Ten tekst jest pewnego rodzaju rozwinięciem tego newsa, a także próbą szerszego spojrzenia na przedstawiony problem oraz przedstawienia swojej opinii w tym temacie. O co więc chodzi?

Przechodząc od razu do sedna: dyrektor wykonawczy Ubisoftu, Phillipe Tremblay, stwierdził, że „musi nastąpić zmiana konsumencka” w podejściu do kwestii posiadania gier na własność. Według Tremblaya zmiana ta powinna wyglądać tak, że gracze nie będą kupować gier na własność, jak płyt DVD czy CD. Według filozofii CEO Ubisoftu, gracze mają się „czuć komfortowo” nie posiadając gry. O co więc chodzi? O subskrypcję!

Cała sprawa wiąże się ze zmianą podejścia Ubisoftu do ich abonamentu Ubisoft+. Na początku tego tygodnia firma ogłosiła, że teraz gracze będą mogli skorzystać z jednego z dwóch abonamentów: Ubisoft Premium oraz Ubisoft Classic. Wersja Premium będzie tak naprawdę tym, czym Ubisoft jest teraz, więc da dostęp do bogatej biblioteki gier od „Ubi” za kwotę 18 dolarów na miesiąc. W subskrypcji Premium zawiera się także wersja Classic, którą można wykupić samodzielnie za 8 dolarów i w ten sposób zyskać dostęp do ok. 50 tytułów, gdzie najnowsze pochodzą sprzed dwóch lat. Jest w tym jednak spore „ale” – z konta Ubisoft Premium mogą wykorzystać posiadacze konsoli Xbox oraz właściciele konta na Amazon Luna. Z wersji Classic – wyłącznie posiadacze PC oraz abonamentu PlayStation Plus Extra na mocy umowy pomiędzy Sony a Ubisoftem.

Tremblay przyznaje, że transformacja branży gier w kierunku traktowania gier jako usług postępuje powoli, ale jest to w jego opinii właściwy kierunek zmian.

No i teraz wracamy do sedna, gdyż tak naprawdę już dzisiaj trudno o posiadanie gry na własność. Tak jak kiedyś – wiecie: mamy płytę z instalatorem, instalujemy, dociągamy ewentualne poprawki i gramy. Mniej więcej taki komfort posiadają jeszcze posiadacze konsoli Xbox One i Series X czy PlayStation 4/5 w wersji z napędem. Dzięki temu gracze wciąż mogą sobie odkupować od siebie gry lub wymieniać się nimi. Niektórzy wydawcy jednak już teraz decydują się na to, aby grę dystrybuować wyłącznie w wersji cyfrowej. Na przykład Alan Wake 2 w ogóle nie otrzymał wersji pudełkowej, co spotkało się z krytyką posiadaczy konsoli Xbox Series X/S.

Gracze pecetowi jednak już do tego przywykli i można odnieść wrażenie, że dzisiaj już nie kupuje się gier inaczej niż przez Steama, GoG-a, czy Epic Games Store. No właśnie: kupuje? Otóż niezupełnie. Wydając pieniądze na platformie od Valve albo Epicu, tak naprawdę nie nabywamy gry na własność, a kupujemy licencję na jej wykorzystanie. Nie należy ona jednak do nas. Nie możemy jej na przykład odsprzedać albo podarować komuś innemu. W momencie utraty konta lub dostępu do niego – pozostajemy z niczym. Podobnie rzecz ma się z Epic Games Store, ale nieco inaczej wygląda to w przypadku GoG-a. Tutaj także co prawda nabywa się licencję, ale grę można zainstalować na dowolnej liczbie komputerów w ramach gospodarstwa domowego, a poza tym możliwe jest pobranie kopii zapasowej gry, aby móc ją sobie zainstalować nawet bez dostępu do Internetu. Gry jednak nie można nikomu udostępniać ani wykorzystywać do celów komercyjnych – to żadne zaskoczenie. W innych usługach, jak na przykład Xbox Game Pass, nabywamy prawo do korzystania z gry tak długo, jak opłacamy abonament. I na tej samej zasadzie działa Ubisoft Plus oraz jej nowe odsłony. Nic nowego.

Idąc tym tropem, czy CEO Ubisoftu powiedział coś wielce niefortunnego? Niezupełnie. Przecież wydawnictwa w postaci gier-usług też nie są niczym nowym. Owszem, nie każdemu taka forma odpowiada, bo w pewnej dużej mierze pozbawia graczy sprawczości i stają się oni zależni od widzimisię deweloperów i wydawców. A że nie wszystkie pomysły na balans gry i „usprawnienia” dla graczy są trafione, doskonale wiedzą chociażby miłośnicy gier od Blizzarda. Tak Overwatch 2 i World of Warcraft, między innymi o was mówię.

Chodzi jednak o co innego – o chęć pozbawienia graczy wyboru. Dzisiaj gracze mogą grę kupić i wydać jednorazowo te 200 – 300 zł i mieć niejako dożywotnio grę, którą wybrali. Mogą też płacić za jakąś mniej lub bardziej rozbudowaną subskrypcję, np. Xbox Game Pass w standardowej wersji i wydać miesięcznie 39,99 zł, ograć sobie wybraną grę, a subskrypcję anulować i w ten sposób ukończyć w miesiąc tytuł, który normalnie kosztowałby kilkukrotnie więcej. Fajnie, tym bardziej, że w kolejce czekają przecież kolejne gry. No ale do czasu ponownego wykupienia abonamentu gra pozostanie niedostępna. Jeżeli zakupisz grę na Steamie, można powiedzieć (w pewnym uproszczeniu), że posiadasz do niej dostęp tak długo, jak istnieje aktywne konto, do którego jest przypisana. Nikt nikogo nie będzie „poganiał” z przechodzeniem tej gry, jak subskrypcja w momencie, kiedy ktoś nie chce wykupić dostępu na kolejny miesiąc. Gra przypięta jest do naszej osobistej biblioteki i nawet za rok, dwa lub pięć można do produkcji wrócić. Ale do instalacji niezbędny będzie oczywiście dostęp do Internetu. Owszem, posiadając daną subskrypcję, mamy dostęp do mniej lub bardziej rozbudowanej biblioteki gier, której tytuły można liczyć w dziesiątkach lub setkach, ale dostępne w niej produkcje się często zmieniają i jeżeli dzisiaj sobie jakiejś gry w ramach abonamentu nie przejdę, to nikt mi nie zagwarantuje, że ona za pół roku wciąż będzie obecna w bibliotece.

Zmuszanie graczy do abonamentu to brak potencjalnej alternatywy dla nich. A to już robi się nieprzyjemne. Szczególnie kiedy weźmie się pod uwagę fakt, że niektóre gry dobrze pasują do usług abonamentowych, np. krótkie „single” na kilka, kilkanaście godzin. Ale jeżeli ktoś lubi np. grać w rozbudowane strategie, w których spędza setki godzin? Albo gry sportowe i e-sportowe? Tutaj chyba bezpieczniej będzie kupić grę na „własność” i nie martwić się, czy w następnym kwartale gra, w którą już wbiłem powiedzmy 300 – 500 godzin, dalej będzie dostępna.

Oczywiście wypowiedź Tremblaya to klasyczne „chciałbym”, ale na szczęście na chwilę obecną wydaje się, że do jego wizji jest branży gier daleko. Oczywiście, z pewnością będą pojawiać się mniej lub bardziej agresywne próby wciągania graczy w usługi oparte na modelu subskrypcji. Wypowiedź szefa Ubisoftu jest też ciekawa w kontekście preferencji abonamentowych samych konsumentów. Otóż od pewnego czasu mówi się o tak zwanym „zmęczeniu subskrypcją”, co przejawia się sięganiem konsumentów po usługi oferujące bardziej zróżnicowane treści. Widać to mocno na przykładzie VoD. Jak zaznacza autor oryginalnego newsa, okazuje się konsumenci bardziej są skłonni do długotrwałego dostępu do Netfliksa czy Amazon Prime Video, niż np. HBO Max czy Disney+. Nie oznacza to oczywiście, że dwie ostatnie marki, ogromne przecież, mają pakować manatki i ustąpić miejsca innym graczom. Wciąż mają one bardzo dużo do powiedzenia i są w stanie przykuć do ekranów telewizorów miliony subskrybentów wyłącznie jedną produkcją albo cyklem, jak na przykład Gwiezdne Wojny w przypadku Disneya. I właśnie takim „HBO Max branży gier” jest Ubisoft, gdyż umożliwia granie wyłącznie w gry ze stajni korporacji, przy czym blisko połowa biblioteki to tytuły starsze niż dwa lata. To już nieco sensowniej do tematu podeszło EA, które swoją usługę, EA Play, dorzuciło do abonamentu Xbox Game Pass i to już w wersji standardowej.

Na chwilę obecną ciężko jednoznacznie przewidywać, jaka przyszłość może czekać Ubisoft Premium oraz Ubisoft Classic. Jeżeli ktoś ceni sobie gry od Francuzów, to z pewnością z abonamentu skorzysta, żeby mieć dostęp do pełnej biblioteki. Kilka niezłych gier w niej się obecnie znajduje, włącznie z takimi klasykami, jak pierwsze Asssassin’s Creed, a także późniejsze odsłony franczyzy, serie Splinter Cell, Far Cry, Anno czy gry spod znaku Toma Clancy’ego. Są oczywiście także dwie największe nowości od „Ubi”: Avatar: Frontiers of Pandora (mimo że nazywa się go „Far Cry’em w świecie Avatara”) oraz absolutny hit, którego nikt się nie spodziewał, czyli Prince of Persia: The Lost Crown. Niedługo, bo 16 lutego, pojawi się także Skull and Bones. No chyba, że znowu przełożą premierę.

Nie bądźmy jednak naiwni – zmiana w polityce Ubisoftu nie jest podyktowana raczej dobrym serduszkiem Tremblay’a i spółki, a raczej chęcią zarobku. Jeżeli liczby w Excelu przestaną się spinać, a patrząc na kierunek zmian, którym podążają chociażby subskrybenci usług streamingowych – nie można tego wykluczyć, to jest prawdopodobne, że na miłośników produkcji ekipy znad Sekwany będą czekać kolejne zmiany. Jak stwierdził sam Tremblay, zmęczenie subskrypcjami to jedno z wyzwań, przed którymi stoi Ubisoft, ale firma stara się mu sprostać. Na ile się uda? Jakie sposoby zachęcenia do wykupu subskrypcji negatywnie nastawionych do tej wizji graczy wymyślą mądre głowy z Ubisoftu? Pewnie zobaczymy już niebawem.