Nowy Thermomix TM7 został oficjalnie zaprezentowany, a wydarzenie wyglądało jak… zlot fanatyków. Śpiewy, tańce, wzruszenia – a wszystko po to, by ogłosić, że najnowsza wersja robota kuchennego ma większy ekran, cichszy silnik i… kosztuje prawie 7 tysięcy złotych.

 

To nie sprzęt, to styl życia

Thermomix od lat sprzedaje się nie tyle jako urządzenie, co jako przepustka do elitarnego klubu. I choć faktycznie potrafi ugotować, zblendować i zważyć, to jego cena zawsze budziła kontrowersje. Dlaczego? Bo płacimy nie tylko za sprzęt, ale za całą otoczkę – od ekskluzywnej dystrybucji poprzez konsultantów, aż po mistyczną aurę, jaką wokół niego roztacza Vorwerk. Trzeba przyznać, marketingowo rozegrane pierwszorzędnie. 

 

Co nowego?

Okej, ale do rzeczy – co oferuje TM7, czego nie miał poprzednik?

  • większy ekran dotykowy (10 cali) 
  • cichszy silnik 
  • większa przystawka Varoma 
  • nowe tryby gotowania, w tym przyrumienianie składników 
  • łączność z inteligentnymi urządzeniami 

 

Cena? Lepiej usiądź

Nowy Thermomix kosztuje 6669 zł, czyli więcej niż przyzwoita lodówka, piekarnik i zestaw garnków razem wzięte. Ale za to producent, firma Vorwerk, zadbał o to, byś nie mógł kupić go w pierwszym lepszym sklepie. System sprzedaży bezpośredniej oznacza, że musisz umówić się z konsultantem, który zrobi Ci godzinny pokaz, zanim pozwoli na zakup. To niemal rytuał inicjacji.

 

Premierowy rytuał – śpiewy, tańce i miłość do Thermomixa

Oficjalna premiera TM7 bardziej przypominała event motywacyjny niż prezentację sprzętu AGD. Fani urządzenia śpiewali przebój Eltona Johna Can You Feel the Love Tonight, a atmosfera była tak podniosła, jakby właśnie ujawniono lekarstwo na raka. Czy to jeszcze marketing, czy już kult? Sami zobaczcie: 

 

 

Czy warto?

Nie zrozumcie mnie źle – Thermomix to świetne urządzenie, które naprawdę ułatwia życie w kuchni. Ale czy faktycznie jest wart swojej ceny? Jeśli lubisz czuć się częścią ekskluzywnego klubu i nie przeszkadza Ci nadpłacanie za prezentację i system bezpośredniej sprzedaży, to pewnie tak. Jeśli jednak nie masz ochoty na rozmowę z konsultantem i uważasz, że garnki i blender nadal dają radę, może lepiej zainwestować te 7 tysięcy w coś mniej… mistycznego.