Wszystko z nami w porządku, nagradzany film dokumentalny opowiadający historię wydania gry Lichtspeer, zostanie wyświetlony na festiwalu filmów o grach komputerowych organizowanym w ramach Game Developers Conference 2019. Redakcja TECHSETTER.PL rozmawia z twórcą i reżyserem filmu, Borysem Nieśpielakiem.

 

 

Grzegorz Borgo: Walizki spakowane, bilety gotowe?

Borys Nieśpielak: Biletów właściwie nie spuszczam z oka (śmiech). Te na konferencję GDC warte są więcej niż bilety lotnicze. Aktualnie jakieś 2000 dolarów za samą możliwość udziału w pięciodniowym wydarzeniu.

I to bez gwarancji uczestnictwa w najbardziej obleganych wykładach.

Na tym polega dreszczyk emocji gwarantowany przez organizatorów. W tym roku wszyscy będą zapewne koczować przed drzwiami konferencji prasowej Google. Gigant zapowiedział premierę systemu streamingowego do gier, który ma działać jako rozszerzenie przeglądarki.

Czyli jakość gier porównywalna do konsoli, ale bez konieczności jej posiadania?

Dokładnie. Masz telefon lub smart TV – masz konsolę. Wyciekły już wstępne wyniki testów tej technologii. Działa imponująco. Osiągi na przeglądarce Google nie różnią się od tych na X-boxie. To prawdziwa rewolucja, od której nie ma odwrotu. Krążą plotki, że niedługo nawet gry Microsoftu będą dostępne przez cloud gaming. To bardzo ciekawy czas na rynku gier. Wiele się zmienia.

Zmienia się także sama Games Developers Conference. W tym roku konferencja ma być prawdziwym świętem gier, z mocnym akcentem na graczy, a nie tylko twórców.

To bardzo pozytywna metamorfoza. Jest dużo wydarzeń towarzyszących. Oprócz samej konferencji będzie także konferencja Virtual Reality, expo, festiwal gier, gdzie przyznawane są nagrody branżowe, czyli odpowiednik Oskarów w świecie gier. A oprócz tego festiwal filmów poświęcony tematyce gier komputerowych.

Twój dokument został zakwalifikowany do finału. Będzie walczył o nagrodę z pięcioma innymi filmami z całego świata. Kto jest największym konkurentem We are alright?

Zapewne produkcja popularnego kanału you-tubowego Noclip poświęcona grze Half-Life (Unforeseen Consequences: Uncovering the Legacy of Half-Life). W tym festiwalu nie chodzi jednak o samo zwycięstwo; raczej o możliwość pokazania filmu szerszej publiczności.

Twój film ukazuje zmagania młodych twórców w dobie nadprodukcji niezależnych gier komputerowych.

Rocznie wychodzi około 9000 gier. Wysyp rozpoczął się jakieś siedem lat temu, kiedy dużo indywidualnych autorów lub małych zespołów stworzyło gry, odniosło wielki sukces sprzedażowy i zarobiło grube miliony. Ich sukces sprowokował kolejnych naśladowców. W konsekwencji niezależnych gier powstaje tak dużo, że nawet jeśli masz dobry materiał, to możesz nie zostać zauważonym w tłumie. W branży zjawisko to nazywane jest indiepocalypse.

Bartkowi i Rafałowi, głównym bohaterom filmu, udaje się przetrwać na rynku. Rzucają pracę w korporacji, by robić to, co kochają najbardziej.

Przedsięwzięcie chłopaków było idealnym przykładem, żeby opowiedzieć o indiepocalypse. Oni robią wszystko bardzo książkowo. Wiedziałem, że tam nie ma błędów w marketingu, nie ma błędów w designie, że jeżdżą na targi i na konferencje. Wiedziałem, że ta gra jest po prostu dobra i wróżyłem jej sukces. Może nie kupili Tesli i nie pływają dzisiaj jachtem, ale przetrwali. Robią drugą grę. Nie musieli wracać do pracy w korporacji. Dokumentowałem realizujące się na moich oczach marzenie.

To uniwersalny film opowiadający o drodze do sukcesu?

Poprosiłem o opinię na temat filmu jednego z kolegów, który nigdy nie grał w żadną grę komputerową. Byłem bardzo ciekaw jego reakcji. Po obejrzeniu stwierdził, że to jest film o tym, jak się otwiera biznes. W pełni się z tym zgadzam. To historia uniwersalna. Każdy widz może się z nią utożsamić. Zwłaszcza niezależni twórcy. Nieważne czy produkują gry, filmy, artykuły, czy nawet malują obrazy. Chcą to robić na pełen etat i z tego żyć.

Tobie się udało. Film We are alright odniósł duży sukces, zwłaszcza jak na debiut reżyserski.

Nie mam szkoły filmowej ani ukończonych kursów. Co prawda kino było moją pasją od zawsze, potrafiłem oglądać po pięć filmów dziennie, ale na tym koniec. Kilka lat temu zostałem poproszony przez znajomego o pomoc przy organizacji festiwalu filmów optymistycznych Happy End. Zobaczyłem wtedy kilka niezależnych produkcji filmowych i pomyślałem, że to jest do zrobienia. Mój mit reżysera, operatora i montażysty legły w gruzach. Uświadomiłem sobie, że to nie jest aż tak mistyczne i odległe. Chciałem podjąć wyzwanie. Zrozumiałem, że jestem to w stanie zrobić zupełnie sam.

Połączyłeś w jednej osobie wszystkie funkcje?

Po prostu nie było mnie stać na ekipę. Jako człowiek bez filmówki i bez debiutu, nie miałem szans na dofinansowania czy dotacje. Stwierdziłem, że jako wieloletni fotograf z obrazem sobie poradzę. Pozostał dźwięk. Uczyłem się go bardzo długo. Parę miesięcy. Na początku krążyłem trochę jak we mgle, ale w końcu wszystko zaczęło nabierać właściwych kształtów. Tak zostałem reżyserem, operatorem i montażystą. To bardzo rzadkie, że film na tym etapie produkcyjnym powstaje dzięki jednej osobie. Mi się udało i jestem z tego bardzo dumny.

Co było największym wyzwaniem?

Czas. Tworząc film, pracowałem jeszcze w korporacji. Wyobraź sobie, że masz 80 godzin materiału. Po pierwsze trzeba to przejrzeć, po drugie wybrać i usystematyzować. Przez osiem miesięcy wyglądało to tak, że po pracy siadałem do komputera i montowałem jeszcze 6 godzin. Od strony technicznej najbardziej bałem się ustawień ostrości. Całość nagrałem na autofokusie. Przy manualnym ustawieniu po prostu nie dałbym rady. Dokument został nakręcony cyfrowym bezlusterkowcem z wymiennymi obiektywami. Jest to sprzęt mały, lekki i prosty w obsłudze. Tak naprawdę to rozwój technologii umożliwił mi nagranie i realizację filmu.

Jak wygląda produkcja dokumentu?

W większości przypadków najpierw jest pomysł, potem scenariusz. Jeśli film dotyczy przeszłych wydarzeń, to można sprawić, że na planie filmowym wszystko wydarzy się zgodnie ze scenariuszem. Oczywiście musi to być poprzedzone pracą dziennikarską, aby wydobyć smaczki i zaplanować poszczególne kadry. Jest też druga opcja. Jesteś wtedy ty, kamera i uczestnicy wydarzeń. Idziesz na żywioł i opowiadasz historię, która się dzieje. Nie masz żadnej gwarancji na puentę, nie masz żadnej pewności czy się uda ani jak skończy się historia i czy w ogóle będzie miała jakąś narrację filmową. Tą opcję wybrałem.

Zrezygnowałeś z kontroli nad filmem na rzecz ekscytacji w procesie twórczym?

Tak. Kontrolę odzyskuje się na etapie montażu. To podstawa tworzenia dobrego filmu. Jest nawet taka anegdota z historii kręcenia Czerwonego przez Krzysztofa Kieślowskiego. Podobno przy pierwszym pokazie sklejki wszyscy byli załamani; sytuacja była dość dramatyczna. Potem film wrócił na stół montażowy i powstało arcydzieło, bez konieczności dogrywania dodatkowych scen. To, w jaki sposób ustawiasz poszczególne elementy układanki, jak je łączysz, to jest kino.

Ty nie miałeś genialnego montażysty do pomocy.

Nie, ale zgłaszałem się do ludzi z branży filmowej jako no-name z prośbą o wskazówki. Napisałem nawet do Agnieszki Glińskiej, jednej z najlepszych montażystek w Polsce, znanej z pracy dla Skolimowskiego. Odpowiedziała w bardzo obszernym mailu, wypunktowując sześć konkretnych uwag dotyczących struktury mojego filmu. Zbyt mocno trzymałem się linii czasowej, zapominając o zasadach dramaturgii filmu. Wystarczyło, że jedną charakterystyczną scenę przesunąłem w czasie i film nabrał dynamiki. Jak za dotknięciem magicznej różdżki.

Co jest dla ciebie najważniejsze przy tworzeniu filmu dokumentalnego?

W dokumencie musisz być szczery i prawdziwy. Inaczej to nie zadziała. Po pierwsze emocje, po drugie historia, a dopiero potem produkcja. Jeśli nie potrafisz przenieść emocji z prezentowanego obrazu na widza, to film będzie jedynie wydmuszką, nawet przy najpiękniejszych zdjęciach i najdoskonalszej produkcji. Zawsze trzeba pamiętać o widzu i jego odbiorze.

Z jakimi reakcjami widzów spotkał się twój film?

Kilku odbiorców zawiodło się na tym dokumencie, bo oczekiwało od niego, że dowiedzą się jak stworzyć grę. A ten film nie jest o tym. Jest o emocjach towarzyszących procesowi twórczemu. Większość widzów to docenia, dlatego wyświetleń ciągle przybywa.

Przybywa też nagród.

Dla mnie największą nagrodą jest to, że mogłem zrealizować ten projekt i pokazać go innym. Podzielić się zawartym w filmie przesłaniem. Na jednym z festiwali, DOCKer w Moskwie (Moscow International Documentary Film Festival), miałem przyjemność rozmawiać z producentką, Agnieszką Janowską. Powiedziała mi, że pierwszy film zawsze podświadomie robi się o sobie. Tak też jest w moim przypadku. Marzenia bohaterów to także moje marzenia. Nie chcę pracować przy biurku przez osiem godzin dziennie, chyba że z własnej, nieprzymuszonej woli. To są te same emocje, te same lęki i pragnienia. To jest jedno proste i uniwersalne przesłanie – warto realizować swoje marzenia, mimo czekających po drodze trudności.

Film Wszystko z nami w porządku możesz obejrzeć klikając w ten link lub poniższy banner.