Mój 4-letni Xiaomi Mi 9T woła coraz głośniej „I’m tired, boss” – i trudno mu się dziwić. Co prawda smartfon, który pojawił się na polskim rynku w lipcu 2019 roku, wciąż jest w pełni sprawny (nawet wysuwana kamerka wciąż działa!), ale liczne pęknięcia na pleckach, wykruszony jeden z narożników oraz liczne ubytki na aluminiowej ramce jasno pokazują, że Mi 9T najlepsze lata ma już za sobą. Swoją drogą – strach pomyśleć, co by się ze smartfonem stało już dawno temu, gdyby wzmocniona metalem konstrukcja… Rysy na ekranie (do dzisiaj jestem zaskoczony, że ekran wciąż jest cały, szczególnie po kilku nieplanowanych spotkaniach z niespełna 2-letnim smykiem) także coraz mocniej rzucają się w oczy, odnoszę też wrażenie, że telefon z tygodnia na tydzień coraz bardziej lubi się z ładowarką. Powoli czas na zmiany…

Jeżeli chodzi o smartfony, to troszeczkę przechodzę obok. Jasne, obserwuję, co się dzieje, ale nie podpalam się kolejnymi zapowiedziami nowego iPhone’a, Samsunga Galaxy czy flagowca od Xiaomi. Ale nie powiem – widmo smartfonowej rewolucji mającej nastąpił po premierzy pierwszych składaków jednak mnie nieco rozgrzało. Trochę już w tej branży piszę, więc wiem, że duże nowości często obarczone są sporą liczbą tzw. błędów wieku dziecięcego. Nie uniknęły tego także smartfony ze składanym ekranem – kiedy już się pojawiły, okazały się chyba większym rozczarowaniem niż faktycznym przełomem i do dzisiaj różnej maści „składaki” rynku nie zawojowały. Nie da się ukryć jednak, że takich smartfonów jest w ofertach producentów coraz więcej (chociaż i tak bardzo mało), same urządzenia stają się z roku na rok coraz bardziej dopracowane, a wyścig na innowacje nabrał tempa. Dlatego też „składaki” po raz kolejny znalazły się w moim kręgu zainteresowań. Tym razem jednak nie w roli technologicznej ciekawostki, a potencjalnego następny mojego Mi 9T.

Muszę jednak pewną kwestię doprecyzować, gdyż absolutnie nie interesują mnie duże „składaki”. Samsung Galaxy Z Fold niech sobie kupi ktoś, kto potrzebuje hybrydę smartfona i tabletu. Podobnie zresztą Googe Pixel Folda czy Oppo Find N i jeszcze kilku reprezentantów tego gatunku. Mnie interesują dużo bardziej kompaktowe „muszelki”, a więc konstrukcje typu clamshell – te, które składają się wzdłuż krótszej krawędzi, jak klasyczne telefony komórkowe z klapką. I przyznam szczerze, że gdyby już teraz miał kupić takiego smartfona, to miałbym w czym wybierać. Ale jeszcze nie, jeszcze poczekam, gdyż ani udany Samsung Galaxy Z Flip 4, ani Oppo Find N2 Flip, ani Motorola Razr 40 Ultra mnie do siebie w pełni nie przekonały. Oto dlaczego.

 

Dlaczego clamshell?

Pozwolę sobie jeszcze rozwinąć myśl ze wstępu. Może się wydawać, że to sporej wielkości „Foldy” (pozwolę sobie na potrzeby tego felietonu nazywać tak wszystkie telefono-tablety) budzą najwięcej emocji, właśnie ze względu na ich format i konfigurację, a co za tym idzie – możliwości wykorzystania. Pewnie tak faktycznie jest, tylko trzeba pamiętać, że mamy tu do czynienia z klasyczną transakcją typu coś za coś. Pamiętacie pierwszego Galaxy Folda? Matulu, jakie to było brzydkie, jakie grubaśne ramki miało i jeszcze to wcięcie w ekranie, o szparze pomiędzy złożonymi połówkami urządzenia nawet nie wspominam! Dla mnie osobiście smartfon ten bardziej przypominał naprędce sklecony prototyp mający zrobić wrażenie na inwestorach, niż gotowy produkt wypuszczony do sprzedaży. Nie pomogło tu za bardzo nawet przesunięcie premiery sklepowej o parę miesięcy w celu dopracowania debiutanta, chociaż i tak było lepiej niż na początku.

 

 

Dzisiaj na szczęście wszelkiej maści Foldy, niezależnie czy od Samsunga, Oppo, Huawei czy Google, wyglądają dużo ładniej, stały się bardziej smukłe, nabrały przyjemniejszych dla oka linii. Ale wszystko to nie zmienia faktu, że są to konstrukcje duże, mało poręczne, a przy tym – nie będę ukrywał, że ta kwestia nie ma znaczenia – drogie. Tak zwany podatek od nowości wciąż jest sporą częścią ceny „składaków” należących skądinąd do flagowych serii danych producentów. Za Samsunga Galaxy Z Fold 4 wersji z 256 GB pamięci, a więc opcją najmniej pojemną, trzeba zapłacić w oficjalnym sklepie producenta 6199 zł. Oppo Find N jest tańszy, ale po przeliczeniu na złotówki (model ten nie trafił do polskich sklepów) za wariant tańszy i tak wyjdzie ok. 5000 zł. Huawei Mate X3 to z kolei prawie 10 tys. złociszy, a nieco tańszy jest Xiaomi Mi Mix Fold 2 – za wariant z 256 GB przestrzeni na dane trzeba wyłożyć ok. 7500 zł.

Nie oszukujmy się – chociaż „muszelki” także wciąż są obarczone rzeczonym podatkiem i pod kątem specyfikacji ustępują nie tylko wszelakim Foldom, ale też chociażby konwencjonalnym flagowcom z płaskim wyświetlaczem, to jeżeli miałbym sięgnąć po nowoczesnego smartfona, to właśnie po takiego. Od początku, kiedy tylko pojawiły się wzmianki o smartfonach ze składanym ekranem, to clamshell był tą konstrukcją, którą chciałem zobaczyć. Powodów jest parę i zdaję sobie sprawę z tego, że część z nich to zwykłe widzimisię. Na całe szczęście wciąż dominują nad nimi względy praktyczne, takie jak chociażby kompaktowy rozmiar złożonego „składaka” i wygodny do przewijania ekran o długiej proporcji (ok. 9:21) po otwarciu. Przede wszystkim jednak trzeba pamiętać o nowych możliwościach korzystania z smartfona, które daje zawias dzielący smartfona na pół. No i ostatni powód –  kurczę, „muszelki” mi się po prostu podobają!

 

Jest już prawie idealnie! Prawie!

Przez 3 lata od premiery pierwszego Galaxy Folda do wszystkich składaków, bez wyjątku, także tych w formie telefonu z klapką, podchodziłem z dystansem i sporą dawką sceptycyzmu. Jednak od czasu Galaxy Z Flipa 4 nastąpił pewien przełom i doszedłem do wniosku, że to jest prawie to, o co mi chodzi! Nawet biorąc pod uwagę, że na są na rynku smartfony z lepszymi możliwościami w zakresie cykania fotek i nagrywania filmów i że nie brakuje urządzeń z pojemniejszym akumulatorem i szybszym ładowaniem. Jestem w pełni świadom ograniczeń małych „składaków” w tej materii, ale też je akceptuję.

 

 

Nie potrzebuję też najmocniejszej konfiguracji na rynku – na ten moment 8 GB RAM-u w smartfonie i procesor lokowany o stopień niżej niż chociażby flagowy Snapdragon 8 Gen 2 w zupełności mi wystarczy, oferując i tak spory zapas mocy. Nie jestem smartfonowym graczem, nie obrabiam na nim filmów i nie robię żadnych innych rzeczy wymagających jakiejś spektakularnej mocy obliczeniowej. Wystarczy mi też między 256 a 512 GB pamięci. Trzeba pamiętać, że zdjęcia i wideo w wysokiej jakości trochę „ważą” i 128 GB byłby nieco ryzykownym wyborem.

Oczywiście konkurencja nie spała – kiedy popularność zdobywały pierwsze Z Flipy od Samsunga, Motorola zaproponowała swoją nową wersję kolejnych smartfonów Razr, nawiązujących estetyką do kultowych telefonów z klapką debiutujących w 2005 roku. Tym razem jednak Razr otrzymały, a jakże, dotykowy, elastyczny ekran. Kolejne Razr były całkiem fajne, ale to wciąż nie było to – zbyt wiele ustępstw i zdecydowanie za wysoka cena. Cieszyło jednak to, że coraz to kolejne modele „składaków” od różnych producentów składały się coraz bardziej „na płasko”, nie pozostawiając między połówkami ekranu żadnej szparki, w którą niechybnie mógłby wślizgnąć się jakiś element będący w stanie zrobić wyświetlaczowi kuku. Linia zgięcia elastycznych OLED-ów i pochodnych tej technologii, także stawała się coraz mniej widoczna dzięki kolejnym usprawnieniom zawiasów. Przez te parę lat poprawiła się także ogólna wytrzymałość elastycznych paneli, które przecież nie mogą zostać zabezpieczone taflą szkła.

Ostatni rok sprawił, że decyzja o zakupie „składaka” zaczęła mieć coraz większy sens. Galaxy Z Flip 4, jak już mówiłem, jest blisko mojego ideału „muszelki”. Dobrą robotę zrobiło też Oppo ze swoim Find N2 Flip – nie dość, że smartfon wypadł atrakcyjnie pod kątem konfiguracji, to otrzymał element, którego w pozostałych smartfonach tego typu mi brakowało – duży ekran zewnętrzny. Szkoda tylko, że jak się okazało – jego funkcjonalność jest dość mocno ograniczona przez soft telefonu. Find N2 Flip posiada jednak dodatkową wadę w postaci chociażby braku wodoszczelnej obudowy. Dla osoby, która lubi aktywność na dworze brak tego elementu jest wykluczający.

 

 

To czego nie miał reprezentant od Oppo, otrzymał tegoroczny Razr 40 Ultra od Motoroli – tutaj ekran dodatkowy otrzymał pełnię możliwości i w zasadzie można było robić na nim wszystko, na co pozwala zwykły ekran. Co prawda nie każda aplikacja na 3,6-calowym ekranie jest w pełni wygodna w obsłudze, ale i tak funkcjonalność robi wrażenie. Ponadto, Razr 40 Ultra posiada obudowę z certyfikatem IP52. Szkoda tylko, że najsłabszym ogniwem tego smartfona wg wielu recenzentów jest bateria – jej pojemność i konsumpcja energii przez konfigurację pozwala na ledwie jeden dzień pracy. Chociaż w niektórych recenzjach ten element był chwalony – wszystko wydaje się kwestią oczekiwań. Jestem w pełni świadom, że dwa wysokiej jakości ekrany i Snapdragon 8 Gen 1 będą w stanie szybko drenować baterię o pojemności 3800 mAh, jednak jeden dzień pracy to dla mnie trochę mało. A szkoda, bo nowa „Motka” dostała też całkiem niezłe aparaty, a w dzień premiery była tańsza od poprzednika z 2022 roku o 500 zł.

 

 

 

Czy jest sens czekać na ideał?

Biorąc pod uwagę obecne trendy w tworzeniu smartfonowych „muszelek”, jestem nastawiony całkiem optymistycznie do ich nadchodzących odsłon. Póki co, kolejne egzemplarze w mniejszych lub większym stopniu starają się naprawiać błędy poprzedników i/lub konkurencji. Zawiasy działają coraz lepiej, możliwości fotograficzne są coraz większe. Pod kątem konfiguracji także udaje się w niewielkich „składakach” umieszczać coraz wydajniejsze jednostki. Ten segment rozwija się w mojej opinii we właściwym kierunku i w zasadzie każdy z kolejnych smartfonów po lutym 2020 roku, kiedy to swoją premierę miał pierwszy Samsung Galaxy Z Flip, jest krokiem do przodu. Małym, bo małym, ale ważne, że nie da się tu odczuć stagnacji.

Biorąc pod uwagę fakt, że trzy ostatnie Galaxy Z Flip ukazywały się w pierwszej połowie sierpnia, za miesiąc z hakiem możemy spodziewać się Samsunga Galaxy Z Flip 5. Oczywiście w Sieci można znaleźć mnóstwo informacji o nowym smartfonie od Koreańczyków, jednak trzeba pamiętać, że są to plotki, wycieki i myślenie życzeniowe gorzej lub lepiej poinformowanych redaktorów. Zauważyłem jednak, że w artykułach o nowym Flipie pojawia się kwestia zewnętrznego ekranu, któremu zdecydowanie bliżej będzie do tego z Razr 40 Ultra niż Galaxy Z Flip 4 czy nawet Oppo Find N2 Flip.

Jeżeli zatem w sierpniu okaże się, że nowy Flip od Samsunga zachowa funkcjonalność i możliwości „czwórki” (nie oszukujmy się, raczej będzie lepiej, ale jednak wolę powściągnąć swoje oczekiwania), a dodatkowo otrzyma ten 3,4-calowy, dodatkowy ekran (wg niepotwierdzonych informacji z portalu Android Authority) pozwalający na pełną swobodę korzystania, a przy tym smartfon będzie w stanie wytrzymać co najmniej 1,5 dnia na jednym ładowaniu, to jest spora szansa, że nowa generacja Samsunga Galaxy Z Flip 5 przekona mnie do siebie na tyle, że zdecyduję się na zakup. Oczywiście, jeżeli cena okaże się akceptowalna i sensownie wyważona. Marzenie ściętej głowy? Być może…

Czy przewidywania się potwierdzą? Źródło: Android Authority

Co prawda mówię tu konkretnie o sprzęcie od producenta z Korei Południowej, ale nie wykluczam, że inni zawodnicy, biorący udział w tym wyścigu również są brani pod uwagę. Nie będę kłamał – gdy pisałem newsa o nowej Motoroli Razr 40 Ultra, złapałem się na tym, że pod nosem wyszeptałem „Shut up and take my money!”. Mój zapał ostudziła jednak cena – 5500 zł to jednak trochę za dużo – oraz długość czasu pracy na baterii. Ciekawe też, czy Oppo będzie dalej szło w ten segment smartfonów. Start w wyścigu o najlepszego clamshella na rynku Chińczycy zaliczyli dość udany, więc myślę, że odpowiednio rozbudzili nie tylko apetyt konsumentów, ale też swój.

Jak to mówią mechanicy – jeździć, obserwować!

 

Fot. tytułowe: Samsung