Trudno wręcz uwierzyć, że Mroczny Rycerz Mrocznego Miasta to już senior z prawdziwego zdarzenia. A jednak – pierwszy komiks ze spiczastouchym herosem pojawił się w sprzedaży 27 maja 1939 roku. Oczywiście, przez kolejne dekady Batman ewoluował razem z otaczającym nas światem, by z odzianego w trykot bojówkarza zmienić się w pogromcę zła z prawdziwego zdarzenia, wyposażonego w nowoczesny pancerz osobisty i arsenał wymyślnych bat-gadżetów. I tak na fundamencie stworzonym dekady temu przez Boba Kane’a oraz Billa Fingera powstało całe bat-uniwersum, będące obecnie jednym z najważniejszych wątków komiksowego świata wydawnictwa DC Comics. 

Batman musiał więc zawitać na ekrany kin i telewizorów. Jedno z najsłynniejszych wcieleń sprzed dekad przypadło nieodżałowanego Adamowi Westowi, który wcielał się w postać Bruce’a Wayne’a na planie serialu Batman z 1966 roku oraz filmu fabularnego znanego w Polsce pod tytułem Batman zbawia świat. Jeśli jednak ktoś od tych produkcji będzie oczekiwał mrocznego klimatu, znanego z nieco nowszych odsłon Batmana, może się grubo zdziwić. Była to produkcja absurdalno-komediowa, w której wszystko było niedorzeczne: od kostiumów, przez dialogi, po przerysowaną sceniczną manierę aktorów. Ale i tak ów Batman zapewnił Adamowi Westowi sympatię widzów, a wiele lat później mogliśmy go usłyszeć w roli burmistrza… Adama Westa miasteczka Quahog z serialu Family Guy. Ba, jego gościnnego występu nie zabrakło także na planie serialu Big Bang Theory, co dodatkowo potwierdzało wielką sympatię społeczności geeków do Batmana z lat 60. 

 

 

Jednak by Batman w pełnej glorii powrócił na duży ekran musieliśmy czekać aż do końca lat 80. i filmy Tima Burtona, będącego wtedy w szczytowej formie. Batman (1989) oraz Powrót Batmana (1992) dziś uznawane są za dzieła kultowe – zachwycająca stylistyka art-deco, niesamowita muzyka Dannego Elfmana oraz genialna obsada i najpiękniejszy batmobil do dziś potrafią zachwycić, choć nie ma co ukrywać – efekty specjalne, a zwłaszcza sceny walk dziś wyglądają już archaiczne. 

 

 

Nie sposób także nie wspomnieć o serialu animowanym stworzonym przez Bruce’a Timma – Batman: The Animated Series (1992) był dla mnie najważniejszym punktem każdego piątkowego popołudnia. Serial zapisał się w historii telewizji nie tylko oryginalną kreską i świetną fabułą kolejnych odcinków, ale uczynił z Marka Hamilla, czyli Luke’a Skywalkera, jednego z najlepszych aktorów dubbingowych w historii. „Hamillowy” Joker to do dziś klasa sama w sobie i nic dziwnego, że nawet producenci trylogii gier Batman: Arkham również skorzystali z jego niesamowitego głosu. 

 

 

Niestety, kolejne dwie kinowe odsłony przygód Mrocznego Rycerza powierzono Joel’owi Schumacherowi – powiedzieć, że ten reżyser nie sprostał wyzwaniu to mało. Batman Forever (1995) oraz Batman i Robin (1997) nie bez powodu uchodzą za kwintesencję filmowego kiczu i fatalnego doboru obsady i dzięki tym „dziełom” komiksowa franczyza na ładnych parę lat zniknęła z rynku kinowego. Jedenaście (sic!) nominacji do Złotych Malin dla Batmana i Robina, w tym w kategorii „Film niebezpieczny dla zdrowia i życia publicznego” trudno uznać za artystyczny sukces…

 

 

Pod koniec lat 90. Batman znów wrócił na ekrany telewizorów za sprawą kolejnej animowanej serii od Bruce’a Timma – i ponownie była to produkcja najwyższych lotów. Batman Beyond (1999) zabrał nas w niedaleką przyszłość i udowodnił, że obrońca Gotham City świetnie odnajduje się w klimatach cyberpunkowych. W serialu Bruce Wayne, z racji wieku, skończył z aktywną działalnością i stał się mentorem dla nowego Batmana – serial zachował swoją charakterystyczną kreskę, ale futurystyczna stylistyka tchnęła w tego bohatera nowe życie. Oprócz samego serialu dostaliśmy także pełnometrażowy film animowany Powrót Jokera (2000), gdzie znów swym psychopatycznym śmiechem straszył nas Mark Hamill. 

 

 

Kolejny powrót Batmana na duży ekran zawdzięczamy Christopherowi Nolanowi, który swą trylogią udowodnił, że nawet na bazie komiksu można stworzyć ambitne kino najwyższej klasy. A genialny występ Heatha Ledgera w roli Jokera jeszcze przez długie lata będzie uznawany za najlepszą interpretację klauna o morderczych skłonnościach. Łatwo więc zrozumieć, dlaczego Mroczny Rycerz (2008) zdrowo namieszał w rankingu filmów IMDb i na parę dni zdeklasował nawet Skazanych na Shawshank oraz dwie pierwsze części Ojca chrzestnego – dziś jest na miejscu czwartym. Dla lepszego kontekstu – kolejny „komiksowy” film w tym zestawieniu to Avengers: Endgame na miejscu 19.

 

 

Z racji tego, że trylogia Nolana fabularnie doczekała się pełnego zamknięcia i kontynuacja była zwyczajnie zbędna top na kolejny reboot musieliśmy chwile poczekać. Jednak Batman v Superman (2016), czyli druga część kinowej serii DC Extended Universe, będącej bezpośrednią konkurencją dla Marvel Cinematic Universe, daleka była od ideału. Co prawda, nie był to taki poziom filmowej chały, jaką zgotował nam Schumacher i film miał swoje momenty, ale zarówno widzowie i krytyce dalecy byli od zachwytu. O tym, dlaczego moim zdaniem DC EU nie dorównuje MCU szerzej poczytacie tutaj.  

 

 

Co kinowego Batmana czeka w przyszłości? Na razie Warner Bros. podniosło ciśnienie fanom Mrocznego Rycerza ogłaszając, że nowym obrońcą Gotham zostanie Robert Pattison, głównie znany z sagi Zmierzch. I szczerze? W przeciwieństwie do większości internautów nie mam nic przeciwko temu. Pattison to niezły aktor, a to że popularność zdobył występami w nastoletnio-wampiryczno-wilkołaczej serii? Bywa – niejeden aktor zaczynał występami w gniotach. W dodatku pamiętam identyczną histerię, gdy w roku 2007 ogłoszono, że w postać Jokera wcieli się sympatyczny młodzieniec, znany głównie z komedii romantycznych oraz z nominacji do Oskara za główną rolę w Brokeback Mountain. Hejterom musiało być później strasznie głupio, więc może dajmy panu Pattisonowi szansę?

Ale wróćmy do tematu 80. urodzin Batmana. Z okazji tej okrągłej rocznicy Warner Bros. postanowiło wprowadzić do sprzedaży odświeżone wersje kinowych przygód Batmana od Tima Burtona oraz Joel’a Schumachera. Będziemy mogli liczyć nie tylko na obraz w rozdzielczości 4K, ale także na wsparcie dla HDR, a więc wszystkie cztery filmy odpalimy w jakości, jaka do tej pory była niedostępna dla fanów. I o ile rozumiem sensowność tego zabiegu dla filmów Burtona, to nie mam pojęcia, co dystrybutorzy zrobią ze stertami niesprzedanych filmideł od Schumachera. Nawet dla mnie, a jestem fanem Batmana od ósmego roku życia i nadal szczycę się posiadaniem niemal kompletnej kolekcji komiksów z tym bohaterem od wydawnictwa TM-Semic, nie są to filmy, do których chciałbym wrócić. I żadna rozdzielczość tego nie zmieni.

Wszystkie cztery części są już dostępne w sklepach i bez problemu znajdziemy je w ofertach polskich księgarni internetowych. Każdą z nich wyceniono na ok. 130 zł. Na miejscu Tima Burtona chyba bym się obraził… 😛