UWAGA!

Artykuł zawiera grube spoilery dotyczące wszystkich poprzednich faz MCU, a także powiązanych z nimi seriali.

CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!

 

Proszę bardzo. Thanos poległ. Kto mieczem wojuje, od miecza ginie; można było się spodziewać (choć w tym przypadku mówimy raczej o rękawicy niż mieczu, ale mniejsza o szczegóły). W międzyczasie zdążyliśmy też obejrzeć najnowszego Spider-Mana (Spider-Man: Daleko od domu) i zapoznać się z ogłoszeniami z Comic-Conu dotyczącymi kolejnych filmów z Avengersami. Albo może raczej… bez nich?

Jedno jest pewne. Przed nami jedna z najpoważniejszych bitew w historii Kinowego Uniwersum Marvel(a). Bitwa dużo poważniejsza niż starcie z Thanosem. Przeciwnikiem w tym starciu nie będą jednak filmowi anty(super)herosi, ale wywindowane w kosmos oczekiwania fanów, a stawką – utrzymanie ich uwagi przez kolejne parę lat. Kto wygra w tym starciu? Tego nie wiemy. Lecz widać, że Marvel ma na nie plan. Jaki dokładnie? Przyjrzyjmy się temu nieco uważniej.

 

Multiwersum? No no…

Fani MCU – oraz marvelowskiej twórczości w ogóle – z niecierpliwością oczekują wprowadzenia do filmowej sagi wątku multiwersum.

© Marvel Comics

Dlaczego? Po prawdzie: nie umiem powiedzieć. Wątek ten wprowadzono w komiksach dość późno. Patrząc z dystansu można powiedzieć, że to, co pierwotnie miało stanowić interesujące rozwinięcie fundamentalnych komiksowych konceptów, z czasem zsunęło się w uniwersalne usprawiedliwienie wszelkich nieścisłości fabularnych; stało się również odległym tłem fabularnym – jeśli wolno tak powiedzieć – wszystkich kolejnych marvelowskich rebootów (które same stały się dzięki temu continuity rebootami). Co więcej, wątek ten eksploatowano tak intensywnie, że z czasem nawet najwięksi fani Marvelowskich opowieści przestali się w tym orientować.

Minusem wprowadzenia multiwersum było też rozluźnienie więzi emocjonalnej na linii Czytelnicy-ich ulubione postacie. Co z tego, że któryś z superbohaterów umrze, skoro zaraz może wrócić – w nieco zmienionym kostiumie, z nieco odmiennym backgroundem?

Trzeba jednak powiedzieć, że wątek ten stał się zaczątkiem przynajmniej paru ciekawych historii. Do ulubionych piszącego te słowa z całą pewnością należą Marvel Zombies oraz Ród M, a także ośmioczęściowa seria komiksów napisana dla Marvela przez Neila Gaimana (Marvel 1602). To naprawdę dobre serie, które przeniosły dyskusje na temat marvelowskiego wieloświata na zupełnie nowy poziom, nadając samemu konceptowi głębi i pozwalając autorom kolejnych historii na eksperyment i zabawę (z dużym zyskiem dla historii). Nie tego jednak, odnoszę wrażenie, oczekuje większość fanów. Większość widziałaby raczej w tym miejscu intergalaktyczną rozwałkę z alternatywną wersją historii (a nawet kilkoma) gdzieś w tle. Dobrzy Avengersi kontra źli Avengersi; Spider-Man kontra Spider-Man.

Marvel, jak mogliśmy się przekonać dzięki ubiegłorocznej animacji o tym ostatnim, Spider-Man: Into the Spider-Verse, nie boi się sięgać po wątki związane z multiwersum. O tej realizacji możemy powiedzieć same dobre rzeczy. Czy jednak rzeczywiście chcielibyśmy zobaczyć multiwersum w MCU?

 

Tajemniczy Mysterio, czyli multiwersum w praktyce

Jeżeli nawet tak będzie – i wątek ten pojawi się w końcu w filmach Marvela (a na chwilę obecną wiele wskazuje na taki rozwój dalszych wypadków; szczegóły poniżej) – to z całą pewnością nie w tym „najgorszym” wydaniu. Nie w tym, w którym Ziemię atakują Żywiołaki, a w jej obronie staje międzygalaktyczny super-czarownik. To nie to.

Jest dziełem geniuszu zaprezentowanie widzowi takiej wizji – i sprawienie, że w nią uwierzy – tylko po to, by po chwili (na przestrzeni jednego filmu, oczywiście) zagrać mu na nosie. Spider-Man: Daleko od domu zrobił pod tym względem świetną robotę. Zamknięcie Trzeciej Fazy MCU jest zarazem koncepcyjną deklaracją: „Jeżeli damy Wam multiwersum, damy je Wam na całkiem innych zasadach; może i mamy walki w kosmosie, ale te filmy stąpają mocno po ziemi, a to, co w nich najważniejsze – to nadal sami bohaterowie, nie milionowe efekty specjalnie”. Tak to odbieram – i tak, myślę, odebrać to należało. Daleko od domu w mistrzowski sposób rozprawia się z „tym gorszym” obliczem Marvelowskiego multiwersum – jednocześnie nie zdradzając, czy próbuje w ten sposób zrobić przejście dla koncepcji ambitniejszej, czy może na zawsze porzuca ten pomysł. (Stawiam raczej na to pierwsze.)

 

 

To, czego mieliśmy okazję dowiedzieć się podczas tegorocznego Comic-Conu, także zdaje się wspierać tę tezę. Dosyć spojrzeć na filmowe podtytuły. Doctor Strange in the Multiverse of Madness? Czego więcej Wam potrzeba? Wiemy jednak, że kolejny film o przygodach superczarodzieja może okazać się filmem nieco „oderwanym”, nie inaczej niż w przypadku poprzedniej części. Przynajmniej pod względem fabuły. Czy to, co wiemy o kolejnej części Thora (Thor: Love and Thunder) pozwala nam sądzić, iż rzeczywiście będziemy mieć do czynienia z alternatywną wersją marvelowskiej rzeczywistości? Nie; niekoniecznie. Jeżeli bowiem pamiętacie komiksową opowieść, to wiecie, że Jane Foster przejęła niejako schedę po Thorze – i wcale nie potrzebowała do tego pomocy z innego wymiaru (chociaż…).

Kończąc dywagacje o multiwersum – bo przed nami wciąż sporo tematów – fundament pod tę koncepcję z pewnością istnieje. Położono go (m.in.) w Avengers: Endgame, ale, jak wszyscy dobrze wiemy, nie tylko. Ant-Man ma w tym spory udział. Póki co jednak – brak jakichkolwiek konkretów. Wszelkie spekulacje proponowałbym więc podsumować w następujący sposób:

Czy multiwersum w MCU będzie? Tak – będzie. Czy teraz? Nie wiemy.

Jakie będzie? Też nie wiemy. Ale inne niż sądzimy.

 

Nowi bohaterowie, starzy bohaterowie, starzy-nowi bohaterowie

Marvel przezornie ogłosił tylko część filmów, które wejdą w skład czwartej fazy. Nie wiemy więc niczego o kolejnych Avengersach – nie wiemy nawet, czy będą jeszcze jacykolwiek Avengersi. I dobrze, bo ostatnim razem, kiedy Kevin Feige i spółka zabrali się do ogłoszeń, sprzedali nam spoiler z Avengers: Endgame, i był to spoiler naprawdę poważny. Jeżeli idąc do kina na Infinity War spodziewaliście się, że Avengersi wygrają, to znaczy, że słabo śledzicie marvelowe zapowiedzi. A jeśli – idąc na Endgame – spodziewaliście się, że nie wrócą… to znaczy to, w skrócie, właściwie to samo.

Tym razem jednak nie wiemy niczego. Możemy cieszyć się, że Czarna Wdowa dostanie nareszcie swój film, nie wiemy jednak, czy będzie sequelem, prequelem – a może czymś innym? Okej: będą Eternalsi. Ich obecność to bardzo dobra wiadomość, szczególnie że daje ogromne nadzieje na rozwój fabuły w niespodziewanym kierunku. A ponadto? Jest Schang-Chi; to bardzo dobrze. W filmie pojawi się Dziesięć Pierścieni, mityczna (i mistyczna) organizacja terrorystyczna dowodzona (w komiksach) przez Mandaryna, lecz w jakiej formie, tego nie wiemy. W MCU Dziesięć Pierścieni pojawiło się też wcześniej, w trzeciej części Iron Mana, tam jednak stanowiło element medialnej zasłony dymnej zbudowanej na potrzeby zupełnie innej klasy spisku. A Mandaryn okazał się zwykłą fałszywką (co, samo w sobie, stanowiło naprawdę mocny zwrot akcji).

 

 

Widzimy że Marvel chce zbudować coś nowego – i oprzeć to „coś nowego” na zupełnie nowych bohaterach. Już w Spider-Manie: Daleko od domu mieliśmy okazję przekonać się o tym, kiedy Człowiek-Pająk – w wymiarze dosłownym i symbolicznym – przejął schedę po Iron Manie, dotychczasowej „osi” tych filmów. Historycznie Iron Man nigdy nie był „najważniejszym” z Avengersów. Przez długi czas należał raczej do drugiej ligi, daleko za Kapitanem Ameryką i – no właśnie – Spider-Manem. W filmach uczyniono go postacią pierwszoplanową (a w komiksach z ostatnich dwóch dziesięcioleci również), nie jest jednak przypadkiem, że to właśnie Spider-Man został w tej wersji marvelowskiej rzeczywistości jego wychowankiem i następcą. Marvel dobrze wie, co robi. A młody Tom Holland jest świetnym aktorem; wcale nie gorszym niż Robert Downey Jr. Z pewnością jest w stanie „pociągnąć” tę rolę – a wraz z nią i MCU.

 

 

Najważniejszym newsem nie jest jednak ani obecność Eternalsów, ani pojawienie się Schang-Chi. Najbardziej ekscytującą wiadomością jest pojawienie się Blade’a, którego w wersji MCU zagra Mahershala Ali, fanom MCU znany już z wcześniejszych ról w serialach (Cottonmouth z Luke’a Cage’a), gdzie wypadał fantastycznie. Kiedy dokładnie Blade dołączy do paczki Marvela, tego nie wiemy. Prawdopodobnie gdzieś w Fazie Piątej. Nie jest to jednak bynajmniej news mały. Wprost przeciwnie: jest ogromny, bo pokazuje, że MCU, zresztą zgodnie ze swoimi zapowiedziami, chce nadal iść w stronę różnorodności – i eksplorować możliwości, jakie ona daje. Czy jednak Blade będzie horrorem? Czy tak jak Black Panther przedstawi niestandardową superbohaterską wizję kina spod znaku blacksploitation? A może będzie czymś całkiem innym? Możliwości są – są liczne. Przekonamy się niedługo.

Nie ma jednak wątpliwości, że MCU zmierza raczej w stronę nowego początku. Lub, jeśli wolicie, nowych początków. I myślę, że jest to droga właściwa, bo po dziesięciu latach ostrej nawałki poprzednia formuła trochę przybladła. Jeżeli spojrzeć z tej perspektywy, cieszy, że kolejne filmy ujrzymy dopiero za pewien czas. I że nie ma ich tak wiele.

Czy jednak ujrzymy kolejnych Avengersów? A może będą to raczej X-Meni? Bo i takie krążą plotki?

Tego nie sposób na razie rozstrzygnąć (i sądzę, że każdy, kto myśli inaczej, myśli mocno życzeniowo; bo w tej materii nie wiemy niczego).

 

A co dalej z serialami?

Również w serialach czekają nas zmiany.

Raz, że zapowiedziano nowe, i to sporo, bo aż pięć. The Falcon and the Winter Soldier opowie nam o przygodach – a jakże – Falcona i Zimowego Żołnierza, rozprawiając się zarazem z tematem śmierci Kapitana Ameryki. Czy zrobi to równie dobrze jak Spider-Man: Daleko od domu rozprawił się ze śmiercią Iron Mana? Zobaczymy. WandaVision to serial o Scarlett Witch (Elizabeth Olsen); niewiele na razie o nim wiadomo – oprócz tego, że pojawi się w nim Vision (Paul Bettany), jaką jednak odegra tam rolę, nie sposób powiedzieć.

Z niecierpliwością czekam natomiast na serial o Lokim (zatytułowany – po prostu – Loki, no cóż); to postać, którą albo się kocha, albo nienawidzi, a ja należę do grupy zakochanych (również przez wzgląd na talent Toma Hiddlestona, który od czasów Tylko kochankowie przeżyją Jima Jarmusha ma u mnie zawsze spory handicap). Oprócz tego Hawkeye, czyli serial o Bartonie, który przeszedł długą drogę i od czasów pierwszych Avengersów z postaci znienawidzonej stał się jedną z najbardziej lubianych. Oraz wisienka na torcie w postaci What If… – animowany serial na podstawie serii komiksów o tej samej nazwie, a przedstawiający alternatywne wersje różnych opowieści (prawdopodobnie powiązanych z MCU). Namiastkowe multiwersum. Ale lepsze to niż nic.

Inne seriale natomiast odchodzą. Raz, że Marvel na dobre usuwa się z Netflixa – trzeci sezon Jessiki Jones będzie ostatnim wyemitowanym na tej platfomie serialem MCU. Seriale związane z Netflixem, a opowiadające historie Defendersów, czyli Daredevila, Luke’a Cage, Jessiki Jones, Iron Fista i Punishera, najprawdopodobniej przeniosą się na Disney+, czyli budowaną przez Disneya autorską platformę streamingową. Czy wszystkie – i czy w niezmienionej formule, to zobaczymy. Z czasem jednak najprawdopodobniej możemy spodziewać się wszystkich.

 

 

Wraz z siódmym sezonem końca dobiega też epoka Agentów TARCZY, pierwszego i do dzisiaj jednego z najlepszych, o ile nie najlepszego serialu z Marvelowskimi bohaterami (niekoniecznie superbohaterami) w rolach głównych. Agenci TARCZY z sezonu na sezon byli coraz to lepsi i lepsi. Koło trzeciego-czwartego sezonu serial porzucił swoją „wspierającą” rolę – i z „podpory” MCU stał się w pełni samodzielnym bytem. Zamknięcie serii zapowiada się dobrze; „epicko”. Szkoda – a zarazem: to zrozumiałe. Marvel powoli zamyka wątki związane z wojną o Kamienie Nieskończoności. Agenci też muszą ustąpić miejsca czemuś nowemu.

Z seriali, które zostają tam, gdzie były, warto wspomnieć Cloak & Dagger. To jeden z mniej popularnych seriali Marvela – a niesłusznie. Czy serial ten będzie mieć przyszłość, czy nie – nie wiadomo, nie wiedzieliśmy tego jednak także po pierwszym sezonie, myślę więc, że trzeci sezon jest jedynie kwestią czasu. Szczególnie że bohaterowie serialu mają pojawić się także w trzecim sezonie Runaways – innego Marvelowskiego serialu „z nastolatkami” (dostępnego na Hulu). To dobrze, bo serialowe crossovery wciąż należą w uniwersum Marvela do wyjątków.

 

 

A skoro mowa o Hulu. Marvel zapowiedział też, że do serialowej plejady bohaterów dołączą Helstrom oraz Ghost Rider. Z Ghost Riderem spotkaliśmy się w serialach wcześniej (gdzie – nie zdradzę; może wiecie?). Natomiast Helstrom opowie o przygodach dzieci Helstroma. Interesujący koncept. Czekam. Seriale mają mieć premiery w 2020 roku.

 

Podsumowanie

Marvel radzi sobie dobrze. I nie mówię o finansach czy sukcesie komercyjnym, bo to, myślę, oczywiste. Chodzi raczej o fabuły i ich „koordynację”. Jest przy tym interesujące, jak bardzo zatarły się w ramach marvelowskiego przedsięwzięcia granice pomiędzy tym, co jest filmem, a co jest serialem. To wciąż – niby – oczywiste. A jednak można odnieść wrażenie, że od dziesięciu-jedenastu lat oglądam raczej serial niż serię filmów.

I dobrze, ponieważ – jeśli miałbym wskazać powód – czegoś takiego jeszcze nie było. Próbowało bardzo wielu, lecz niewielu się udało. Nie w takim stylu, nie z taką klasą. Marvel stworzył uniwersum – prawdziwy wszechświat, chce się powiedzieć. Czy stworzy wieloświat?

Z pewnością ma w tym momencie taką możliwość