Chińczycy inwestują miliardy dolarów w rozwój elektrycznych samochodów – to rzecz wiadoma od dłuższego czasu. Dotychczas jednak chińskie firmy niezbyt śmiało wystawiały nos poza rodzimy rynek. Prawdopodobnie z wielu powodów, pośród których, do ważniejszych zaliczyłbym wysoki popyt na własnym rynku i trudności ze spełnieniem wyśrubowanych, zachodnich norm bezpieczeństwa. Oprócz oczywistej troski o obywatela, także z potrzeby ochrony rynków przed coraz śmielej poczynającymi sobie konkurentami z Państwa Środka. Jednak naiwnością byłoby twierdzenie, że taki stan ma szansę się utrzymać. Zamiana silników spalinowych na elektryczne jest dla chińskich producentów szansą na zaistnienie na globalnym rynku motoryzacyjnym i tej szansy na pewno nie będą chcieli przegapić.

Jeśli wierzyć zapowiedziom współzałożyciela chińskiego start-upu Aiways, panu Fu Qiangowi, już w drugim kwartale 2020 roku będzie można za kwotę około 35 tys. EUR nabyć w Europie model U5, czyli pierwszego wdrażanego przez firmę do produkcji SUVa, którego od listopada br. można już w Chinach zamawiać. Aiways jest podobno pierwszym chińskim producentem, który przeszedł wszystkie niezbędne na europejskim rynku testy oraz zdobył potrzebne pozwolenia i certyfikaty, by móc zostać dopuszczonym do sprzedaży.

 

 

Aiways U5 to SUV w segmencie C, nieco większy od popularnych modeli takich jak VW T-Cross czy bliźniaczy Seat Arona. Jednak w podobnej cenie otrzymamy pojazd napędzany elektrycznie, z baterią o pojemności 65 kWh, mającą pozwolić na przejechanie ponad 500 km na jednym ładowaniu, a jej ponowne naładowanie od 0 do 80% powinno zająć niecałe 45 minut przy użyciu ładowarki 50 kW (rapid charger). To wynik zupełnie przyzwoity, pytanie tylko – na ile realny? Trudno ocenić, trzeba poczekać na wyniki pierwszych testów, żeby skonfrontować marketingowe obietnice z rzeczywistością, co w przypadku chińskich producentów może być poważnym wyzwaniem. Przyśpieszenie do 100 km/h ma zająć 9 sekund, co także jest wynikiem akceptowalnym i porównywalnym do aut o napędzie spalinowym. O samym samochodzie postaram się wkrótce napisać nieco więcej – tym razem chcę tylko zwrócić uwagę na fakt, że pierwszy raz będziemy mieli do czynienia z oficjalną sprzedażą produktów chińskiej, zelektryfikowanej motoryzacji na zachodnim rynku i to m.in. w mateczniku klasycznej motoryzacji, czyli w Niemczech. Na początku sprzedaż wystartuje tylko na kilku europejskich rynkach, tych najbardziej obiecujących, czyli oprócz Niemiec Aiways pojawi się także w Niderlandach i w Norwegii, ale firma nie ukrywa, że myśli o znacznie szerszej ekspansji.

 

Pojawienie się Aiways na rynkach Starego Kontynentu może zwiastować początek znacznie większego zainteresowania chińskich firm wejściem do gry. Zagadką pozostaje z jakim przyjęciem spotka się ta oferta na rynku od dziesięcioleci zdominowanym przez niemieckich, francuskich i japońskich producentów, ale przykłady z branży elektronicznej wskazują, że klienci przy dużych zmianach technologicznych mają znacznie wyższą skłonność do eksperymentowania, na czym chińscy producenci bardzo skorzystali obejmując pozycję lidera np. na rynku smartfonów. Z roku na rok wzrasta też zaufanie do chińskiej jakości, czemu wspomniany rynek smartfonów na pewno bardzo pomógł. Coraz rzadziej dzisiaj słychać pejoratywne określenie „chińszczyzna”. Podobnie jak to było kiedyś z Koreą czy wcześniej z Japonią. Jest tylko kwestią czasu kiedy made in China przestanie się kojarzyć z tandetą. Być może znacznie krótszego niż się nam wszystkim wydaje.

 

Ponadto pojawienie się chińskiej konkurencji w Europie ma szansę dać impuls rodzimym producentom do przyspieszenia prac nad własnymi konstrukcjami i, co nie bez znaczenia dla nas, konsumentów, pozwoli kształtować ceny elektryków na rozsądniejszym od obecnego poziomie. Choćby z tego powodu będę Chińczykom kibicować.