Kontynuując myśl z tytułu – niewykluczone, że zaktualizowany zapis polityki prywatności usług Google bardzo spodobał się za to… prawnikom, gdyż roboty im nie zabraknie. A jeżeli tego typu procesy technologiczni potentaci będą przegrywać, to i na stan finansów firmy prawnicze nie powinny narzekać. We wtorek do siedziby firmy wpłynął zbiorowy pozew przeciwko nowym zapisom dotyczącym zbierania danych i wykorzystywania danych przez Google. Chodzi nie tylko o potencjalne zagrożenie dla prywatnych danych użytkowników, ale też naruszenie praw stanu Kalifornia, kradzież własności intelektualnej oraz naruszenie praw autorskich.

W pewnym sensie można powiedzieć, że ten news jest poniekąd rozwinięciem i kontynuacją dwóch innych informacji dotyczących firm pracujących nad chatbotami wykorzystującymi duże modele językowe od Meta, OpenAI oraz Google. Zmiany w polityce prywatności Google, są potencjalnie niebezpieczne dla danych udostępnianych przez użytkowników, gdyż wg nowych przepisów, mogą być wykorzystywane przez Google m.in. do szkolenia swojej SI. OpenAI z kolei musi mierzyć się z kolejnymi pozwami dotyczącymi nieautoryzowanego wykorzystania różnego rodzaju prac, czym także naraziło wielu wszelkiej maści twórcom, w tym chociażby Sarze Silverman. Swoją drogą, pozew przeciwko Google został wystosowany przez tę samą firmę prawniczą, co jeden z pozwów przeciwko OpenAI.

W pozwie przeciwko Google za jeden z głównych dowodów wzięto zaktualizowane przepisy polityki prywatności. Uznano je za niejasne i nieprecyzyjne, a „deklarowanie własności do czegokolwiek i wszystkiego w Internecie” za zbyt zuchwałe i naruszające. Według dokumentu wystosowanego przez prawników, Google powinno płacić ludziom za wykorzystywanie ich pracy do trenowania sztucznej inteligencji. Do tego dochodzi kwestia zgody na jej wykorzystanie. Póki co, powodzi twierdzą, że Google może wykorzystywać nie tylko dane osobiste dane chociażby z portali społecznościowych, ale też publikowane w Internecie książki, muzykę, grafiki, blogi oraz inne treści chronione prawem autorskim.

W pozwie zamieszczono także szeroką litanię potencjalnych zagrożeń dla użytkowników nieodpowiedzialnie wykorzystujących chatboty SI, chociażby na możliwość szkolenia poprzez profilowanie osób zadających Bardowi pytania np. dotyczące swojego stanu zdrowia. Duży problem stanowi też tak zwane „prawo do bycia zapomnianym”, czyli prawo do żądania usunięcia zgromadzonych przez firmę danych. Istnieje spora i uzasadniona obawa, że nawet usunięcie śladów swojego istnienia z danego portalu nie pomoże, gdy niektóre wrażliwe i prywatne dane mogły zostać „zapamiętane” przez SI w trakcie „nauki”.

Jakie żądania mają wobec technologicznego giganta prawnicy? Chodzi m.in. o usunięcie zebranych danych, wypłatę odszkodowania, a także zaprzestanie wszelkich prac na rozwojem chatbota Bard do czasu aż nie powstaną „odpowiednie zabezpieczenia” umożliwiające dalszy rozwój SI oraz odpowiedzialne korzystanie z niej.

Z drugiej strony jednak, Google przed wypróbowaniem Barda zaleca dokładne przeczytanie postanowień dotyczących ochrony prywatności, informuje jakie dane będą przechowywane przez konto Google oraz jak długo, (domyślnie 18 miesięcy, ale można też czas skrócić do 3 miesięcy lub wydłużyć do 3 lat), a także, że Bard będzie przechowywał przebieg rozmowy nawet 72 godziny po jej zakończeniu, aby zachować kontekst przy okazji następnej okazji. Ponadto, Google informuje, że pogawędki z Bardem mogą być weryfikowane manualnie, w celu dalszego szkolenia SI. Nie rozwiązuje to oczywiście wszystkich problemów, a jedynie sugeruje, żeby z chatbota korzystać odpowiedzialnie, chociażby nie dzieląc się z Bardem poufnymi danymi.

 

Źródło: pcmag, clarkson law firm, google, bard.google

Fot.: Mojahid Mottakin // Unsplash