W obliczu pandemii COVID-19 świat stoi na progu kryzysu finansowego. Patrząc na doniesienia medialne i analizy eksperckie sytuacja nie wygląda zbyt optymistycznie. A skoro kryzys, to należałoby przemyśleć inwestycje i bezpiecznie ulokować kapitał. Przez tysiące lat funkcję takiej stabilnej inwestycji pełniło złoto. Ma stałą podaż, jest trwałe i niemal niezniszczalne. Skąd więc pomysł na to, żeby zamiast złota kupować kryptowaluty?

 

Złoto kontra bitcoin

Kryptowaluty mają obecnie więcej wspólnego ze złotem niż dolar, czy euro. Wszystko zaczęło się (a raczej skończyło) w 1971, kiedy prezydent USA Richard Nixon zniósł możliwość wymiany dolarów na złoto. W 2007 roku System Rezerwy Federalnej (a niedługo później Europejski Bank Centralny) podjął równie kontrowersyjną decyzję o wprowadzeniu tzw. luzowania ilościowego. W dużym uproszczeniu, jest to instrument mający na celu zwiększanie podaży pieniądza. W jeszcze większym uproszczeniu – USA i UE masowo i zgodnie z prawem dodrukowują dolary i euro.

Dla porównania, podaży zarówno złota, jak i kryptowalut nie kontroluje się rządowymi ustawami. Weźmy np. bitcoina. Podobnie jak w przypadku złota, ilość bitcoinów jest skończona, a ich “wydobywanie” będzie stopniowo coraz mniej opłacalne. Docelowa ilość jednostek tej kryptowaluty wynosi 21 mln i “wykopano” już 85%. Rzadkość bitcoina wynika ze sposobu w jaki jest on zakodowany w łańcuchu bloków (ang. Blockchain).

 

Tak jak złoto, bitcoin oraz inne kryptowaluty mogą być gromadzone, dowolnie dzielone i transferowane. Ta ostatnia możliwość jest w przypadku pieniądza wirtualnego szczególnie istotna. Ciężko porównać przetapianie i wysyłanie złotych sztabek do transakcji opartych na technologii Blockchain, które są nieporównywalnie tańsze, szybsze i bardziej anonimowe.

Pozostaje jeszcze jedna kwestia – wartość obu aktywów w funkcji czasu. Chociaż cena bitcoina ulegała przez ostatnie lata ogromnym wahaniom, to nie zapominajmy, że złoto też notuje wzrosty i spadki wartości. Pierwszy z nich miał miejsce za czasów Krzysztofa Kolumba, kolejny na Dzikim Zachodzie w latach 60. XIX w., podczas Wielkiego Kryzysu w latach 30. XX w., a ostatni zupełnie niedawno. Uncja złota w listopadzie 2018 r. kosztowała ok. 1200 USD, a na początku września 2019 r. – już 1550 USD.

 

Kolejna bańka?

Często kryptowaluty określane są mianem bańki. Pod koniec 2017 r. byliśmy świadkami bardzo gwałtownego wzrostu zainteresowania bitcoinem związanego ze zjawiskiem tzw. owczego pędu. Tak bywało w przypadku wielu nowych aktywów. Sytuację na rynku bitcoina sprzed dwóch lat porównuje się najczęściej do bańki dotcomów z początku millenium. Wiele z tworzonych wtedy firm upadło, ale to właśnie w tamtym okresie rodziły się też takie potęgi jak np. Amazon, Booking.com, czy Google.

Wygląda na to, że w przypadku kryptowalut pierwsze, masowe zainteresowanie już minęło. A skoro domniemana bańka prysła, to przyszedł czas na dojrzałe inwestycje. Tylko czy w Polsce w ogóle da się bezpiecznie inwestować w kryptowaluty?

 

Chociaż na świecie istnieją już setki takich giełd, w Polsce ta branża dopiero nabiera tempa. Z racji na regulacje Komisji Nadzoru Finansowego część polskich giełd przeniosła się do jurysdykcji maltańskiej i estońskiej. Zarejestrowanych w Polsce jest tylko kilka. Jedną z nich (wpisaną do polskiego rejestru KNF) jest Coinquista, która otrzymała status Małej Instytucji Płatniczej w styczniu 2019 r. i rozpoczęła już proces ubiegania się o status Krajowej Instytucji Płatniczej.

W czasach destabilizacji światowej gospodarki spowodowanej pandemią COVID-19 warto przyglądać się sytuacji na polskich giełdach kryptowalut. Okres kryzysu często okazuje się dobrym momentem do rozpoczęcia inwestycji. Czy możemy spodziewać się, że bitcoin utrzyma się na obecnym poziomie przez dłuższy czas? A może wystrzeli tak, jak miało to miejsce w 2017 roku? Czas pokaże. Warto trzymać rękę na pulsie i być we właściwym miejscu we właściwym czasie.