Gdy w 2019 roku film napisany i wyreżyserowany przez Todda Philipsa Joker trafił do kin, fani kina typowo superbohaterskiego zostali nieźle zaskoczeni poziomem fabularnym i artystycznym dzieła opartego o komiksy wydawnictwa DC Comics. Z równie dużym uznaniem na Jokera spoglądali także widzowie preferujący zdecydowanie poważniejsze kino, bez peleryn, supermocy i innych szmerów-bajerów. Przyczyna takiego stanu rzeczy była jednak prosta – film nie należał do cyklu DC EU, konsekwentnie raczącego widzów kolejnymi gniotami z rozbuchanym budżetem, ale był tytułem zupełnie niezależnym i Philips mógł zrealizować w nim swoją artystyczną wizję. Doskonale to obrazuje, jak fatalny wpływ na jakość filmu może mieć studio kurczowo trzymające się tabelki w Excelu i kolejnych punktów do odhaczenia „bo u konkurencji to się sprawdziło”. Finalnie, po koszmarnie złym Black Adam i długo odkładanej premierze Flasha, który głównie przyciągał uwagę mediów kolejnymi „odpałami” Ezry Millera, DC EU zostało zresetowane przez nowego włodarza Jamesa Gunna. Swoją drogą, wieszczyłem im to już w kwietniu 2018 roku w tym felietonie i niebawem czeka je nowe otwarcie w postaci filmu Superman: Legacy zapowiadanego na lipiec przyszłego roku.
Wolny od korporacyjnych kajdan Joker okazał się ogromnym hitem – film zdobył jedenaście nominacji do Oskara i chociaż statuetki przypadły tylko wcielającemu się w tytułową postać Joaquinowi Phoenix’owi i i autorce muzyki Hildur Guðnadóttir, to i tak zdołał się zapisać w historii kina, jako jeden z najlepszych filmów okołokomiksowych w dziejach. Ja akurat nie byłem do końca usatysfakcjonowany taką koncepcją opowieści o roześmianym Księciu Zbrodni z Gotham City, o czym szerzej możecie przeczytać w obszernej recenzji mojego autorstwa, ale niewątpliwie doceniłem artyzm filmu, a szczególnie genialny warsztat Phoenixa. I chociaż po sukcesie filmu Philips konsekwetnie deklarował, że jego Joker jest dziełem skończonym i nie ma co liczyć na kontynuację, pozwalałem sobie z przymrużeniem oka podchodzić do tych deklaracji, gdyż, jak głosi stara prawda życiowa: pecunia non olet.
Cóż, nie byłem w błędzie i tym razem, gdyż do Sieci właśnie trafił pierwszy zwiastun kontynuacji hitu z 2019 roku o tytule Joker: Folie a deux. Tym razem mamy zostać uraczeni dziełem o mocno musicalowym klimacie, czemu niewątpliwie przysłuży się obecność w obsadzie samej Lady Gagi. I tu muszę przyznać, że Lady Gaga to dla mnie jedna z bardziej nieszablonowych artystek, że tak się wyrażę, „młodego pokolenia”, którą przez lata traktowałem jak kwintesencję powiedzenia „przerost formy nad treścią” – cudaczne teledyski, groteskowe kostiumy i imponujące koncerty zdecydowanie górowały nad dokonaniami wokalnymi. Ale potem przyszedł dzień, w którym, za przeproszeniem, dostałem w pysk filmem Narodziny gwiazdy, na którym raczyłem się poryczeć tylko jakieś 5-6 razy i pokazał mi, jak fenomenalną wokalistką i aktorką jest Stefani Germanotta. Zdecydowanie wolę ją w takim wydaniu, bez tej całej oprawy rodem z psychodelicznego koszmaru.
Lady Gaga wcielać się będzie w niesławną miłość Jokera – Harley Quinn, która w świecie DC zadebiutowała w latach 90-tych w słynnym serialu animowanym o Batmanie od Bruce’a Timma. Na dużym ekranie jej szaleństwo mogliśmy już ją podziwiać w interpretacji świetnej Margot Robbie, ale była to jeszcze era wspomnianego DC EU, wiec poziom filmów z jej udziałem był, łagodnie to ujmując, różnorodny. Do tej pory jej relacja z Jokerem zdecydowanie nie należała do zdrowych, więc tym bardziej jestem ciekaw, jaką koncepcją na ten miłosny duet szaleńców uraczy nas Todd Philips, będący reżyserem i scenarzystą także i tej części filmu. Oczywiście w samego Jokera ponownie wcieli się Joaquin Phoenix, a kwestię muzyki i musicalowych piosenek i tym razem odpowiadać będzie Hildur Guðnadóttir.
Premiera Joker: Folie à Deux została zapowiedziana na 2 października 2024 roku.