Chociaż w czerwcu przyszłego roku filmowej serii Ghostbusters stuknie okrągła 40-tka, to Hollywood z godnym podziwu uporem ani myśli wysłać zasłużonych dla kina „blockbusterowego” tępicieli potępionych dusz na emeryturę. Dwie pierwsze części Pogromców duchów, które podbiały kina w połowie i pod koniec lat 80-tych, to dla pokolenia dorastającego w tamtych czasach, filmy równie kultowe jak trylogia Powrót do przyszłości, Gremliny, Robocop czy Kto wrobił Królika Rogera. Oczywiście, spora w tym zasługa wciąż nieźle wyglądających efektów specjalnych, ale największy udział w sukcesie filmów miała świetna obsada z Billem Murrayem, Danem Aykroydem, Rickiem Moranisem i Sigourney Weaver na czele.

 

 

Po raz pierwszy franczyzę usiłowano reaktywować w 2016 roku, kiedy to do kin trafił reboot pomysłu na tępicieli duchów do wynajęcia, ale stawiający na kobiecą obsadę. Jednak chociaż główne role przypadły aktorkom świetnie sprawdzającym się w kinie okołokomediowym, w tym Melissie McCarthy, Kristen Wiig, Leslie Jones i Kate McKinnon, w dodatku weterankom sławnego programu telewizyjnego Saturday Night Live, a sam film świetnie wykorzystał komediowy potencjał Chrisa Hemswortha, to finalnie widzów uraczono dość przeciętną fabułą wspieraną przez mizerne efekty specjalne. Dla mnie największym grzechem tej produkcji było postawienie na reboot historii o Pogromcach duchów – zamiast kontynuacji dzieła ekipy z lat 80-tych, dostaliśmy kompletny restart uniwersum. 

 

 

Najwyraźniej nie byłem osamotniony w tej opinii, gdyż przy kolejnej próbie reanimowania serii zdecydowano się na powrót do świata z pierwszych dwóch filmów, tyle że dekady później. Problemy finansowe córki nieżyjącego już dr Egona Spenglera, czyli jednego z oryginalnych Pogromców duchów, zmuszają ją wraz dziećmi do przeniesienia się z dużej metropolii do pozostawionej jej w spadku przez ojca zapuszczoną farmę na totalnej prowincji. Ów rodzinny kryzys będzie pierwszym krokiem do odkrycia prawdy o genezie ekscentryzmu jej prawie nieznanego ojca – oczywiście nie zabraknie przy tym okazji do wyciągania z naftaliny kultowego wyposażenia starej ekipy, w tym zmodyfikowanego Cadillaca Miller-Meteor Sentinel, czyli niezapomnianego Ectomobilu. I chociaż Pogromcy duchów. Dziedzictwo (2021) okazały się filmem dość skromnym pod względem realizacyjnym (jego budżet ograniczono do 75 mln dolarów), to widzowie zdecydowanie lepiej ocenili takie podejście do pierwowzoru. 

 

 

Jeśli także i Wam spodobało się Dziedzictwo, to Sony ma dobre wieści – w marcu przyszłego roku do kin trafią kolejne przygody nowego pokolenia Pogromców duchów. W obsadzie nie zabraknie więc twarzy z poprzedniego filmu, w tym Paula Rudda (Ant-Man), Finna Wolfharda (Stranger Things), McKenny Grace (Wcielenie) oraz Carrie Coon (Fargo). Ale twórcy nie zapomnieli także o „starej gwardii” i na ekranie pojawią się również Bill Murray, Dan Aykroyd, Ernie Hudson oraz Annie Pots. 

Czy Pogromcy duchów: Imperium lodu okaże się kolejnym krokiem w dobrą stronę, czy też będzie to ostatni gwóźdź do trumny dla tej straszno-śmiesznej serii? Przekonamy się o tym w 29. marca przyszłego roku.