Już na samym początku przyznam się do czegoś. Nie jestem fanem seriali. Tak po prostu. Niewiele jest pozycji, które wciągnęłyby mnie na tyle, abym z wypiekami na twarzy czekał na kolejny epizod, a ostatni odcinek danej serii powodował, że sens mojego życia odpływał niczym znikające za horyzontem słońce, a ja zapadałem w stan apatii w oczekiwaniu na pojawienie się jutrzenki pierwszego odcinka nowego sezonu. Takich seriali w przeciągu życia obejrzałem zaledwie kilka: „Dr House”, „Kompania Braci”, „Rzym” i „Jak poznałem waszą matkę”. I nie, nie zapomniałem dodać „Gry o tron” i „House of Cards”.

Z racji tego, że specjalnie nie interesuje się dziełami Netflixa czy HBO, „Czarne Lustro” stało się dla mnie zjawiskiem kojarzącym się głównie z wyjściami ze znajomymi i pytaniem, które prędzej, czy później musiało paść: „Widziałeś nowy sezon/odcinek Black Mirror?” No nie, nie widziałem, bo nie interesuje się tym. W tym miejscu zazwyczaj pojawiała się riposta, którą można skrócić do jednego polecenia: „To obejrzyj w końcu!”

W ten sposób, chcąc zaspokoić swoją ciekawość i sprawdzić, czym ci wszyscy ludzie się zachwycają, usiadłem ze swoją lubą (wielką fanką tego tytułu) na kanapie i obejrzałem jeden odcinek. A później drugi. I kolejny. No dobra, to jeszcze jeden. Ale to będzie ostatni… W ten sposób minął mi jeden z pierwszych chłodniejszych, listopadowych weekendów. Tak rozpoczęła się moja przygoda z serialem, gdzie każdy z odcinków był osobną historią. A każdy scenariusz pozostawiał w głowie mniejszy lub większy mętlik.

Podobne obrazy można spotkać już dzisiaj. ©Netflix

Fani serialu doskonale wiedzą, że opowiadania z „Black Mirror” toczą się niejako w jednym uniwersum. W świecie, gdzie technologia weszła na poziom, który dopiero zaczynamy osiągać lub jest dla nas zupełnie niedostępny, abstrakcyjny lub celowo przesadzony, a społeczeństwo w dużej mierze jest inwigilowane (często na własne życzenie) i manipulowane za pomocą różnej maści smart-urządzeń oraz wirtualnej rzeczywistości, a czasami wręcz od niej zależne. W pewnym sensie można powiedzieć, że świat z niektórych odcinków jest uwspółcześnioną i bardziej rozwiniętą antyutopią zarysowaną przez George’a Orwell’a w powieści „1984”. Tam jednak kontrola należała do rozbudowanego aparatu „zamordyzmu” władzy. W „Czarnym Lustrze” to my (to znaczy: społeczeństwo) sami bezmyślnie eksploatujemy technologiczne nowinki pozwalając śledzić się na przeróżne sposoby. Najczęściej nie trudząc się na zadanie pytania: „A co, jeśli coś pójdzie nie tak?”, ani też nie siląc się na refleksję nad moralnym aspektem wykorzystywania tego czy innego urządzenia lub jego właściwości.

Jednak nie można powiedzieć, że wizja scenarzystów (głównym scenarzystą jest Charlie Brooker, ale w części odcinków dostaje wsparcie od innych twórców) jest zupełną fantastyką naukową, gdyż często czerpali oni inspirację ze współczesnego świata, a także z najnowszych odkryć lub teorii naukowych. Kwaśno-gorzkie konsekwencje ich wykorzystania w niewłaściwy sposób świetnie hiperbolizują scenarzyści serialu, jednocześnie zmuszając nas do zastanowienia się nad sensem niemal całkowitego zawierzenia elektronicznym lub bionicznym gadżetom.

W tym tekście głównie skupiłem się  na ostatnim sezonie „Black Mirror”, ale pojawią się  też nawiązania do odcinków ze starszych serii.

Bo fantazja jest od tego

Cóż za rozkoszna przytulanka! ©Netflix

Przyjrzyjmy się nieco pomysłom scenarzystów i skonfrontujmy je ze współczesnym postępem technologicznym. Oczywiście, aby nie psuć zabawy tym, którzy czwarty sezon mają jeszcze przed sobą, postaramy się unikać spoilerów.

Część epizodów (celowo ich nie wymienię) z najnowszego sezonu dotykało kwestii transferu lub kopiowania umysłu i przenoszenia go bądź do wirtualnej rzeczywistości, bądź do innych urządzeń. Co prawda podobny motyw pojawiał się w już wcześniej, także w świątecznym odcinku specjalnym, jednak tym razem potraktowano go nieco inaczej. Szczerze mówiąc, to właśnie ten motyw budził we mnie największy niepokój. Powód jest prosty – przeniesienie umysłu w skali 1:1 spowoduje też zaimplementowanie pełnej świadomości i jej wspomnień do przedmiotu, co mocno zaakcentowali twórcy serialu. Świadomość pozbawiona ciała i zapisana na elektronicznym nośniku staje się praktycznie nieśmiertelna i zdolna do powielania. Ludzkie jestestwo uwięzione w martwym przedmiocie brzmi wystarczająco złowrogo, a gdy dołożymy do tego możliwość manipulowania czasem wewnątrz urządzenia (dla nas mijają minuty, dla przeniesionej świadomości zaś w tym czasie mogą upływać lata), włączanie i wyłączanie go na zawołanie, a nawet wykorzystywanie naszej świadomości bez naszej zgody, zaczyna się robić naprawdę strasznie.

Wszystko to brzmi mocno abstrakcyjnie, jednak warto wiedzieć, że świat nauki od lat przygląda się i teoretyzuje na temat wykorzystania ludzkiego umysłu w informatyce. Neuroinformatycy w swoich futurystycznych wizjach snują hipotetyczną możliwość kompletnego przeniesienia ludzkiego umysłu do urządzeń będących w stanie obsłużyć taką ilość informacji. Transhumaniści zaś teoretyzują na temat korzyści i zagrożeń wynikających z takiej możliwości. Współcześnie proces transferu umysłu jest absolutnie niemożliwy. Szacunki jednego z badaczy, Henry’ego Markrama, mówią o potrzebie stworzenia komputera o pamięci 500 petabajtów (1 petabajt = 1000 terabajtów) oraz mocy obliczeniowej wynoszącej 1 EFLOPS (etaflops), aby w ogóle mówić o symulowaniu pracy ludzkiego mózgu. Dla porównania, najmocniejszy obecnie superkomputer, chiński TaihuLight, oferuje ok. 93 petaflopsów (1 etaflops = 1000 petaflopsów). Amerykanie zaś mają w planach zbudowanie superkomputera Summit o mocy obliczeniowej dochodzącej do 184 PFLOPS. Stworzenie komputera, który osiągnie przełomowe 1 EFLOPS, szacuje się na 2021 rok. Pożyjemy – zobaczymy.

Bohaterom serialu łzy towarzyszom nader często. ©Netflix

Porzućmy jednak na moment kwestię całkowitego przenoszenia kompletnego umysłu i wróćmy ponownie do serialu.

Przenoszenie całej puli impulsów elektrycznych do sztucznego nośnika to tylko jedna z wizji. Nieco inną jest „podłączanie się” do swojego lub cudzego mózgu za pośrednictwem różnego rodzaju mikroprzekaźników, chipów i komputerów. Ta pierwsza sposobność w idei Charliego Brookera wykorzystywana jest nie tylko w medycynie, ale też w przemyśle rozrywkowym. W wizji z „Czarnego Lustra” immersję w świat gry umożliwia przyczepiany do skroni gadżet. Ten zaś „oszukuje” nasz mózg tworząc w nim symulację wirtualnego świata. W ten sposób gracz fizycznie wciąż znajduje się w fotelu przed swoim biurkiem, ale umysłem przemierza galaktykę wymierzając sprawiedliwość kosmicznym zbirom. Brzmi fajnie? Pewnie, że tak. Ale co stanie się, kiedy świat realny i rzeczywistość wirtualna zaczną się ze sobą przeplatać w naszym umyśle?

Połączenie naszego organizmu z „inteligentną” protezą lub implantem jest możliwe już dzisiaj, a naukowcy starają się przekraczać kolejne bariery. Dzięki temu powstają sztuczne ręce, których sprawność jest coraz bardziej zbliżona do ludzkich kończyn. Implanty ślimakowe już od kilkunastu lat pozwalają słyszeć osobom głuchym, a wszczepiane pod skórę pompy insulinowe pozwalają diabetykom na bardziej swobodne życie. Stymulatory mózgu potrafią niwelować skutki choroby Parkinsona lub padaczki. Przyszłość jest dziś? Częściowo tak. Ale z pewnością przyjdzie nam jeszcze poczekać kilka lub kilkanaście lat zanim nauka zbliży się do poziomu przedstawionego w serialu. Nie mówiąc już o dostarczeniu takich rozwiązań na rynek konsumencki.

Społeczeństwo kontrolowane

4.2? Ta ocena powinna być wyższa! ©Netflix

Spróbujmy wyjść poza jednostkę. Akcja „Black Mirror” toczy się w społeczeństwach w mniejszym lub większym stopniu podporządkowanych smart-urządzeniom oraz inteligentnym miastom połączonym siecią Internetu Rzeczy. Inteligentne domy, autonomiczne samochody oraz środki transportu publicznego, a nawet… system rankingu obywateli – to wszystko dzieje się już dziś. Co prawda większość wciąż znajduje się na etapie testów lub eksperymentów, ale to wystarczy, żeby móc mówić o ich istnieniu. Inteligentne domy, co prawda, nie działają w taki sposób, jak w serialu (bez spoilerów!), a wyścig pomiędzy Teslą a Google w zbudowaniu najlepszego systemu dla autonomicznych pojazdów trwa w najlepsze i jeszcze trochę potrwa zanim samochody nie wymagające zaangażowania kierowcy upowszechnią się na ulicach. W Chinach zaś stopniowo wdraża się System Zaufania Społecznego, będącym sposobem na przypisanie Chińczykom statusu socjoekonomicznego.  Do 2020 roku każdy obywatel Chin będzie zarejestrowany w systemie, a każda aktywność jaką przejawia w Internecie będzie monitorowana i oceniana. Oczywiście do bazy obywatela zostanie także dodana adnotacja o „wybrykach” pozainternetowych. Żeby niejako zmusić społeczeństwo do posłuszeństwa, posłużono się starą jak świat metodą kija i marchewki. Będąc dobrym obywatelem będziesz mógł szybciej dostać kredyt, bilet na samolot, będziesz mógł uczyć się w lepszych szkołach, a także zrobić karierę na wyższych szczeblach. Obywatel o niskim rankingu może nie uzyskać zdolności kredytowej, nie pójdzie do dobrej szkoły, ani nie zrobi kariery na ważnym stanowisku. Mówi się nawet o zakazie podróżowania samolotem czy pociągiem przez określony czas.

Dość smutną wizję podobnego systemu przedstawiono w poprzednim sezonie „Czarnego Lustra”. Była ona odpowiednio przerysowana i „doprawiona” wizją scenarzysty, ale tak właściwie to nie odbiegała zbyt mocno od pomysłu, na który wpadły władze Chin. W serialu jednak, to ludzie oceniali siebie nawzajem, a jak wiadomo – podpaść komuś bardzo łatwo, gorzej jest naprawić relacje. W efekcie otrzymujemy społeczeństwo pełne fałszywych uśmiechów, wymuszonej grzeczności, a „moralność” podporządkowana jest tylko i wyłącznie ilości gwiazdek przy naszym zdjęciu na smartfonie. Czy w Chińskim Systemie Zaufania Społecznego obywatel będzie miał możliwość oceny innego obywatela? Tego nie wiem. Jednakże wiza budowania społeczeństwa instrumentalnego, bez własnego kręgosłupa moralnego, nastawionego wyłącznie na to, aby przypodobać się władzy, brzmi strasznie.

Mechatroniczne bestie

Plakat będący zapowiedzią odcinka pt. „Metalhead”

Powróćmy znów do czwartego sezonu. W odcinku pt. „Metalhead” mamy do czynienia z dość ponurą wizją upadku ludzkości, podkreśloną dodatkowo przez czarno-białą kolorystykę odcinka. W postapokaliptycznym świecie dochodzi do konfrontacji jednej z ocalałych kobiet z robotem nazywanym „Pies”. Zaskoczeniem z pewnością nie będzie fakt, iż „Pies” posiada sztuczną inteligencję na wysokim poziomie, zaś z racji tego, że robot pełni funkcję „psa strażniczego” jego schemat działania jest prosty: znajdź i zniszcz zagrożenie. Jakby tego było mało, „zwierzę” jest piekielnie zwinne i niebezpieczne.

W tym odcinku mamy do czynienia z gorzką wizją nie tylko dynamicznego rozwoju SI, ale też budowania mechanicznych urządzeń, które swoją funkcjonalnością coraz bardziej zbliżają się do „mechanizmów” wykreowanych przez matkę naturę. Jak już wspomniałem wcześniej, rozwój tego takich wynalazków z pewnością znajdzie swoje zastosowanie w medycynie: naturalnie zachowujące się protezy dłoni czy nóg, a nawet umożliwienie chodzenia i poruszania się osobom sparaliżowanym staje się coraz bardziej realne. Ale po raz kolejny Charlie Brooker zabija w nas hurraoptymizm pokazując drugą stronę medalu, która niejednokrotnie w filmach i grach z gatunku science-fiction gościła. Co, jeżeli roboty staną po tej złej stronie i zamiast pomagać ludzkości rozwijać się, postanowią pozbyć się organicznych „panów”? Albo po prostu – wpadną w niepowołane ręce?

Spójrzmy teraz na rozwój „Psów” stworzonych przez Boston Dynamics, a później wyobraźmy sobie, że owe roboty są szybkie, zwinne, uzbrojone, pancerne i potrafią same zarządzać swoją energią, wliczając w to ładowanie się.

 

 

W trzecim sezonie także mieliśmy do czynienia z bezwzględnym wykorzystaniem robotów, a konkretnie minidronów mających zastąpić pszczoły. Nie wchodząc w fabułę odcinka pt. „Hated in the Nation” powiem tylko, że wykorzystanie tego typu urządzeń staje się jeszcze bardziej przerażające. Tak jak urządzenie wielkości psa jesteśmy w stanie zauważyć, a przez to przygotować się na spotkanie z nim, tak mikrorobot o gabarytach owada raczej nie będzie z daleka oznajmiał swojej obecności. Żeby pokazać skalę niebezpieczeństwa wynikającą z posiadania całego roju takich „owadów”, obejrzyjmy materiał będący pewną fantazją na temat możliwości uzbrojonego „autonomika” w wersji mikro.

 

Straszy, czy nie straszy?

Dzisiaj każde odkrycie i każdy wynalazek przybliżający nas do wizji autorów pozycji science-fiction odbija się szerokim echem nie tylko w publikacjach naukowych, ale trafia też na tapety codziennych gazet i portali internetowych. Jedne z nich cieszą się większym zainteresowaniem, inne mniejszym.  Inteligentne domy, coraz bardziej zaawansowane urządzenia przenośne, inteligentne urządzenia połączone w jeden ekosystem Internetu Rzeczy, rozwój zaawansowanej robotyki, autonomiczne pojazdy zasilane energią elektryczną, a w najbliższych latach – podróż na Marsa. Jeszcze kilkanaście lat temu większość z tych rzeczy była wizjami mniej lub bardziej szalonych naukowców. Dziś część z nich staje się coraz bardziej dostępna lub – co najmniej realna.

Mimo, że od wieków największym zagrożeniem dla człowieka jest drugi człowiek, to ciężko nie wierzyć, że wiele wynalazków z pogranicza fikcji naukowej i współczesności tworzonych jest z myślą o poprawieniu jakości życia. Jednak historia nie raz uczyła nas, że obok osoby, która chce dobrze, zawsze stoi ta, która ma mniej prawe zamiary. Dynamit Alfreda Nobla z początku miał ułatwiać pracę górnikom, a nie służyć do wysadzania infrastruktury oponenta w powietrze w konfliktach zbrojnych, a rozszczepienie atomu miało być źródłem czystej energii, a nie stanowić narzędzie brutalnej anihilacji całych miast lub pełnić rolę „straszaka” w relacjach międzynarodowych. Z drugiej strony, mówi się, że motorem napędowym postępu jest wojna. Można więc przypuszczać, że jakikolwiek wynalazek z „Czarnego Lustra” nie pojawiłby się w naszej rzeczywistości, to z pewnością będzie, w dłuższej lub krótszej perspektywie, dostarczał tyle samo zagrożeń, co wsparcia dla ludzkości. Być może to jest całe „clou” przesłania Charliego Brookera. Przesłania gorzkiego, które nieco ironicznie, przekazywane jest za pomocą platformy mającej przecież dostarczyć nam rozrywki.