Niecałe trzy miesiące przed kinową premierą „Supermana”, James Gunn bezpardonowo zabrał się za nakręcanie hype’u wokół jego interpretacji przygód Ostatniego Syna Planety Krypton. Tym razem za sprawą pięciominutowego wideo-promo, które po raz pierwszy zaprezentowano we środę gościom CinemaConu. Materiał właśnie trafił do sieci – reakcje fandomu DC? Mieszanka zachwytu, śmiechu, zakłopotania i lekkiego niepokoju. Czyli dokładnie to, czego mogliśmy się spodziewać po twórcy „Peacemakera”, „The Suicide Squad” i „Strażników Galaktyki”.
Krypto! Niedobry pies!
Pierwsze ujęcia sugerują, że zobaczymy to samo otwarcie, co w grudniowym trailerze „Supermana”, gdzie na starcie, zamiast napawać się imponującą sylwetką superbohatera przecinającego niebo nad Metropolis, dostaliśmy przez łeb wizją Supermana po srogim łomocie, leżącego z gębą w śniegu niczym solony śledzik.
Tym jednak razem Gunn jeszcze bardziej dokręca śrubę – półprzytomnego i krwawiącego Kal-Ela traumatyzuje… jego własny super-pies. Krypto, który w ciągu kilku sekund zdobył serca widzów swym debiutem w grudniowym teaserze, w nowym materiale zmienia się w rozbrykaną maszynę tortur. Superman błaga o pomoc, a jego czworonożny kumpel z energią szczeniaka skacze po zmaltretowanym herosie, próbując namówić go do zabawy.
Gdy Krypto w końcu orientuje się, że jego „pancio” potrzebuje realnej pomocy, zabiera go do znanej jeszcze z filmów z Christopherem Reeve’em Fortecy Samotności — która w wersji Gunna nie jest jednak zastygłym w czasie muzeum kryptońskiej cywilizacji, ale wyrastającą z arktycznego krajobrazu kryształową superstrukturą o dynamice żywego organizmu. Coś pięknego!
Klimat Strażników Galaktyki i Nigdzieś (Knowhere), czyli zalotny chichot Dwunastki
I właśnie we Fortecy Samotności objawia się jeden z najbardziej charakterystycznych momentów nowego wideo, będący idealną manifestacją stylu filmowego Jamesa Gunna – interakcja Supermana z robotami. Główny z nich, oznaczony numerem 4 (głos: Alan Tudyk, którego niebawem znów „zobaczymy” w roli droida K-2SO w drugim sezonie „Andora”), przedstawia nową jednostkę, „Dwunastkę”, która mimo deklaracji „Czwórki” o braku emocji wśród robociej nacji – staje wręcz w pąsach, gdy Kal-El na moment nawiązuje z nią kontakt wzrokowy. „On na mnie spojrzał!” – mówi z chichotem. To jedno zdanie wystarczy, by na moment poczuć się jak podczas seansu „Strażników Galaktyki – Holiday Special”, gdzie sceny interakcji między bohaterami i mieszańcami Nigdzieś (Knowhere) uwodziły widzów bardzo podobną energią i klimatem.
Że o Kosmo, zafiksowanej na tle bycia dobrym psem, gadającej suczce i eks-atronautce nie wspomnę – przecież to jak nic siostra Krypto!
To właśnie w takich detalach widać rękę Gunna — twórcy, który rozumie, że nie trzeba wielkich wybuchów, by zdobyć serce widza. Liczy się moment, postać, absurdalna słabość. Tę samą strategię widzieliśmy w scenach z Peterem Quillem w „Strażnikach Galaktyki Vol. 1”, gdy rzedła mu mina bo nie rozpoznano go jako Star-Lorda.
Superman, jakiego jeszcze nie było?
Nowy zwiastun nadal nie mówi nam praktycznie nic o fabule filmu, ale mówi bardzo dużo o jego tonie i estetyce. To nie będzie kolejna laurka o idealnym herosie z nieskazitelnym uśmiechem i peleryną powiewającą w rytm amerykańskiej flagi na tle zachodu słońca. Gunn stawia na kontrasty: humor i ból, czułość i groteskę, slapstick i egzystencjalne rozbicie. Pierwsze ujęcia promujące film nie pokazują ani wyzwania rzuconego przez potężnego wroga, ani triumfu nad złem — pokazują bohatera w najbardziej ludzkim, bezradnym momencie. I o to właśnie chodzi!
Jeżeli James Gunn naprawdę chce, byśmy przejęli się tą wersją Supermana – a już zwłaszcza po snyderowym patosie – to musi najpierw pokazać nam go od nowa. Rozebrać ikonę na czynniki pierwsze, doprowadzić ją do granic absurdu… a potem dopiero poskładać z powrotem. Przy czym nie zrozumcie mnie źle: uwielbiam wersję Supermana w wydaniu Henry’ego Cavilla, a za brak klasy, jaki Warner Bros. pokazało rozstając się z tym aktorem, stanowczo ktoś powinien dostać po pysku. Ale filmową franczyzę DC stanowczo trzeba nie tylko przewietrzyć, ale zacząć je od nowa – za co, niestety, odpowiada samo WB i czego nieuchronność wieszczyłem już w… 2018 roku, w felietonie przybliżającym komiksowe uniwersa Marvel i DC.
Czy Gunnowi na pewno się uda? Tego nadal jeszcze nie wiem, a że każdy geniusz potrafi spartaczyć zwykłą fuchę, a każdy chałturnik popełnić niespodziewane arcydzieło – wszystko się może zdarzyć.
Wszystko, co wiemy o „Supermanie” Jamesa Gunna
Jeśli talent i intuicja nie zawiodą Jamesa Gunna, to „Superman” nie będzie tylko kolejnym filmem o Człowieku ze Stali, ale nowym punktem wyjścia dla całego odświeżonego DCU. Premierę zaplanowano na 11 lipca tego roku, więc trochę jeszcze poczekamy, nim przekonamy się, czy jest w ogóle czym się emocjonować.
Oto wszystko, co na ten moment na pewno lub prawie na pewno wiadomo o nadchodzącej produkcji.
Nowe twarze znanych postaci — obsada
David Corenswet wciela się w Clarka Kenta, czyli Supermana. Aktor znany z ról w „Hollywood” i „Pearl” to pierwszy od lat nowy aktor w tej ikonicznej roli i, jak twierdzi sam Gunn, Corenswet wniósł do postaci zarówno młodzieńczy idealizm, jak i ciężar samotności. Partneruje mu Rachel Brosnahan jako Lois Lane – ostra jak brzytwa reporterka „Daily Planet”. W roli głównego antagonisty – Lexa Luthora – zobaczymy Nicholasa Houlta. Ten casting wzbudził sporo emocji, ale Gunn już potwierdził, że to właśnie Luthor będzie „tym złym numer jeden” w filmie.
Obok trójki głównych bohaterów pojawi się cała plejada postaci z komiksowego uniwersum, reprezentujących zarówno zwykłych śmiertelników, jak i superbohaterski światek DC.
Skyler Gisondo wcieli się w Jimmy’ego Olsena — młodego fotografa z redakcji „Planet”, który od lat jest jednym z najbliższych przyjaciół Clarka Kenta. Wendell Pierce zagra Perry’ego White’a, surowego, ale sprawiedliwego redaktora naczelnego tej samej gazety. Sara Sampaio pojawi się jako Eve Teschmacher, znana z filmów i komiksów jako lojalna, ale nie zawsze etyczna asystentka Lexa Luthora. Terence Rosemore wcieli się w Otisa — jego niezbyt rozgarniętego pomagiera, którego starsi fani pamiętają z klasycznych ekranizacji z Christopherem Reevem.
Po stronie superbohaterskiej zobaczymy Edi Gathegiego jako Mister Terrifica — genialnego naukowca i mistrza technologii, który dzięki swoim wszechstronnym T-kulom (T-spheres) potrafi latać, walczyć i analizować sytuację na polu bitwy w czasie rzeczywistym. Isabela Merced wystąpi jako Hawkgirl, wojowniczka obdarzona skrzydłami, nadludzką siłą i znajomością starożytnych technologii, będąca ważną członkinią Ligii Sprawiedliwości. Nathan Fillion, z charakterystycznym poczuciem humoru, wcieli się w Guya Gardnera — jednego z najbardziej porywczych i kontrowersyjnych Green Lanternów, znanego z bezpośredniości, impulsywności i, no cóż… najgorszej fryzury w galaktyce.
Obsadę uzupełniają także: Anthony Carrigan jako Metamorpho, dawny archeolog, który w wyniku wypadku chemicznego zyskał zdolność przekształcania swojego ciała w różne pierwiastki i materiały; María Gabriela de Faría jako The Engineer — postać znana z komiksowej grupy The Authority, wyposażona w ciało z ciekłego metalu potrafiącego przyjmować najróżniejsze formy; oraz Sean Gunn (brat Jamesa, znany z roli gapowatego Kraglina w trylogii „Strażników Galaktyki”), jako Maxwell Lord — biznesmen, manipulator, a w niektórych wersjach także telepata, który często balansuje na granicy między sprzymierzeńcem a złoczyńcą. To właśnie w tę postać wcielał się Pedro Pascal w do dziś wywołującym u mnie ciarki żenady paździerzu, jakim okazała się „Wonder Woman 1984”.
Origin story? Nie, nie tym razem – i bardzo dobrze!
Co ciekawe, film nie będzie kolejny raz opowiadał na nowo historii przybycia Kal-Ela na Ziemię. Gunn stanowczo odciął się od „entej” origin-story. Superman już żyje w Metropolis, już pracuje w „Daily Planet”, już działa jako heros – ale wszystko wskazuje na to, że nadal szuka swojego miejsca. I właśnie to stanie się kanwą rozwoju tej postaci: bohater próbujący pogodzić swoje pochodzenie z potrzebą przynależności.
Zwiastuny sugerują, że głównym motywem emocjonalnym będzie poczucie izolacji – Clark, mimo że ratuje ludzi, niekoniecznie czuje się przez nich akceptowany. Jego ucieczka do Fortecy Samotności – w której rezydują wspomniane wcześniej roboty – to fizyczna i symboliczna ucieczka przed światem.
Źródła inspiracji — od klasyki po Elseworldsy
Film Gunna nie będzie bezpośrednią adaptacją żadnego konkretnego komiksu, ale reżyser chętnie przyznaje się do wielu wpływów. Motywy czerpane są m.in. z „All-Star Superman” Granta Morrisona, „Superman: For All Seasons” Jepha Loeba, „Up In The Sky” Toma Kinga czy „The Warworld Saga” Phillipa Kennedy’ego Johnsona.
Wpływów szukać też można w klasycznych filmach Richarda Donnera z Christopherem Reevem. I to nie tylko wpływów muzycznych – John Murphy przepięknie zremiksował słynny temat przewodni Johna Williamsa – ale też w sięgnięciu po ideały „heroizmu z sercem”.
Jednym z najczęściej wymienianych punktów odniesienia jest miniseria „Kingdom Come” – aczkolwiek Gunn odżegnuje się od bezpośredniej adaptacji. W tej przepięknie narysowanej powieści graficznej Superman był zmęczonym życiem weteranem, wracającym z emerytury, by powstrzymać brutalną i nierozważną nową generację superbohaterów. Tutaj zobaczymy raczej odwrotną sytuację — młody, idealistyczny Superman stara się przypomnieć wypalonym herosom, czym jest prawdziwa odpowiedzialność.
Powiązania z resztą DCU
Choć „Superman” to początek nowego uniwersum, już teraz wiemy, że będzie pełen odniesień do przyszłych projektów. Obecność The Engineer to bezpośredni pomost do „The Authority”, filmu o moralnie niejednoznacznej grupie superbohaterów. Z kolei Guy Gardner ma pojawić się także w serialu „Lanterns”, opisywanym jako „superbohaterska wersja True Detective” z Halem Jordanem i Johnem Stewartem. Frank Grillo, grający Ricka Flaga Sr., wystąpi również w drugim sezonie „Peacemakera”.
Pojawią się też mniej oczywiste powiązania — Will Reeve, syn Christophera Reeve’a, ma zagrać reportera. Mówi się też o możliwym cameo Supergirl (Milly Alcock), ale Gunn uciął spekulacje mówiąc, że Kara Zor-El pojawi się dopiero w „Supergirl: Woman of Tomorrow”. Cóż, nie takie spekulacje ucinano, by potem fundować geekowskiej społeczności opad szczęki do ziemi. A po tym jak Andrew Garfield i Tobey Maguire przez ponad rok bez mrugnięcia okiem łgali w każdym wywiadzie, że nie mamy co liczyć na ich udział w „Spider-Man: No Way Home”, to w żadne zaprzeczania i dementi już nigdy nie uwierzę.
No i są jeszcze plotki o pojawieniu się innych wersji Supermana – być może Bizarro, być może Ultraman, czyli wariant Supermana, który wybrał „Ciemną stronę Mocy”. Zwiastuny dają pewne tropy, ale Gunn jak zawsze zostawia niedopowiedzenia.
Byle do lipca!
Nowy „Superman” ma być czymś więcej niż początkiem nowego DCU. Ma być testem uniwersalności stylu Gunna, hołdem dla wielowymiarowego podejścia do kina okołokomiksowego i próbą przywrócenia Supermanowi emocjonalnej głębi, którą często tracił na rzecz bombastycznych pojedynków lub przerysowanego do granic absurdu mesjanistycznego patosu. To film, który nie ma odpowiedzieć pytanie „czy superbohater może być idealny?”, ale ustalić coś znacznie ważniejszego – czy w ogóle warto być superbohaterem?
Jeśli Gunn utrzyma równowagę między absurdem, emocjami i mitologią – to być może czeka nas najbardziej ludzkie spojrzenie na najbardziej nieludzkiego z bohaterów. Ale jeżeli reboot DCU nie dowiezie… to fandom zrobi Gunnowi z wiadomej części ciała jesień średniowiecza…
Dodaj komentarz