Tak się złożyło, że współczesną trylogię o Planecie Małp, czyli filmy z lat 2011, 2014 i 2017, pierwszy raz obejrzałem w… październiku tego roku. Moje mało entuzjastyczne podejście do tej serii wynikało głównie z faktu, że na hasło „Planeta Małp” w mojej głowie pojawiał się słynny cykl filmowy z lat 60. i 70., który nawet gdy byłem małolatem wypadał bardzo archaicznie np. na tle raptem nieco młodszych Gwiezdnych Wojen. Sprawy nie ułatwił mi także remake tej franczyzy z roku 2001 w wykonaniu samego Tima Burtona. Żeby nie było – uwielbiam twórczość Burtona, ale ta wersja Planety Małp to chyba najgorsze dzieło tego reżysera – trzy Złote Maliny, w tym w kategorii „Najgorszy remake lub sequel” mówią same za siebie. O ile pod względem wizualnym film wypadał świetnie, głównie dzięki fenomenalnej charakteryzacji w wykonaniu Ricka Bakera, Toni G oraz Kazuhiro Tsuji, oraz rozpieszczał jednym najlepszych soundtracków naczelnego kompozytora Burtona, czyli Dannego Elfmana, tak fabularnie był straszliwy paździerz. 

Z tego też względu na nową iterację tej franczyzy nie zwróciłem większej uwagi i nadrobiłem ją zupełnym przypadkiem parę tygodni temu. A niesłusznie, gdyż najnowsza trylogia weszła na zdecydowanie wyższy poziom kina post-apokaliptycznego od swych kinowych protoplastów. Akcję Genezy Planety Małp (2011) osadzono we współczesnym San Francisco, gdzie poznajemy genialnego genetyka i naukowca (zaskakująco nieirytujący James Franco) szukającego leku na chorobę Alzheimera. Remedium na tą straszliwą przypadłość atakującą mózg ma być zaprojektowany w laboratorium wirus, który nie tylko naprawia szkody poczynione wśród neuronów, ale usprawnia pracę i wydajność zdrowej kory mózgowej. Głównym obiektem testowym wspomnianego wirusa jest młody szympans Cezar i to właśnie jego losy będziemy śledzić przez całą trylogię.

 

 

Niestety, finalnie okazuje się że o ile Cezar i jego małpa ekipa dzięki wirusowi zyskali na IQ, tak dla ludzi jest on zabójczy i drugą cześć trylogii Ewolucja Planety Małp (2014) otwiera mało sympatyczny kolaż informacji o zredukowaniu populacji homo sapiens o 95%. Nieliczni ocalali zasiedlający ruiny San Francisco usiłują dojść do porozumienia z Cezarem i jego ludem w kwestii dostępu do starej elektrowni hydrokinetycznej. I chociaż zarówno po ludzkiej, jak i po małpiej stronie nie brakuje dobrej woli i wiary w możliwość współistnienia dwóch tak różnych nacji, to spotkanie dwóch światów kończy się konfliktem, którego skutki poznajemy w Wojnie o Planetę Małp (2017). W finale tej produkcji żegnamy się z bohaterskim Cezarem i zostajemy uraczeniu informacją, że wirus przez dekady zmutował i teraz atakuje ocalałych z pierwszej epidemii ludzi oraz ich potomków, redukując inteligencję i odbierając jakąkolwiek szansę, by nasz gatunek odzyskał dawną pozycję na świecie. 

 

 

Cała ta trylogia wypada naprawdę dobrze pod względem fabularnym, ale nie da się ukryć, że jej sercem jest niesamowita kreacja Andy’ego Serkisa, czyli niezapomnianego Golluma z Władcy Pierścieni, wcielającego się w postać Cezara. Tym razem zrezygnowano z problematycznej i obciążającej aktorów charakteryzacji, na rzecz technologii motion-capture przenoszącej ruch i mimikę aktorów na wygenerowane dzięki CGI awatary małp człekokształtnych. I choć od otwarcia małpiej trylogii minęło już ładnych „naście” lat, to efekty prac speców od grafiki komputerowej wciąż robią olbrzymie wrażenie.

I tak dochodzimy do zapowiedzi Królestwa Planety Małp, czyli historii osadzonej wiele lat po początkach małpiej nacji i ich lidera Cezara. Dominujące na Ziemi inteligentne małpy podzieliły się na liczne plemiona i dalekie są od pokojowej koegzystencji. Przywódca jednej z małpich społeczności postawił sobie za punkt honoru zdominowanie innych plemion, w czym ma mu pomóc zdobycie zapomnianej, lecz wciąż działającej ludzkiej technologii.

 

 

Czwarta część cyklu będzie głównie dziełem reżysera i scenarzysty Wesa Balla, którego portfolio na ten moment nie prezentuje się zbyt obiecująco – z trylogii Więzień Labiryntu widziałem tylko część pierwszą i jakoś nie czułem potrzeby uraczenia się ich kontynuacją. O tym, jak Wes Ball poradzi sobie z małpią franczyzą przekonamy się 24 maja przyszłego roku.