andor_sezon2_trailer_2502

Andor: sezon 2 – zwiastun. Gwiezdne Wojny z prawdziwego zdarzenia powrócą w kwietniu.

Chociaż stan marki Star Wars, pod godnym pożałowania przewodnictwem Kathleen Kennedy, nadal można podsumować mianem „pożaru w burdelu”, o czym szerzej rozpisałem się przy okazji recenzji beznadziejnego Epizodu IX: Skywalker. Spaździerzowienie ponad pięć lat temu (sic!), to wciąż z uporem maniaka mam czelność identyfikować się jako „gwiezdno-wojenny fanboy”. A niestety, nie jest deklaracja przychodząca z łatwością – kolejne produkcje tworzone pod szyldem najsłynniejszej franczyzy sci-fi świata trzymają bardzo nierówny poziom i potrafią uraczyć pasjonatów opowieści z odległej galaktyki takim natężeniem cringe’u, że momentami aż szczypie.

Rzućmy może okiem na listę produkcji wydanych po nieszczęsnym Opus Parvum J.J Abramsa:

– LEGO Gwiezdne Wojny: Świąteczna przygoda
Ok, tu muszę przyznać, że krótkometrażowa animacja w klockowym stylu pozytywnie mnie zaskoczyła i ubawiłem się na niej przednio. Twórcy poszli tu w klimat marvelowskiego What if… i sięgając po motyw podróży w czasie, bez krępacji „zbeczyli” nabzdyczony patos cechujący najważniejsze wydarzenia z poprzednich filmów. Może nie jest to poziom LEGO: Batman, ale jeżeli też należycie do osób dostających szczękościsku na hasło Epizod IX – LEGO Star Wars będą niezłą terapią.

– Księga Boby Fetta

Spin-off Mandalorianina obiecywał wiele, ale finalnie okazał się fabularną wydmuszką i gdyby nie istotne dla wątków Grogu i Din Djarina trzy ostatnie odcinki, zasadniczo Księga Boby Fetta mogłaby nie powstać. Do tego ten nieszczęsny „gang” cybernetycznie ulepszonych smarkaczy na pastelowych Vespach, wyglądający jak uciekinierzy z innego serialu i kanonada fatalnych dialogów… Ych…

– Gwiezdne Wojny: Wizje

Moda na animowane antologie dotarła także do odległej galaktyki i także w tym przypadku zostałem pozytywnie zaskoczony. Porzucenie „świętego kanonu” ma rzecz zabawy konwencją plus bardzo ciekawe koncepcje artystyczne zebranych tu krótkometrażówek, zaowocowały powiewem świeżości tak bardzo potrzebnym w gwiezdno-wojennej franczyzie.

– Obi-Wan Kenobi

Kolejny i w dodatku wręcz bolesny efekt wręczenia „kluczy do starwarsowego królestwa” osobom nie tylko nierozumiejącym uniwersum SW, ale także z poważnymi brakami warsztatowymi w dziedzinie produkcji telewizyjnych. Poziom fabularnych debilizmów, jakimi uraczyła nas reżyserka Deborah Chow, przy czynnym udziale scenarzysty Jobiego Harolda, regularnie wywoływał u mnie ciary żenady. Na plus wypada jednak zaliczyć zaskakująco udany powrót Haydena Christensena do roli Anakina/Vadera – aktor, który w prequelowej trylogii zarzynał każdy dialog swoim drewnianym warsztatem, tym razem pokazał nieporównywalnie lepszy poziom aktorstwa. Także młodziutka Vivien Lyra Blair, wcielająca się w postać kilkuletniej Leii Organy, kupiła mnie w pełni swoją ekranową charyzmą.

– Gwiezdne Wojny: Ahsoka

Wyczekiwana z wypiekami na twarzy Ahsoka okazała się dziełem co najmniej ambiwalentnym. Owszem, Rosario Dawson w tytułowej roli wymiata. Owszem, wersje live-action Sabine Wren i Ezry Bridgera okazały się obsadowym strzałem w dziesiątkę, a sięgniecie nie tylko po głos Larsa Mikkelsena, ale powierzenie mu roli Wielkiego Admirała Thrawna „pełnią gębą” było ziszczeniem mokrych snów starwarsowego fandomu, ale… No właśnie… Ahsoka na tle swojego fundamentu, czyli animowanego Star Wars: Rebels wypadała odczuwalnie słabiej zarówno pod względem fabularnym, jak i w kwestii samego rozbudowywania uniwersum. Oby zapowiadany film łączący wątki Mandalorianina, Ahsoki i Thrawna okazał się remedium na te niedostatki.

– Gwiezdne Wojny: Akolita

[Sekcja wycięta na mocy ustawy o ochronie dzieci i młodzieży przed wulgaryzmami]

– Gwiezdne Wojny: Załoga rozbitków

Na tle Akolity (a fe!) Skeleton Crew niewątpliwie wypada znacznie lepiej, ale nie da się ukryć, że nie jest to zbyt wysoko postawiona poprzeczka. Ponadto wypada pamiętać, że Goonies w odległej galaktyce nie zostały stworzone z myślą o starych kóniach mojego pokroju, ale są produkcją dla świeżo upieczonych lub nawet wciąż wypiekanych fanów Gwiezdnych Wojen. Nie mam jednak nic przeciwko temu, aby Disney stworzył drugi sezon przygód zadziornej ekipy małolatów – zwłaszcza że wątek Joda Na Nawood (świetny Jude Law) zasługuje na godne domknięcie.

Na szczęście w tym roku fani SW, nieskromnie mówiąc, mojego kalibru w końcu doczekają się drugiego sezonu najlepszych Gwiezdnych Wojen po kupieniu marki przez Disneya – czyli Andora. Serial, który wstępnie zapowiadał się jako zbędny prequel do świetnego Łotra 1, okazał się absolutnym majstersztykiem i przypomniał krytykom oraz fanom SW, że sci-fi może być cholernie ambitne, niezwykle złożone i zaskakująco niejednoznaczne. A do tego świetnie napisane i genialnie zagrane.

Drugi sezon Andora zadebiutuje na platformie Disney+ pod koniec kwietnia. Harmonogram premier odcinków wygląda następująco:

  • 23 kwietnia – odcinki 1-3
  • 30 kwietnia – odcinki 4-6
  • 7 maja – odcinki 7-9
  • 14 maja – odcinki 10-12

Pozostaje tylko jakoś przetrzymać te dwa miesiące. To ja jeszcze tylko przypomnę o zajebistości tej sceny i odmeldowuję się:]


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *