Nikt chyba nie wątpił w to, jak ogromną dyskusję wywoła film braci Sekielskich o pedofilii w polskim Kościele. Dyskusję potrzebną, do której i ja dorzucę swoje trzy grosze.
Raptem trzy doby od premiery film obejrzało już 12 milionów widzów, i to wynik godzien uznania, szczególnie że mowa o niezależnej produkcji, która nie była promowana przez mainstreamowe media. Bardzo cieszy, że temat rezonuje i niemal 1/3 naszego społeczeństwa już film zobaczyła. Można przypuszczać, że przy takiej dynamice oglądalność niebawem sięgnie 20 – 25 milionów, co samo w sobie mogłoby stanowić ciekawy punkt wyjścia do debaty o rzeczywistej kondycji polskiego społeczeństwa. Nie o tym jednak będzie ten krótki felieton.
Niemal zaraz po premierze zaczęły się pierwsze komentarze. Episkopat wydał oświadczenie podpisane przez Arcybiskupa Stanisława Gądeckiego i tego należało się spodziewać. Stonowane, w duchu zrozumienia i odpowiedzialności. Arcybiskup Sławoj Leszek Głódź popisał się jednak kompletnym brakiem wyczucia, a jego komentarz wzbudził falę oburzenia w polskim internecie. Myślę, że gdyby duchowny wiedział, jak szerokim echem odbije się produkcja panów Sekielskich, zastanowiłby się dwa razy, czy w taki sposób potraktować dziennikarkę TVN. Obawiam się jednak, że w jego przekonaniu temat miał się kolejny raz rozejść po kościach. Uznał, że nie ma powodu nic komentować, bo i tak zaraz przycichnie, jak wiele razy wcześniej. Czy ktoś taki, na eksponowanym w hierarchii kościelnej stanowisku, ma w ogóle rację bytu? Ktoś o tak niskim poziomie empatii, który swoją niechęć do TVN-u przedkłada nad tragiczny los ofiar pedofilów w sutannach, ma moralne prawo mienić się duszpasterzem? Wystawił sobie świadectwo, nad którym wiernym ciężko będzie przejść bez zadania sobie tego pytania. O tym, że biskup ewidentnie nie rozumie, jak działa Internet – i co tak naprawdę oznaczają te miliony wyświetleń – nawet nie wspomnę.
Oczywiście od strony Kościoła płynie też mnóstwo nieoficjalnych komentarzy, które, upraszczając, można by sprowadzić do tego, że cały ten hejt na Kościół jest nieusprawiedliwiony, bo wśród 40 tysięcy księży pedofilami jest tylko niewielki ułamek i sam fakt bycia księdzem nie oznacza, że jest się automatycznie zwyrodnialcem. To oczywiście słuszna i logiczna uwaga, jednak, niestety, obok tematu. Film obnażył hipokryzję Kościoła jako instytucji zarządzanej przez hierarchów kościelnych na wszystkich szczeblach, którzy w obawie przed skandalem przymykali oko, a czasem wręcz tuszowali przypadki pedofilii, chroniąc przestępców zapewne po to, aby ludzie nie doszli do takich właśnie wniosków, z jakimi teraz poszczególni księża walczą. Hierarchowie ukręcili sami na siebie bat i teraz czas, aby wystawić podeń tył. Nie było celem filmu doprowadzenie kogokolwiek do wniosku, że wszyscy księża to pedofile i nie wiem, jak ktokolwiek, obejrzawszy dokument, dał radę w ogóle do takiej konkluzji dojść.
Ale film Tylko nie mów nikomu pokazał też inne, ciekawe oblicza Polski. Po pierwsze i, jak dla mnie, wybijające się w ogóle na pierwszy plan pytanie – jak to się stało, że żadne mainstreamowe media, uwikłane w codzienną walkę polityczną, nie uznały, iż temat tuszowania pedofilii przez Kościół jest wart podniesienia? Co to mówi o tych mediach? Czy aby nie jest dowodem na ich zależność i uwikłanie w układy na styku władzy z Kościołem, niezależnie od tego, kto tę władzę w danym momencie sprawuje? Konformizm i polityczna poprawność każą im grzać tylko tematy wykorzystywane w walce politycznej, a tematów społecznych dotykać jedynie wtedy, kiedy mogą się stać orężem w polityce, jak to co rusz mamy z aborcją, LGBT itp., podczas gdy rak trawi społeczeństwo w miejscach, o których media mówić nie chcą, w zamian kreując nam zastępcze często tematy. Bardzo to przykry wniosek dla nas jako wspólnoty, bo wskazuje na brak wolności mediów, a czym jest społeczeństwo bez wolnych mediów? To retoryczne pytanie, sami sobie odpowiedzcie.
Jednak jasnym światłem w tunelu i kolejnym interesującym aspektem, który ujawnił się przy okazji premiery filmu braci Sekielskich, jest sposób finansowania i odzew społeczny na apel dziennikarza o zbiórkę funduszy. Sam Tomasz Sekielski, który ze względu na temat swojej produkcji (i zapewne mając na uwadze wrażliwość widzów) zrezygnował z apanaży reklamowych, na jakie mógłby liczyć przy tak wysokiej oglądalności, zapewne zauważył, że ten sposób pozyskiwania środków na produkcje, czyli podejmowanie trudnych, ale społecznie ważkich tematów, finansowanie produkcji z crowdfundingu oraz dystrybucja treści w internecie jest dobrą drogą i szybko zapowiedział nakręcenie drugiej części filmu, a także ogłosił zbiórkę na „rozebranie” kolejnego tematu, którego media boją się tknąć, czyli afery wokół SKOKów.
Nie śledzę od lat mediów mainstreamowych (w zasadzie z wyjątkiem sporadycznych kontaktów z jedną niegdyś kultową stacją Polskiego Radia). Nie śledzę z troski o swoje dobre samopoczucie. Dyskurs społeczny śledzę raczej w Internecie, a i to – starannie wybierając źródła, które potrafią się wznieść ponad polityczne podziały i ukazać szerszy horyzont przy omawianiu różnych tematów. Nie toleruję od dawna praktyk spłycania dyskusji i wyciągania wniosków na podstawie wyrwanych z kontekstu zdań, ani niestety coraz częstszych zwyczajnych kłamstw. Tym bardziej cieszy mnie wysoka oglądalność Tylko nie mów nikomu, bo mam nadzieję, że swoim filmem panowie Sekielscy otworzą nowy rozdział w historii polskich mediów. Rozdział, kiedy to ludzie swoimi bezpośrednimi wpłatami będą decydowali o tym, czym powinni się zająć dziennikarze. Taka zmiana optyki bardzo nam się przyda jako społeczeństwu, bo karmienie nas konfliktami wymyślanymi w zaciszach politycznych gabinetów prowadzi tylko do głębszych podziałów i odwraca naszą uwagę od spraw naprawdę dla nas ważnych. Nie dorzuciłem się panu Sekielskiemu do tej pierwszej produkcji, jakoś nie przebił się do mnie z informacją. Następnym razem jednak na pewno to zrobię, obiecuję.