Czy samochody elektryczne zawładną rynkiem motoryzacyjnym? Dla mnie nie ulega wątpliwości, że tak. I wcale nie z ekologicznych pobudek, bo kwestia śladu ekologicznego elektryków jest ciągle tematem gorących dyskusji i nie sposób, póki co, jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, czy jazda na prąd przyczynia się do większej, czy mniejsze emisji CO2. Powód moim zdaniem będzie inny – przewaga technologiczna.

Dostępne dzisiaj auta elektryczne mają już zasięgi sięgające ponad 600 km (Rivian), a zasięg rzędu 400 km powoli staje się standardem. Tesla ma taki zasięg od lat, wchodzący na rynek EV konwencjonalni producenci także chwalą się podobnymi osiągami. Można pokusić się o stwierdzenie, że producentom po prostu nie wypada już zaproponować modelu, który nie jest w stanie przejechać 400 km na jednym ładowaniu. To świadczyłoby o niedopracowaniu oferty i braku kompetencji, a na przyklejenie takiej łatki nikt nie chce sobie pozwolić. Większość z nas pokonuje dziennie maksymalnie kilkadziesiąt kilometrów, zatem zasięgi rzędu 400-600 km wystarczą nam na użytkowanie auta przez kilka dni bez konieczności podpinania się do gniazdka. Oczywiście niektórzy potrzebują przejechać czasem z Wrocławia do Suwałk lub ze Szczecina do Przemyśla i taka podróż będzie wymagała doładowania baterii co najmniej raz, możliwe, że dwa razy. Jednak nowe technologie ładowania pozwalają na uzupełnienie akumulatorów do 80% w zaledwie pół godziny, a to czas który można wykorzystać na i tak potrzebny odpoczynek w trasie czy wypicie kawy. Z tej perspektywy można powiedzieć, że konieczność zrobienia kilkudziesięciominutowej przerwy może być wręcz pożyteczna. Kluczem do upowszechniania się elektryków będzie dostępność infrastruktury do ładowania, a z tym w Polsce jest, póki co, jeszcze słabo, ale plany są bardzo ambitne i faktycznie ilość dostępnych miejsc ładowania dynamicznie rośnie. Zapewne w ciągu kilku lat będzie ich już tyle, że nie trzeba będzie specjalnie planować tras przejazdu, aby móc się dostać w dowolne miejsce w kraju samochodem elektrycznym.

 

Kolejną przewagą elektryków są osiągi. Telsa model S może się rozpędzić do 100km/h poniżej 2,5 sekundy! Rekord został ustanowiony na poziomie 2,26 sekundy. To wyniki poza zasięgiem kosztujących miliony superaut z potężnymi silnikami V8 lub V12.

W przypadku popularnych samochodów elektrycznych przyspieszenie do 100km w granicach 5 sekund to niemal standard, kierowca dysponuje pełnym momentem obrotowym cały czas, a nie, jak przy silnikach spalinowych, tylko w pewnym zakresie obrotów. Nie ma żadnej „turbodziury”, ani irytujących lagów na automatycznej skrzyni biegów. Jakie reakcje u pasażerów wywołuje jazda samochodem z takimi osiągami można zobaczyć na YouTube.

 

 

Drugi poważny amerykański producent, Rivian, próbuje podbić rynek jeszcze do niedawna zarezerwowany dla dużych silników spalinowych. Każdy mieszkający w amerykańskim interiorze twardziel nie wyobraża sobie życia bez potężnego pick-upa. Ford F-150 jest najpopularniejszym samochodem na świecie głównie dzięki sprzedaży w USA. Ten rynek jest dla nas, Europejczyków, nie do końca zrozumiały. Ale w takich stanach jak Arizona, Kolorado, Texas, Alabama, Karolina Północna i Południowa, Utah, Kansas, Oklahoma i wielu innych potężne pick-upy wyposażone w ogromne silniki V8 są niemniej popularne niż u nas samochody kompaktowe i służą amerykanom do podobnych celów, do jakich nam służą kompakty. Są to nie tylko auta do ciężkiej pracy, służą do codziennego przemieszczania się, dojazdów do pracy, odwożenia dzieci do szkoły, czy wypraw do centrum handlowego. I na tym rynku chce zaistnieć Rivian ze swoimi bardzo ciekawymi projektami – elektrycznym pick-upem i dużym, uterenowionym SUV-em.

 

 

Oba auta mają zasięgi ponad 600 km i przyspieszają do setki w około 3 sekundy! A do tego dysponują potężną mocą i są w stanie poradzić sobie nawet w ciężkim terenie. Coś, co jeszcze do niedawna wydawało się być zarezerwowane dla spalinówek jest już możliwe dla elektryków. Co więcej, firma z Michigan zamierza sprzedawać gotowe platformy, na których inni producenci będą mogli budować swoje auta elektryczne. Wysyp nowych producentów zdaje się być tylko kwestią czasu.

 

 

Producenci elektryków stawiają także bardzo mocno na rozwój technologii autonomicznej jazdy oraz na współdzielenie pojazdów. A to teren, na którym konwencjonalni producenci, póki co, zupełnie sobie nie radzą. Podczas, gdy np. VW testuje dość dziwacznie wyglądające autonomiczne golfy dopiero w 2019 roku, po ulicach od kilku lat jeżdżą już samodzielne Tesle, a każdy sprzedawany przez Kalifornijczyków egzemplarz od jesieni 2016 wymaga wyłącznie wgrania software’u, by móc przemieszczać się z niewielkim udziałem kierowcy. Co więcej, system sam się uczy i im więcej kierowców zeń korzysta, tym bardziej dokładny i niezawodny się staje. Do tego Elon Musk na niedawnym evencie w siedzibie firmy ogłosił, że już w przyszłym roku na ulicach będzie milion Tesli w systemie Robotaxi. Każdy właściciel dowolnego modelu z oferty koncernu, będzie mógł za pomocą mobilnej aplikacji udostępniać go odpłatnie innym użytkownikom, a Tesla będzie pobierać opłatę za pośrednictwo w transakcji. Firma także uzupełni rynek Robotaksówek własnymi autami, na wypadek, gdyby popyt na usługę był większy niż podaż aut. Zamówiony przez klienta samochód sam do niego przyjedzie, a po skorzystaniu będzie dostępny dla innych chętnych lub wróci do swojego właściciela! Gdzie tymczasem są starzy gracze rynku motoryzacyjnego? Albo trzymają jakiegoś asa w rękawie, albo niestety są w… ciemnym lesie, żeby nie powiedzieć dosadniej.

Na tym nie koniec. Elektryki w porównaniu ze spalinówkami mają jeszcze jedną, bardzo poważną zaletę. Wytrzymałość i odporność na awarie. Tesla twierdzi, że ich pojazdy są przygotowane tak, by móc przejechać ponad 1,6 miliona kilometrów bez poważniejszych serwisów! A już w przyszłym roku do produkcji ma wejść zestaw akumulatorów, który będzie mógł wytrzymać ilość cykli ładowania niezbędną do tego, by auto mogło przejechać taki dystans! W przypadku samochodów spalinowych poziom skomplikowania konstrukcji jest tak duży, że za bardzo wytrzymałe uznaje się samochody, które przejadą 500 tysięcy kilometrów, a osobówki, które pokonały milion stają się gwiazdami Internetu!

 

 

Tymczasem elektryki mają stosunkowo prostą konstrukcję, nie ma za wiele elementów, które mogą zawieść, wystarczą bieżące przeglądy, wymiany klocków, opon i w zasadzie auto może jeździć, póki się nie rozpadnie na skutek zwykłego zużycia materiałów, z których zostało zbudowane. Ponad milion kilometrów wydaje się zupełnie realne. Pamiętajmy także, że dzięki temu, iż elektryk nie posiada potężnego, zajmującego dużo miejsca silnika, ma więcej przestrzeni ładunkowej, co przekłada się na wyższy komfort podróży. A dzięki umieszczeniu ciężkich baterii w płycie podłogowej auta te charakteryzują się także bardzo dobrym rozmieszczeniem masy i mają niski punkt ciężkości, co ma ogromne znaczenie dla bezpiecznego zachowania się na drodze.

Na wyższy poziom bezpieczeństwa pracują także systemy autonomicznej jazdy, które za pomocą kamer i czujników bez przerwy analizują warunki na drodze i mogą interweniować w sytuacji awaryjnej, zmniejszając ryzyko wypadku, reagując często szybciej niż byłby to w stanie zrobić sam kierowca.

 

 

Oczywiście wypadki wciąż się zdarzają, głośno jest od czasu do czasu o zdarzeniach spowodowanych przez błąd autopilota, ale niewiele się mówi o sytuacjach, kiedy systemy bezpieczeństwa zadziałały i uchroniły kierowców przed zderzeniem, a tych jest na pewno znacznie więcej. A z czasem będzie tylko lepiej.

Ale wszystko, co opisałem wyżej blednie przy tym, co dzieje się obecnie w Chinach. Prawdopodobnie działaniom zielonych ludzików na usługach starych graczy rynku motoryzacyjnego zawdzięczamy to, że media nie nagłaśniają rewolucji, która w Chinach trwa w najlepsze już niemal od dekady, podsycana przez system rządowych zachęt i ulg.  Tymczasem w zeszłym roku chiński rynek wchłonął więcej aut elektrycznych niż reszta świata razem! Dowodów nie posiadam, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że walka konkurencyjna w Europie toczy się teraz w zaciszach gabinetów, gdzie lobbyści straszą polityków upadkiem europejskiego przemysłu, jeśli na rynek dopuszczeni zostaną chińscy producenci samochodów elektrycznych, a przerażeni politycy produkują przepisy, których celem jest trzymać chińczyków z dala od rynku pod każdym dostępnym pretekstem. W ten sposób chcą kupić czas, potrzebny europejskim producentom do nadgonienia ogromnych zaległości. Ale Chińczycy nie śpią, nieustannie podnoszą jakość produktów i poprawiają ich bezpieczeństwo. Prędzej, czy później pokażą samochód, którego nijak nie da się umoczyć w restrykcyjnych testach i mam wrażenie, że nie będziemy na to długo czekać. Na razie Chińczykom się nie spieszy, podobnie jak Amerykanie nie mają jeszcze wystarczających zdolności produkcyjnych i to, co produkują wystarcza na zaspokojenie popytu na własnym rynku, ale jak długo ten stan potrwa? I czy europejscy producenci zdążą nadgonić? Pamiętajmy, że przy dużej zmianie technologicznej użytkownicy końcowi nie są już tak lojalni, wykazują znacznie większą skłonność do wypróbowania produktów od nieznanych im wcześniej producentów. Przywołam choćby przykład chińskich producentów smartfonów, którzy zbudowali imperia na rewolucji zapoczątkowanej przez Apple. Czy teraz jesteśmy w przededniu podobnej zmiany na rynku motoryzacyjnym? Czas nam wkrótce odpowie na to pytanie.

 

W 2018 roku w Polsce zarejestrowano około 500 samochodów elektrycznych, czyli z grubsza licząc ich udział w rynku nowych aut to na razie tylko mniej więcej 1%. Ale wystarczy spojrzeć na rozwinięte europejskie rynki, jak Szwajcaria, gdzie marcu najczęściej rejestrowanym autem była Tesla model 3 i Norwegia, gdzie z kolei w marcu zarejestrowano więcej aut elektrycznych niż spalinowych, by dojść do wniosku, że tej rewolucji nie da się już zatrzymać. Elektryki będą coraz śmielej rozpychać się na rynku, pojawią się nowe marki, które obok Tesli i Riviana będą zdobywać coraz większą popularność. Będzie to dla nich szansa na wejście w spetryfikowany od lat rynek motoryzacyjny i na pewno będą chcieli ją wykorzystać. Kto wie, może i planowany polski samochód elektryczny, który, dzięki Niemcom mamy podobno zobaczyć na drogach już w 2023 roku stanie się tym, czym maluch był dla naszego rynku w latach 70. ubiegłego wieku? Koncerny motoryzacyjne, które rządziły na rynku przez ostatnie dziesięciolecia zdają się przesypiać rewolucję. Słyszy się o planach wprowadzania do produkcji modeli elektrycznych za kilka lat, ale czy do tego czasu rynek nie zdąży się już tak głęboko przebudować, że giganci będą musieli walczyć o odzyskanie pozycji? Trudno powiedzieć, ale znane są w gospodarce przykłady, gdzie giganci w bardzo krótkim czasie tracili pozycję rynkową zmieceni przez innowacyjne firmy. Przypomina mi to sytuację fińskiej Nokii sprzed kilkunastu lat. Jej pozycja jako producenta komórek była niekwestionowana, aż do czasu pojawienia się iPhone’a, który zmienił wszystko i wsparty przez koreańskich i chińskich konkurentów niemal zmiótł giganta z powierzchni. Czy to samo nie grozi dzisiejszym gigantom motoryzacji? Wyciągam popcorn i siadam wygodnie w fotelu. Żyjemy w ciekawych czasach wielkiej zmiany.