Chyba nikt urodzony w latach 80. nie ma wątpliwości kim jest John Rambo. A jest najtwardszym z twardzieli, który na śniadanie raczy się szklanką spirytusu i zagryza ją płytą chodnikową. Po kultowej trylogii sprzed lat Sylvester Stallone zdążył już raz wrócić do swej najsłynniejszej roli za sprawą filmu John Rambo (2008) i owa produkcja naprawdę pozytywnie mnie zaskoczyła. Zakładałem bowiem, że uraczeni zostaniemy koszmarną szmirą, godną współczesnych produkcji ze Stevenem Seagalem, a tymczasem był to film nieźle napisany, nieźle nakręcony, a finałowa batalia z gatunku „kaliber 50 mm i ręka, noga, mózg na ścianie” wciąż robi wrażenie.

W tym roku poznamy finał historii o niezmordowanym weteranie z Wietnamu. Uprowadzenie córki przyjaciółki Johna, skłoni naszego herosa nie tylko do przerwania emerytury, lecz także do przerobienia swej farmy w naszpikowane pułapkami pole bitwy – słynny Kevin pastwiący się nad przygłupawymi złodziejaszkami mógłby się od niego sporo nauczyć… A choć Stallone ma na karku skromne 73 lata to charyzmy, sprawności i pary w rękach nadal mu nie brakuje.

 

 

Reżyserią Rambo: Ostatnia krew zajął się Adrian Grunberg, który miał już okazję pracować z innym seniorem kina akcji, Melem Gibsonem, na planie Dorwać gringo (2012). Natomiast Stallone nie tylko wcieli się w tytułową rolę, lecz jest także współscenarzystą filmu. 

Rambo: Ostatnia krew do polskich kin trafi 20 września.