Wolność słowa, fundament każdej zdrowej demokracji, znów staje się przedmiotem ataku. Coraz częściej z ust polityków i to tych, którzy jeszcze niedawno organizowali marsze milionów serc, w których chodzili w koszulkach z napisem KON STY TUC JA, słychać pomysły o „konieczności regulacji” mediów i treści publikowanych w internecie. Chociaż owija się to w bawełnę troski o obywateli, prawda jest prosta: to desperacka próba utrzymania kontroli nad narracją, która wymyka się spod ich władzy.

W Polsce prawo jasno mówi: „Cenzura prewencyjna środków społecznego przekazu oraz koncesjonowanie prasy są zakazane” (art. 54 Konstytucji RP). Jednak historia, zarówno rodzima, jak i globalna, uczy nas, że niechęć władzy do swobodnego przepływu informacji ma głębokie korzenie.

Cenzura w przeszłości: od cesarskich dekretów po cyfrowe kneble

W XX wieku cenzura była narzędziem reżimów totalitarnych. W ZSRR kontrola nad prasą, radiem i telewizją miała na celu zagwarantowanie, że jedyną „prawdą” była ta, którą przedstawiała partia. Podobnie w PRL, Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk decydował, co może ujrzeć światło dzienne, a co nie.

Współczesna cenzura przyjmuje bardziej subtelną i zawoalowaną formę. W Chinach „wielki firewall” ogranicza dostęp do informacji spoza państwowej narracji, a media społecznościowe są monitorowane pod kątem treści niewygodnych dla władzy. Na Zachodzie również widzimy rosnące naciski na platformy internetowe, aby filtrowały „nieodpowiednie” treści – termin, który często staje się narzędziem do tłumienia opinii politycznych. 

Musk, Gates i Soros: różne standardy w ocenie wpływu miliarderów

Ciekawym zjawiskiem w tym kontekście jest hipokryzja dotycząca wpływu miliarderów na politykę i media. Elon Musk, od czasu przejęcia Twittera (dzisiaj X), staje się obiektem nieustannej krytyki za swoje polityczne komentarze i zmiany w zarządzaniu platformą. Tymczasem Bill Gates, George Soros czy inni wpływowi gracze są niemal nietykalni, mimo że ich działania na rzecz wpływania na społeczeństwa – poprzez inwestycje, fundacje czy wsparcie określonych ideologii – są powszechnie znane.

Nie sposób nie zauważyć, że krytyka spada wyłącznie na tych, którzy nie wpisują się w dominujący przekaz medialny. Gdy Musk otwarcie krytykuje władze czy wspiera niepopularne idee, jest przedstawiany jako zagrożenie dla demokracji. Z kolei kiedy Soros finansuje ruchy polityczne, a Gates forsuje swoje wizje globalnego zdrowia, ich działalność jest przedstawiana jako „prospołeczna”.

Strach przed falą zmian

W tle tego wszystkiego jest lęk polityków przed tym, co dzieje się w USA. Rosnący wpływ alternatywnych mediów i tzw. obywatelskiego dziennikarstwa (citizen journalism), postępująca polaryzacja społeczeństwa i zmiany w świadomości obywateli stają się wzorem dla ruchów na całym świecie. Dla rządzących to sygnał alarmowy – bo jeśli Ameryka, centrum globalnej kultury politycznej, może się zmieniać, to czy Europa pozostanie nietknięta?

Pomysł na cenzurę jest niczym innym jak próbą zdławienia nadchodzących zmian i zabezpieczenia władzy przed społeczną krytyką. Jednak takie działania przyniosły w historii odwrotny skutek – im bardziej tłumiono głosy ludzi, tym mocniej odbijały się echem. Dzięki platformom takim jak X, czy mający podobno niebawem dołączyć Facebook, ludzie mają obecnie dostęp do informacji u ich źródła i przetworzone przez będący pod wpływem polityków mainstream coraz mniej ich interesują. To niepokoi polityków i dlatego nie trzymają ciśnienia. Czy odważą się na wprowadzenie cenzury? Uważam, że byłby ruch, który w efekcie tylko by pogłębił rozdźwięk między władzuchną a ludźmi i znacząco zwiększył opór społeczny. Ale czy politycy umieją jeszcze myśleć w kategoriach długoterminowych? Śmiem wątpić.

Dlaczego to nas dotyczy?

Wolność słowa jest prawem, które nie może być przedmiotem negocjacji. Historia pokazała, że tam, gdzie zaczyna się cenzura, kończy się demokracja. Politycy, zamiast szukać sposobów na tłumienie debaty, powinni skupić się na odbudowie zaufania do instytucji, a nie pogłębianiu podziałów. Inaczej ich narracje całkowicie się rozsypią się pod ciężarem własnej hipokryzji.

Nie pozwólmy, by historia zatoczyła koło. Wolność słowa to fundament, którego nie wolno nam oddać – nawet w imię rzekomego „dobra społecznego”.

Podzielcie się swoimi przemyśleniami w komentarzach. Czy historia rzeczywiście zatacza koło, a może uważacie, że takie rozwiązania są koniecznością i potraficie to uzasadnić? Dajcie znać, co o tym myślicie, bo dyskusja na ten temat jest dzisiaj ważniejsza niż kiedykolwiek.