Każdemu, kto z muzyką ma cokolwiek do czynienia, szczególnie gitarową, firmy Marshall raczej nie trzeba przedstawiać. Brytyjski producent wzmacniaczy i gitarowych „pieców” w pełni zasłużył na miano legendy. Z urządzeń Marshalla na przestrzeni 59 lat od założenia marki korzystali i wciąż korzystają muzycy na całym świecie. Slash, The Who, Red Hot Chilli Peppers, Jimi Hendrix, Eric Clapton, ZZ Top – to tylko niewielka część nazwisk i nazw ekip, które Brytyjczykom zaufały i przyczyniły się do stworzenia marki rozpoznawalnej już nie tylko na Wyspach i w Europie, ale na całym świecie.

No dobra, ale to nie jest tekst o tym, jacy artyści korzystali ze sprzętu produkowanego przez Marshalla. To recenzja słuchawek, których w ostatnim czasie byłem ciekaw jak mało których. Powód jest jeden – jakiś czas temu miałem okazję pobawić się chwilę Marshallami Major III… i chociaż wizualnie były piękne, to pod kątem oferowanego dźwięku mnie nie przekonały. No to może „czwórki” mnie przekonają?

Major IV to nauszne słuchawki bezprzewodowe o zamkniętej budowie, łączące się ze źródłem dźwięku za pośrednictwem Bluetooth. Nic odkrywczego. W pudełku ze słuchawkami znajduje się także przewód zakończony z obu stron wtyczkami jack 3,5 mm na wypadek, gdyby podczas słuchania muzyki padła nam bateria. Właśnie – bateria. To właśnie ten element słuchawek najbardziej przykuwa uwagę. Marshall obiecuje, że słuchawki są w stanie grać nawet powyżej 80 godzin (!) bez ładowania, a 15-minutowe ładowanie pozwala na kolejne 15 godzin odtwarzania muzyki bez potrzeby sięgania po wspomniany kabel jack.

Nie ma co mitrężyć, czas sprawdzić, czy Major IV okażą się w moim subiektywnym rankingu wyżej pozycjonowane od „trójek” i czy obietnica dotycząca pracy na baterii pokrywa się z rzeczywistością.

 

Specyfikacja techniczna

specyfikacja:Marshall Major IV
typ słuchawek: bezprzewodowe słuchawki nauszne
typ obudowy: zamknięta
materiał obudowy: tworzywo, winyl, ekoskóra, metal
waga: 165 gramów
impedancja: 32 Ω
redukcja hałasu: tak, pasywna
zasilanie: bateria lub przewód
mikrofon: tak, wbudowany
ważne cechy: - łączność bezprzewodowa poprzez Bluetooth 5.0
- opcja bezprzewodowego ładowania
- długi czas pracy na baterii
w pudełku: - słuchawki Marshall Major IV
- przewód USB - USB-C do ładowania słuchawek
- przewód jack 3,5 mm

Wygląd i wykonanie

Marshall Major IV są słuchawkami kompaktowymi i niezwykle eleganckimi. Jako że są to słuchawki nauszne, to i muszle nie są przesadnie duże. Pałąk także nie straszy swoją szerokością i grubością, a dzięki metalowym przegubom muszle można zawinąć do jego wnętrza. Aż prosi się, żeby w pudełku ze słuchawkami znalazł się choćby materiałowy woreczek zabezpieczający słuchawki w trakcie przenoszenia np. w plecaku czy torbie z laptopem. Ale takowego nie ma.

Major IV są zbliżone pod kątem stylistycznym do poprzedniej wersji. Muszle są bardziej „kanciaste” niż w przypadku konkurencyjnych słuchawek i to chyba główna przyczyna tego, że Major IV prezentują się oryginalnie, ale na swój sposób – bardzo klasycznie. Wzornictwo z pewnością bliższe będzie fanom rocka, bluesa czy ostrzejszego szarpidructwa niż np. miłośnikom bujania głową rytm twórczości raperów lub skakania do muzyki elektronicznej.

Major IV dostępne są wyłącznie w kolorze czarnym z białym logo marki umieszczonym na muszlach. Słusznie, bo jakoś nie wyobrażam sobie akurat tych słuchawek w innym zestawie kolorystycznym. No, ewentualnie mogłyby się tu znaleźć jakieś dodatki imitujące drewno – wiecie, takie nawiązanie do klasycznych „pieców” od Brytyjczyków. Jedynym elementem uciekającym przed przyjętym schematem jest pięciokierunkowy dżojstik w kolorze jasnego mosiądzu. Pałąk oraz gąbki słuchawek otoczono mięciutką i przyjemną w dotyku ekoskórą. Na zewnętrznej stronie muszli umieszczono winylowe „wklejki”, które zastąpiły fakturę skóry obecną na boczkach Major III. Szczerze powiedziawszy, tamten patent jakoś bardziej trafił w mój gust. Ale to tylko moje widzimisię.

Słuchawki są połączone z pałąkiem za pomocą „drucianych” elementów zespolonych  z zawiasem pozwalającym na złożenie słuchawek. Na szczęście „druciane” są tylko pod kątem wizualnym, bo wykorzystany tu metal jest twardy i stanowczo opiera się próbom wykrzywiania. Sam pałąk natomiast posiada rdzeń z jakiegoś elastycznego i diabelnie odpornego na pękanie tworzywa. Można go zgniatać, wykręcać i zginać, a i tak nawet nie piśnie. Aż kusiło, żeby sprawdzić, gdzie jest jego granica sprężystości, ale szkoda sprzętu.

 

Ergonomia

W słuchawkach niekiedy potrafię spędzić parę godzin dziennie, więc wygoda korzystania z nich jest dla mnie kwestią niemal tak samo ważną jak jakość oferowanego dźwięku. I po kilku dniach testowania Marshalli muszę przyznać, że pod kątem wygody oferują naprawdę wysoki poziom. Z początku bałem się, że muszle będą mnie gnieść w uszy, jednak takie wrażenie nie pojawiało się nawet po paru godzinach noszenia słuchawek. Poduszeczki są przyjemnie miękkie, a pałąk nie stara się miażdżyć czaszki.

Mało tego, okazało się, że słuchawki bardzo dobrze trzymają się głowy w trakcie codziennych zajęć, czego nie mogę powiedzieć chociażby o swoich Sony MDR-X950N1, w których nie jestem w stanie mocniej pochylić głowy, żeby nie irytować się, że się zsuwają. Ba! Major IV towarzyszyły mi między innymi przy przedświątecznych porządkach – mycie okien, odkurzanie i czyszczenie łazienkowej armatury, a więc czynności wymagające ode mnie ciągłego poruszania się, schylania, podnoszenia głowy itd., nie budziły wrażenia, że słuchawki zaraz zjadą mi z głowy z impetem spotykając się ze świeżo umytą podłogą. Podobnie było w czasie jazdy na rowerze, a nawet sesji na domowej „siłowni”. Ćwiczeń wymagających kładzenia się na ławeczce w swoich słuchawkach nie byłem w stanie wykonywać, gdyż ciągle spadały. Marshalle nie stwarzały natomiast żadnego problemu i stabilnie trzymały się głowy. Mocny pałąk to jedno, ale swoją rolę (kto wie, czy nie większą) odgrywa tu także niska waga słuchawek – Major IV ważą zaledwie 165 gramów.

Obsługa słuchawek za pomocą dżojstika także jest wygodna. Ten jeden element służy do pełnej obsługi urządzenia, z przełączaniem pomiędzy utworami, przyspieszaniem utworu oraz zmianą głośności włącznie. Dżojstik pozwala także na odbieranie połączeń i kończenie ich. Wszystko w jednym miejscu. Manipulator jest umieszczony zresztą bardzo intuicyjnie. Nie trzeba go szukać i dotykając prawej muszli mój kciuk automatycznie dotykał lekko wystającego „grzybka”.

Na tej samej słuchawce znalazły się także gniazda dla przewodu audio oraz USB-C dla ładowania. Co ciekawe, słuchawki można ładować również bezprzewodowo dzięki specjalnej podstawce. Niestety, jest to akcesorium do kupienia oddzielnie i nie miałem okazji go zobaczyć ani tym bardziej przetestować.

 

Jak to gra?

Zanim odpowiem na to pytanie – garść teorii. Słuchawki posiadają membrany o średnicy 40 mm. Ich pasmo przenoszenia zamyka się w granicach 20 – 20 000 Hz, a impedancja wynosi 32 Ω. Specyfikacja nie jest zatem jakaś z kosmosu i wiele słuchawek na rynku możne pochwalić się podobną. Szkopuł w tym, jak nowe Marshalle z takiej charakterystyki korzystają i co potrafią same przetworniki. Zaznaczę też, że słuchawki oferują jedynie pasywne tłumienie hałasu i już teraz mogę powiedzieć, że działa całkiem nieźle i poduszki poprawnie izolują od otoczenia. Jak na słuchawki pozbawione ANC rzecz jasna.

Zacznę od kwestii pierwszorzędnej w przypadku słuchawek muzycznych, czyli muzyki właśnie. Jak już kiedyś wspominałem, to co znajduje się na moich playlistach zakrawa o diagnozę w kierunku schizofrenii albo osobowości wielorakiej, więc jest na czym testować.

Zrobię sobie zatem małą wycieczkę po gatunkach. A skoro piszę o Marshallach, to grzechem byłoby nie zacząć od muzyki, gdzie pierwsze skrzypce grają gitary.

(To było głębokie…)

 

Muzyka

Na pierwszy ogień idzie zatem Dream Theater, gdzie pod kątem kompozycji dzieje się dużo, a John Petrucci wydaje się w czasie rzeczywistym klonować swoje palce na gryfie, bo nie widzę innego wytłumaczenie tego, co ten człowiek wyprawia z gitarą. Już w tym momencie gęba mi się uśmiechnęła, bo okazało się, że Marshall Major IV pozbawione zostały subiektywnej wady, która odrzuciła mnie od Major III – nowa wersja oferuje dużo przyjemniejszy i przede wszystkim wyraźniejszy bas. Linie gitary basowej i perkusyjna stopa brzmią soczyście i mają przyjemną głębię. W żadnym momencie nie odczułem „kartonowości” uderzeń tonów niskich i bardzo mi się to podoba. Jeżeli chodzi o tony wysokie i środek, to te są bardzo wyraźne, ale nie próbują dominować. Gitary brzmią wyraźnie i przyjemnie. Cykacze cykają tak jak powinny i nie irytują ani nie mają tendencji do „syczenia”. Do tego przychodzi śpiew, który także został odpowiednio wyselekcjonowany z tłocznego akompaniamentu.

To był chyba najtrudniejszy muzyczny test dla tych słuchawek pod kątem selektywności i sceny. Ten pierwszy aspekt wypadł naprawdę nieźle – instrumenty nie nakładają się na siebie tworząc zbitą kupę różnych dźwięków. Szerokość sceny jednak wypadła nieco gorzej – wszystko dzieje się tutaj „blisko głowy”, co może wynikać z ograniczenia 40-milimetrowych membran i nausznej konstrukcji. Nie jest to słyszalne w bardziej spokojnych utworach („Wait for sleep”, „Beneath the surface”), ale już przy petardach takich jak „The glass prison” czy „Lost not forgotten” wyraźniej rzucało się to w uszy.

 

 

 

 

 

Przejdę jednak do kompozycji, gdzie miejsca na oddech dla instrumentów jest więcej, a głębia ma szansę na pełne ujawnienie się. Także w przypadku soundtracku z filmu Interstellar potwierdziło się to, o czym pisałem przy okazji Dream Theater. Dużo dzieje się blisko głowy, ale tym razem odniosłem wrażenie, że bas jest jakby bardziej odsunięty i pieści uszy nieco z dystansu. Podobne wrażenie towarzyszyły mnie przy słuchaniu Unshaken, Mountain Hymn oraz Moonlight ze ścieżki dźwiękowej do Red Dead Redemption 2. Ponownie też dało się słyszeć, że słuchawki bardzo dobrze radzą sobie z eksponowaniem śpiewu.

 

 

Skoro Major IV radzą sobie dobrze przy wymagających kompozycjach, gdzie mamy do czynienia z multum instrumentów i śpiewem, a nawet wielogłosem, to i w pozostałych popularnych gatunkach muzycznych powinny sobie poradzić. I sobie radzą, nie ma co ukrywać. Bas wybrzmiewa tam, gdzie ma być go słychać, włącznie z pasmami ciężkimi, wydającymi się sunąć po podłodze. Zaś syntetyczny bas, którego pełno na albumie Future Nostalgia od Dua Lipy, także brzmi wyraźnie i przyjemnie nie zagłuszając tego, co dzieje się obok.

 

Filmy i gry

Co prawda testuję słuchawki adresowane do miłośników muzyki, a nie kinematografii i gier, ale nie oszukujmy się – ilu z nas posiada kilka par słuchawek, do każdej aktywności inne?

Sprzęt od Marshalla wypada zarówno w grach, jak i produkcjach filmowych bardzo podobnie: jest świetnie do momentu, w którym zaczyna się dziać naprawdę sporo. Za pierwszy przykład weźmy nieodżałowaną scenę szarży Rohirrimów z trzeciej części Władcy Pierścieni. Scena jest bardzo złożona, ale też wdzięczna do testowania sprzętu audio, gdyż dzieli się na kilka części: zbiórka jeźdzców na wzgórzu i przemowa króla Theodena, szarża oraz sama walka po uderzeniu konnicy w ścianę orczego ścierwa. I na ostatnim etapie okazało się, że to dla testowanych słuchawek nieco zbyt wiele. Okrzyki, szczęk oręża, tętent koni, różnego rodzaju efekty, a w tle muzyka Howarda Shore’a uwydatniły to, o czym mówiłem wcześniej – Major IV nie są słuchawkami o zbyt szerokiej scenie i wszystkie te odgłosy wydawały się stłamszone i zbite obok siebie, co może i broni się w przypadku muzyki, ale seans filmowy rządzi się swoimi prawami i fajnie jest czuć przestrzeń. Nie doszło na szczęście do poczucia bałaganu i nieznośnej kakofonii – wspomniana wcześniej selektywność robi swoje. Trzeba jednak pamiętać, że ten przykład jest skrajnym przypadkiem. We fragmentach, gdzie aż tak dużo się nie działo, Marshalle radziły sobie dużo lepiej i ciężko było mi się do czegoś przyczepić.

Analogicznie rzecz wyglądała w trakcie korzystania ze słuchawek w czasie grania. Przy takich tytułach jak Ori and the Will of the Wisps, gdzie mamy do czynienia z baśniową ścieżką dźwiękową oraz ograniczonymi do niezbędnego minimum efektami dźwiękowymi słuchawki wypadały wzorowo. Ale przy graniu w Call of Duty: Warzone były momenty, że tęskniłem za swoimi HyperX Cloud Alpha – i jak się pewnie domyślacie, momenty te były związane z akcjami, gdzie na ekranie działo się sporo.

Chyba jestem gotów wygłosić jakąś konkluzję. Nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem, że w mojej opinii Marshall Major IV najlepiej radzą sobie z muzyką. W czasie testów ciągle przeskakiwałem pomiędzy moimi Sony MDR-XB950N1, HyperX Cloud Alpha a bohaterem testu i to właśnie ostatni sprzęt wypadł w moim odczuciu najlepiej w tej kategorii. „Soniacze” wydawały mi się przy nich „płaskie”, a poza tym – lubią przykrywać wszystko nieco zbyt grubym kocem z basu. Podobnie zresztą HyperX Cloud Alpha, jednak te mogły za to pochwalić się najszerszą sceną.

Major IV wygrały tak naprawdę dzięki wspomnianemu już balansowi poszczególnych pasm oraz dużej selektywności. Odnoszę wrażenie, że to właśnie na tych słuchawkach słyszałem najwięcej detali. Czyli tak naprawdę Marshall Major IV odnajdują się w tym, do czego zostały stworzone – cieszenia się muzyką, niezależnie od gatunku.

 

Bateria i łączność

Producent obiecał, że nowe Marshalle są w stanie pracować przez 80 godzin, a nawet dłużej. To sporo, nawet bardzo. Na tyle, że po ponad tygodniu testów słuchawki wciąż miały wskaźnik naładowania 70%. Z tym, że jest to poziom wskazany przez Bluetooth. Niestety, Major IV nie dają innej opcji sprawdzenia poziomu baterii.

W każdym razie – skoro przez tydzień korzystania ze słuchawek średnio przez ok. 2 – 3 godziny dziennie pozostało mi 70% naładowania (w tym raz zostawiłem je na dłuższy czas włączone – niestety połączone z komputerem lub smartfonem słuchawki nie wyłączają się po dłuższej chwili bezczynności. Kiedy jednak pozostawiłem je niepołączone – wyłączały się po ok. 5 minutach), to łatwo można obliczyć, że z baterii zeszło ok. 18 godzin. Idąc dalej tymi proporcjami, wychodzi, że Major IV pograłyby jakieś 60+ godzin. Komfortową głośnością była dla mnie zazwyczaj wartość między 50 a 60% skali.

Wychodzi więc na to, że żeby uzyskać deklarowane 80 godzin trzeba by słuchać ich ciszej, co z oczywistych względów dla wielu jest bez sensu. Czyli czas pracy podany przez Marshalla jest jednak trochę przesadzony. Ale nawet to 60 godzin komfortowego korzystania ze słuchawek bezprzewodowych to bardzo wysoka wartość. Może nie aż tak wyjątkowa, jak rzeczone 80, ale osoby szukające długogrających słuchawek powinny Majorami IV się zainteresować. Tym bardziej, że obsługują szybkie ładowanie pozwalające cieszyć się kolejnymi 15 godzinami (na tę wartość też patrzyłbym z przymrużeniem oka) po zaledwie 15 minutach ładowania.

Słuchawki łączą się ze smartfonem lub laptopem za pomocą Bluetooth 5.0. Sparowanie ich z jakimkolwiek sprzętem nie nastręczało żadnych trudności. Aby przygotować Marshalle do sparowania trzeba przytrzymać przycisk zasilania po włączeniu słuchawek. Krótki jingiel oznajmia, że słuchawki są gotowe do połączenia i faktycznie w tym momencie pojawiały się na liście dostępnych urządzeń.

Pochwały należą się też za stabilność połączenia. W trakcie wspomnianych wcześniej porządków byłem w stanie obskoczyć w nich całe mieszkanie (niecałe 100 m2 na dwóch poziomach) i w żadnym zakamarku słuchawki nie zaczęły czkać oznajmiając, że znajdują się za daleko od źródła. Przywoływane już „Soniacze” zaczynają „czkać” po zejściu na dół. Różnica jest zatem wyraźnie odczuwalna.

 

Dodatki

Marshall przygotował dla nowych Majorów także bezprzewodową ładowarkę, ale niestety nie znajduje się ona w pudełku ze słuchawkami. Trzeba ją więc dokupić. Pytanie tylko – gdzie? Ładowarka nie jest na chwilę obecną dostępna nawet na stronie producenta.

– Dzień dobry, jest ładowarka? – Dzień dobry, nie ma.

Brytyjczycy oferują dla swoich urządzeń Bluetooth także aplikację na Androida oraz systemy od Apple i chętnie opowiedziałbym o jej możliwościach nieco więcej, gdyby nie fakt, że soft nie był w stanie w żaden sposób wykryć Marshalli Major IV. Nawet wtedy, gdy były połączone ze smartfonem. Nie pomagały resety słuchawek ani smartfona ani inne operacje, które zaczęły niebezpiecznie skręcać w kierunku szamanizmu.

 

Podsumowanie

Nowa generacja nausznych słuchawek bezprzewodowych od Marshalla spełniła moje oczekiwania. Co prawda nie były one zbyt wygórowane, gdyż życzyłem sobie, żeby grały lepiej niż Major III. I tak też się stało.

Marshall Major IV to słuchawki stworzone przede wszystkim dla miłośników muzyki, co zresztą Brytyjczycy podkreślają na każdym kroku. Można było zakładać, że nowa generacja sprawdzi się przede wszystkim przy muzyce gitarowej, ale tak nie jest – ze słuchawek powinny być zadowolone także osoby o dużo bardziej eklektycznym guście. Bardzo przyjemny balans pomiędzy tonami wysokimi, środkiem i basami w połączeniu z w bogatym w detale dźwiękiem sprawdza się niezależnie od preferowanego gatunku.  

Nie sposób docenić klasycznego designu słuchawek oraz całościowej jakości wykonania. Major IV pokazały się jako sprzęt bardzo ergonomiczny, prosty w obsłudze, wygodnie przylegający do głowy i uszu i przy tym, najzwyczajniej w świecie, dobrze wyglądający.

W promocji swojego nowego produktu firma Marshall mocno stawiała na zaakcentowanie bezprzewodowości Majorów IV. Chodzi nie tylko o bezprzewodowe słuchanie, gdzie z pomocą przychodzi Bluetooth 5.0, ale też bezprzewodowe ładowanie. Szkoda tylko, że ładowarki nie ma w zestawie, a jej dostępność jest znikoma. Marshall obiecał nam także odtwarzanie muzyki przez „80+” godzin, jednak moje doświadczenie pokazuje, że bardziej realna jest liczna „60+”. Co i tak jest rezultatem bardzo dobrym.

Marshall Major IV kosztują na chwilę obecną 549 zł i biorąc pod uwagę to, co oferują wydaje się to być uczciwą wyceną. Jeżeli więc poszukujecie wygodnych słuchawek Bluetooth, bo dużo czasu spędzacie w komunikacji miejskiej, często spacerujecie po mieście słuchając ulubionej płyty albo po prostu lubicie wyluzować się po pracy z wyciągając nogi w fotelu i racząc się ulubioną playlistą, to Marshall Major IV mogę z czystym sumieniem polecić.