Na pierwszą cześć ekranizacji kultowej Diuny czekałem z ogromnym niepokojem. Stworzony przez pisarza Franka Herberta cykl książek z gatunku hard-sf to bardzo niewdzięczny materiał do przeniesienia na duży ekran i nawet geniusz filmowy pokroju Denisa Villeneuve mógł nie sprostać takiemu wyzwaniu. Na szczęście reżyser, któremu zawdzięczamy Siccario, Arrival oraz Blade Runnera 2049 stanął na wysokości zadania i Diuna vol. 1 była dla mnie, hardcore’owego miłośnika książkowej serii, absolutnym majstersztykiem – i to pod względem fabularnym, wizualnym oraz muzycznym. Nie wyobrażam sobie lepszego potraktowania materiału źródłowego i m.in. z tego też względu mam nadzieję, że piekle szykują już specjalny kocioł dla szanownej pani Lauren Schmidt Hissrich…

W drugiej części Diuny poznamy dalsze losy księcia Paula Atrydy (perfekcyjnie obsadzony Timothée Chalamet), który razem z matką lady Jessicą (absolutnie genialna Rebecca Ferguson) ocalał z czystki dokonanej na rodzie Atrydów przez okrutnych Harkonnenów. Paul przywdzieje przydomek Muad’Dib, pod którym ma kryć się obiecany przed wiekami mesjasz, mający poprowadzić rdzennych mieszkańców Arrakis ku wolności od tyrani i zapoczątkować przemianę pustynnej planety w świat pełen wody i zieleni. By tego dokonać Paul Atryda będzie musiał ujarzmić potęgę pustyni i opanować moce kryjące się w jego DNA.

 

 

Jednak zanim młody książę będzie miał szansę spełnić pokładane w nim nadzieje, czeka go walka nie tylko z odwiecznymi wrogami jego rodu, czyli okrutnymi Harkonnenami. Paul Muad’Dib musi także rzucić wyzwanie imperatorowi znanego wszechświata, czyli Padyszachowi Szaddamowi Czwartemu (niewymagający przedstawienia Christopher Walken), który wraz z córką księżniczką Irulaną (piękna i charyzmatyczna Florence Pugh) przybędzie na Arrakis dopilnować, by wydobycie Przyprawy, najcenniejszego narkotyku we wszechświecie, przebiegało bez zakłóceń. 

Diuna: Część druga trafi do kin 1 listopada tego roku.

The spice must flow!