7 grzechów głównych. 7 świeczników, 7 aniołów, 7 gwiazd; 7 oczu i 7 rogów Baranka, 7 głów Smoka, 7 głów Bestii.

A także 7 dni w domu. Dwa z nich to weekend, a reszta – Home Office.

Trudno nie popaść w apokaliptyczny nastrój. Na szczęście z pomocą spieszy nam – jak zawsze – Hollywood. I nie tylko.

Poniżej – 7 filmów na czas apokalipsy. Jeśli siedzicie na Home Office z dziećmi, to dobrze wiecie, co mam na myśli.

Świt żywych trupów (Dawn of the Dead/2004)

No dobrze. Zacznijmy od zombie-apokalipsy. Kto z nas nie kocha filmów o zombie?

Nakręcony przez Zacka Snydera remake klasyka Geogre’a Romero, choć powstał w 2004 roku, nadal trzyma się całkiem nieźle. To jeden z najlepszych filmów z zombie, a z całą pewnością – jeden z ładniejszych. Filmy Snydera nie muszą być mądre. Ważne jest, jak wyglądają.

Filmy o zombie od zawsze były filmami o konsumpcjonizmie. Nie budzi więc zaskoczenia wybór głównej sceny akcji. Bohaterami filmu jest grupka przypadkowych osób, które zamknęły się… w supermarkecie. Zabarykadowani na cztery spusty, próbują bronić się przed nadciągającymi zewsząd zombies. A zombies – jak to zombies – chcą pożreć ich mózgi.

Jak by nie było – w supermarkecie źle nie jest. Papieru również jest pod dostatkiem. Zdecydowanie polecam ten film.

Księga Ocalenia (The Book of Eli)

Lubię Księgę Ocalenia. Nie twierdzę, że jest to widowisko wybitne. Nie jest; to pewne. Większość filmów o zagładzie to filmy z gatunku tych raczej przeciętnych. Księga ma jednak w sobie „to coś”. I chociaż trudno powiedzieć, czym to „coś” jest, to podczas seansu sprawdza się świetnie.

Eli (w tej roli Denzel Washington) ma jedno zadanie: chronić jeden z kilku pozostałych na świecie egzemplarzy Biblii. Od nuklearnej zagłady minęło 30 lat; na świecie pozostało niewiele książek – i jeszcze mniej ludzi, którzy wciąż umieliby je czytać. Nieliczne jednostki, które nadal to potrafią, przeważnie wykorzystują tę wiedzę dla władzy. Niektóre z nich, jak główny czarny charakter w tym filmie (a w tej roli Gary Oldman), wciąż jeszcze pamiętają o Biblii – i pragną wykorzystać jej słowa, by utwierdzić swoją władzę. Ujmując rzecz prościej: Denzel Washington ma trudne zadanie.

Powiedzmy sobie to szczerze: Księga Ocalenia to prawdopodobnie najsłabszy film na tej liście. Ale też jeden z najbardziej wciągających. Nie brak tu widowiskowych scen akcji – czy równie widowiskowych scen walki. Sam główny koncept, niewątpliwie z potencjałem, zostaje ostatecznie sprowadzony do rangi banału. Film jednak stanowi fantastyczną rozrywkę, a co najważniejsze: dobrze przetrwał próbę czasu. Może nie aż tak dobrze jak Biblia, nadal jednak ogląda się fajnie.

Ciche miejsce (A Quiet Place)

Całkiem niezły indie-horror na postapokaliptycznym Środkowym Zachodzie. Czego chcieć więcej? Kosmitów? Też są.

Przedstawiona w tym filmie opowieść, choć obraz nie zawsze opowiada ją wprost, jest w gruncie rzeczy nieskomplikowana. W Ziemię uderza asteroida – już to, samo w sobie, ma poważne konsekwencje. Dalej jest jednak lepiej, bo na asteroidzie, jak się okazało, przylecieli głodni obcy. Głodni i twardzi; dość wytrzymali, by przetrwać bezpośrednie uderzenie asteroidy (na której, przypominam, przylecieli) w naszą planetę. Jeśli podczas filmu będziecie się zastanawiać, dlaczego nikt nie zrzucił na nich bomby atomowej: oto odpowiedź. Zapewne ktoś zrzucił. Nie żeby miało to jakieś znaczenie.

Aby było jeszcze śmieszniej (albo groźniej, jak kto woli): obcy nie widzą. Słyszą za to fantastycznie, i to z kilku kilometrów. Musisz więc być super-cicho, inaczej na pewno w końcu cię dorwą.

I jak tu, przy takich warunkach, zapewnić spokój i bezpieczeństwo dzieciakom? Właśnie z takim dylematem mierzą się główni bohaterowie Cichego miejsca.

Film ma swoje mankamenty, powstał jednak za relatywnie niewielkie pieniądze, a w produkcji jest już sequel. Moim zdaniem: wart uwagi. Jeżeli nawet nie jest wybitny, to z całą pewnością jest bardzo świeży.

Droga (The Road)

Pamiętam, jak pierwszy raz sięgnąłem po Drogę – powieść Cormaca McCarthy’ego. To nadal jeden z moich ulubionych amerykańskich pisarzy. Dzisiaj Droga podoba mi się już mniej; uważam, że napisał lepsze książki (szczególnie trylogię anty-westernów Rącze konie/Przeprawa/Sodoma i Gomora, polecam!). Czym jednak byłaby ta lista, gdybym nie wspomniał o jej ekranizacji?

Fabuła Drogi jest prosta. Po niedawnej zagładzie (nigdy nie dowiadujemy się, jakie były jej powody: czy chodziło o wojnę, czy też może o coś innego) ludzkość na dobre trafił szlag. Nikt już nie łudzi się, że przeżyje; to pokolenie będzie ostatnim. Do ziemi, poprzez grube warstwy pyłu, nie dociera światło słońca – produkcja żywności nie wchodzi w grę. Wszędzie roi się od gangów; wszyscy gwałcą i mordują, a potem zjadają swoje ofiary. Nie zawsze właśnie w tej kolejności.

Być w tej sytuacji ojcem? Ciężka sprawa. Jakie wartości przekazać synowi, jak dać mu nadzieję, jak poprowadzić? Tytułowa Droga prowadzi na Zachód. Na Zachodzie – twierdzi ojciec – wciąż żyją ludzie. Tam trzeba zmierzać.

Czy jest to prawdą, czy tylko wymysłem, mającym dać dziecku złudną nadzieję – tego, ma się rozumieć, nie mogę Wam zdradzić.

W 2007 roku Droga – powieść – otrzymała Nagrodę Pulitzera. Film nie otrzymał żadnej nagrody. Dostał za to całą masę nominacji, w tym m.in. do nagrody BAFTA, co ciekawe: w kategorii Najlepsze zdjęcia. Faktycznie, jest bardzo widowiskowy. Nie będziecie mieli jednak czasu na podziwianie widoków. Droga to raczej poważne post-apo; jedno z tych, które – w przeciwieństwie do większości – nie zostawia żadnych złudzeń.

Jestem legendą (I Am Legend)

Tajemniczy wirus zamienił ludzi w krwiożercze bestie. Brzmi znajomo? Będzie lepiej. Jednym z nielicznych ocalałych jest Robert Neville (Will Smith) – bohaterski naukowiec, który przemierza ruiny Nowego Jorku w poszukiwaniu cudownego lekarstwa na zło.

Jestem Legendą jest filmem sławnym. Dorobił się również dwóch różnych zakończeń. Jest też filmem dość ambitnym, choć tylko w ramach swojego gatunku. Nie trzeba traktować go zbyt poważnie. Z drugiej strony: nie odmóżdża, a to trudno mieć za wadę. W wersji z “tym prawdziwym” zakończeniem (możliwe, że będziecie musieli go trochę poszukać, film przeważnie dystrybuowany jest z tym “oficjalnym”, ugładzonym) zmusza nawet do refleksji. Nie jakiejś ciężkiej, lecz nadal refleksji.

Dodam też, że z perspektywy czasu coraz lepiej rozumiem fenomen tego filmu. Choć początkowo nie przypadł mi do gustu, obecnie go lubię – i wspominam raczej dobrze. Nie jest to The Last of Us; na pewno nie. Ale amerykański przemysł filmowy bezdyskusyjnie ma na swoim koncie znacznie cięższe przewinienia.

28 dni później (28 Days Later)

Oto film, który zmienił wszystkie późniejsze filmy o zombie; film, w którym prawdziwym złem nie są zombie – ale ludzie próbujący te zombie powstrzymać.

Fabuła – z pozoru – znowu z tych prostych. Z brytyjskiego laboratorium wydostaje się morderczy wirus. Wirus ten, nie inaczej niż w Jestem legendą, powoduje u ludzi niekontrolowane napady agresji, w wyniku których… zmieniają się w zombie. Po drugiej stronie mamy brytyjską armię – albo to, co z niej zostało – oraz rządy wszystkich pozostałych państw, które za wszelką cenę nie chcą dopuścić, aby ktokolwiek wydostał się z wyspy. Jak dotychczas – dość skutecznie.

Warunki, jak widać, z tych dość hardkorowych. Co ma zrobić biedny cywil? Dowiecie się z filmu, ponieważ (a jakże) to właśnie cywile są tutaj głównymi bohaterami.

Film powstał w 2002 roku; nie ma w nim jednak wielu efektów, które mogłyby się zestarzeć. Całość robi zaskakująco współczesne wrażenie. Polecam szczególnie tym Brytyjczykom, którzy głosowali za Brexitem.

Łowca androidów (Blade Runner)

Blade Runner to opowieść, w świecie której ostateczna zapaść cywilizacji – zapaść, chociaż nie zagłada – nastąpiła na długo przed 2020 rokiem. W 1982 roku, kiedy zainspirowany książką „Czy androidy marzą o elektrycznych owcach” Philipa K. Dicka Ridley Scott nakręcił Łowcę androidów, wciąż była to przyszłość. Dzisiaj to przeszłość. Biorąc jednak pod uwagę przyczyny filmowej zapaści (m.in. kryzys klimatyczny), ludzkość nadal ma szansę to przeżyć.

Albo nie przeżyć.

W powieści – albo, jeżeli ktoś woli, noweli, choć to dość obszerne dziełko – przyczyny zagłady są zgoła inne: jest to wojna atomowa, która zniszczyła cywilizację. Na szczęście przed jej wybuchem ludzkość zdążyła skolonizować już inne planety. Podobnie jest w filmie, tu jednak Ziemia ma się zdecydowanie lepiej niż w książce: nie jest pustynią. Wciąż jest dość ponurym miejscem, ale nadal jest tam woda. Głównie pod postacią kwaśnych deszczy (które leją się z nieba w niemalże każdej scenie “na zewnątrz”), ale zawsze.

Jeżeli jeszcze nie oglądaliście Blade Runnera – jeżeli jakimś cudem ominęła Was ta przyjemność – to teraz jest czas, by to nadrobić.