dzień premiery (w betę nie chciałem grać, żeby ewentualnie nie zrazić się do wersji 1.0 – niestety, ale to stało się z moją przygodą z Gwintem). Gra jednak nie jest pozbawiona wad. Nie są to jednak kwestie, których nie rozwiązałaby któraś z kolejnych aktualizacji. Na chwilę obecną wydaje mi się, że Wiedźmin: Pogromca Potworów ma przed sobą świetlaną przyszłość i mam nadzieję, że potencjał mobilnego „Wieśka” nie zostanie zmarnowany.

Chyba najprościej moje wrażenie będzie wyrazić za pomocą plusów i minusów, chociaż wiem, że gra będzie cały czas rozwijana i już niedługo przygotowany przeze mnie plebiscyt zalet i wad może stracić na aktualności.

Zalety:

  • klimat Wiedźmina i gier od CD Projekt RED
  • oprawa audio-wizualna
  • działa bez problemu na smartfonach z niższej i średniej półki (z Androidem)
  • fajna forma aktywnego spędzania czasu
  • bardzo rozbudowany Bestiariusz
  • gra jest za darmo
  • brak paywalla
  • brak reklam
  • wymagające walki…

 

Wady:

  • … które na początku są zbyt trudne
  • niestety, ale grind jest niezbędny…
  • … ale na szczęście nie jest specjalnie upierdliwy
  • ekonomia na start – rzeczy do kupienia za walutę z gry są drogie, a pieniędzy zarabia się mało (przynajmniej na razie, ponoć od 10. poziomu jest łatwiej)
  • brak srebrnego miecza na start (a wiele spotykanych potworów jest wrażliwych na srebro)
  • praktycznie brak funkcji społecznościowych
  • wysysa baterię szybciej niż katakan krew ze śpiącego wieśniaka