Rynek sprzętu dla graczy to swoisty ekosystem, wyróżniający się dużą dynamiką i błyskawicznie reagujący na nowe trendy pojawiające się we wszelkich segmentach elektroniki użytkowej. Jednocześnie producenci rozwiązań gamingowych starają się jak najszybciej wyjść naprzeciw potrzebom i oczekiwaniom graczy, tworząc nowe kategorie produktów o coraz ciekawszych i lepiej przemyślanych możliwościach.
Ta nieustanna technologiczna ewolucja przekłada się na pojawianie się w sprzedaży akcesoriów zapewniających coraz bardziej precyzyjną i intuicyjną kontrolę nad naszym cyfrowym awatarem – co nie tylko ułatwia sterowanie, ale jednocześnie zwiększa poziom imersji. A nie ma co ukrywać – im głębiej i bardziej emocjonalnie zatracimy się w, górnolotnie rzecz ujmując, „świecie przedstawionym utworu”, tym więcej frajdy sprawią nam kolejne godziny spędzone z bohaterami lubianego tytułu.
Szkoda tylko, że podobnie jak w każdym innym segmencie sprzętu komputerowego, także w gamingowym (pół)światku nie brakuje cwaniakowatych producentów, dla których tworzenie brandu dla graczy ogranicza się do równania:
(najtańszy czarny plastik + najtańsze komponenty od zewnętrznych dostawców × (czerwone detale + LED-owe mrygadełka)) ÷ awangardowy i/lub odpustowy design + 150% do ceny.
Z tego względu, planując rozszerzenie naszego gamingowego arsenału lub wymianę wysłużonego akcesorium na nowe, warto się trzymać sprawdzonych marek, nie od dziś cieszących się dobrą opinią wśród użytkowników.
I tu całe na biało (w tym konkretnym przypadku – także dosłownie) wbija ENDORFY z dwiema propozycjami na ultralekką mysz gamingową z rodziny LIV. W tym momencie całkiem zasadnie mogą się pojawić głosy niektórych z Was, Drodzy Czytelnicy, mówiących:
– Hola, hola, redaktorku-zakapiorku! Tyle gry wstępnej w dwóch pierwszych akapitach, a tu nagle marka wyglądająca na zupełnie nową, a nie „sprawdzona i z dobrą opinią”, jak raczyłeś wspomnieć.
Takową czujność wypada tylko pochwalić, ale pamiętajmy, że pozory mogą mylić. Marka ENDORFY w żadnym wypadku nie jest „świeżakiem” w temacie projektowania i produkowania akcesoriów komputerowych, w tym także dla graczy. ENDORFY to nowy brand, owszem, ale stworzony przez polskiego producenta, który od 1993 roku jest obecny na rodzimym rynku, a obecnie cieszy się coraz lepszą rozpoznawalnością także poza granicami naszego kraju. Mowa tu o firmie Cooling sp. z o.o., właścicielu marek SilentiumPC oraz SPC Gear – znanych m.in. z produkowania wysokiej klasy rozwiązań chłodzących, obudów komputerowych i zasilaczy ATX, cenionych za świetny stosunek ceny do jakości i niezawodność. Warto przy tym podkreślić, że za spółką Cooling nie stoi zewnętrzna grupa kapitałowa, więc pod jej szyldem powstają i są rozwijane w pełni polskie marki.
ENDORFY jest więc owocem rebrandingu marek SilentiumPC i SPC Gear, mającym na celu ujednolicenie wizerunku całego portfolio pod, nie ma co ukrywać, marketingowo atrakcyjniejszą nazwą. Zmiana ta była także podyktowana coraz większą rozpoznawalnością i popularnością produktów Cooling, a co za tym idzie – planowaną ekspansją na rynki zagraniczne.
Co jeszcze znajdziemy dziś pod marką ENDORFY? Przede wszystkim dobrze przemyślane akcesoria dla graczy: klawiatury mechaniczne Thock i Omnis, słuchawki Viro, mniej lub bardziej zaawansowane mikrofony Solum i AXIS oraz podkładki pod mysz Crystal i Cordura. Ale ambicje polskiego producenta sięgaj nieco dalej i portfolio akcesoriów dla graczy uzupełniają dodatkowo biurka Atlas, których funkcjonalność zwiększyć mogą uchwyty dla monitorów Atlas. Do tego dochodzą jeszcze kubełkowe (seria Scrim) oraz ergonomiczne (seria Meta) fotele dla graczy, którym towarzyszyć mogą chroniące parkiet maty podłogowe Floor Pad.
Wróćmy jednak do głównego tematu niniejszego tekstu – czyli ultralekkich myszy gamingowych ENDORFY LIV Wireless, z których obie wyróżniono dodatkowym oznaczeniem „Onyx White”, gdyż są to białe warianty tych modeli, a jedną z nich także słowem „Plus” – ten zestaw może się pochwalić obecnością stacji ładującej dla bezprzewodowego gryzonia
Czym jeszcze LIV Wireless Onyx White oraz LIV Plus Wireless Onyx White mogą przekonać do siebie zapalonych graczy?
Na naszym kanale YT znajdziecie wideorecenzję obu myszek – o, tutaj. 🙂
specyfikacja: | LIV Wireless Onyx White (EY6A019) —————————- LIV Plus Wireless Onyx White (EY6A017) |
wymiary i waga: | 66 mm x 39 mm x 126 mm 69 g |
podświetlenie: | tak (ARGB) |
ślizgacze: | PTFE (teflon) |
połączenie z PC: | bezprzewodowe: – odbiornik USB, RF 2,4 GHz – Bluetooth przewodowe: – przewód USB-A -> USB-C (1,8 m) |
zasilanie: | wbudowany akumulator 500 mAh |
sensor: | LIV Wireless Onyx White: PixArt PAW3311 LIV Plus Wireless Onyx White: PixArt PAW3395 |
maks. DPI: | LIV Wireless Onyx White: 12 000 DPI LIV Plus Wireless Onyx White: 26 000 DPI |
liczba przycisków: | 6 z rolką przewijania |
główne mikroprzełączniki: | LIV Wireless Onyx White: Kailh GM 4.0 LIV Plus Wireless Onyx White: Kailh GM 8.0 |
kształt: | symetryczny |
funkcje dodatkowe: | stacja ładująca z gniazdem USB-A dla odbiornika RF 2,4 GHz (tylko wariant LIV Plus Wireless Onyx White EY6A017) |
gwarancja: | 24 miesiące |
OFERTA
Zawartość zestawu
Zacznijmy od zawartości mniejszego opakowania, czyli zestawu bez „Plusa” w nazwie – LIV Onyx White Wireless (EY6A019). W kompaktowym, acz nieco opornym w obsłudze kartoniku (zwłaszcza gdy recenzencka uprzejmość zawodowa wymaga od nas nieuszkodzenia opakowania) znajdziemy:
- myszkę LIV Wireless w białej wersji,
- odbiornik 2,4 GHz,
- przewód USB-A / USB-C w materiałowym oplocie (1,8 m),
- zestaw zapasowych ślizgaczy,
- autorską naklejkę z logo ENDORFY,
- komplet przeciwpoślizgowych naklejek z gumowatego tworzywa,
- skróconą instrukcję użytkowania.









Wariant z „Plusem” w nazwie (EY6A017), z racji obecności dodatkowego elementu w postaci stacji ładującej, trafił do większego i łatwiejszego w obsłudze kartonika. Po przecięciu bocznych plomb wystarczy pociągnąć za materiałowy uchwyt na szczycie pudełka, by wysunąć wewnętrzną komorę z całą zawartością. Dla lepszej ochrony myszkę i stację umieszczono w wytłoczce, natomiast mniejsze akcesoria trafiły do ukrytego pod nią dodatkowego pudełka. Lista elementów jest niemal identyczna – z jedną oczywistą pozycją więcej: stacją ładującą z podświetleniem sRGB i gniazdem USB-A na froncie, zajętym przez odbiornik 2,4 GHz.
Ciekawym dodatkiem w obu zestawach są również przeciwpoślizgowe naklejki (gripy) z gumowatego tworzywa, o fakturze zwiększającej pewność chwytu. Ich kształt dopasowano do przycisków głównych oraz bocznych paneli obudowy. Po ich naklejeniu myszki ENDORFY LIV (Plus) Wireless Onyx White zyskują wizualny upgrade – i to całkiem przyjemny dla oka.
Kilka słów warto poświęcić także przewodowi: mierzy 1,8 m, jest wyjątkowo elastyczny i zabezpieczony materiałowym oplotem w kolorystyce dopasowanej do zestawu. Dzięki swojej niemal sznurkowej giętkości, podczas gry „na kablu” jego obecność na blacie praktycznie nie daje się odczuć.









Wybierający zestaw LIV Wireless bez Plusa, a więc bez stacji ładującej, będą korzystać z tego przewodu zarówno podczas ładowania akumulatora (za pomocą portu USB-C umieszczonego na froncie myszy), jak i podczas pracy w trybie przewodowym. Warto tu wspomnieć, że końcówka USB-C została wyposażona w dodatkowe skrzydełka stabilizujące, które zapobiegają luzowaniu się wtyczki oraz chronią przed jej przypadkowym uszkodzeniem. Ten sam typ gniazda znajdziemy również w stacji ładującej – co dodatkowo zabezpiecza połączenie i chroni styki przed zużyciem.
Gracze decydujący się na wersję „Plus” znajdą jeszcze jedno zastosowanie dla przewodu: zasilanie oraz komunikacja stacji ładującej z komputerem. Co istotne, funkcjonalność tego dodatku nie ogranicza się do wygodniejszego ładowania myszki i dodania dynamicznego efektu świetlnego do naszego stanowiska komputerowego. Po podłączeniu odbiornika 2,4 GHz do gniazda w stacji, można ją ustawić blisko myszy – znacznie skracając dystans między urządzeniami i usprawniając ich komunikację. Rozwiązanie to szczególnie docenią posiadacze desktopów, zabunkrowanych gdzieś głęboko pod biurkiem.
Crystal Spectrum XL – „Podkładka nie jest częścią zestawu!”
Do paczki z przysłanymi na testy myszkami LIV Wireless producent dorzucił także podłużny, srebrny karton, kryjący w sobie sporą podkładkę Crystal Spectrum XL – również należącą do gamingowego portfolio marki. Ta niezbyt subtelna sugestia, jakie akcesorium najlepiej sparować z bezprzewodowymi „gryzoniami”, okazała się w praktyce całkiem trafioną podpowiedzią, gdyż Crystal XL to jeden z bardziej wyrazistych dodatków w katalogu polskiego producenta. Wzór przypominający kalejdoskop na psychodelicznym tripie, podkreślony intensywną, wielobarwną paletą kolorów, bezdyskusyjnie dodaje doposażonemu weń stanowisku charakteru – a przy okazji dobrze kontrastuje z białymi obudowami testowanych myszek.







Przysłana podkładka Crystal Spectrum nie bez przyczyny nosi dodatkowe oznaczenie XL – przy wymiarach 90 × 40 cm bez trudu pomieści nie tylko myszkę, ale również klawiaturę czy całego laptopa. Zastosowany materiał wierzchni świetnie współpracował z optycznymi sensorami zastosowanymi w bohaterkach tej recenzji, a także z laserowymi czujnikami kilku redakcyjnych myszek.
Jakość wykonania widać również na spodzie – antypoślizgowy rewers z solidnej gumy utrzymuje całość stabilnie na blacie, nawet przy gwałtowniejszych ruchach dłoni. Producent zadbał także o solidne, precyzyjne obszycie krawędzi, co powinno skutecznie zapobiec rozwarstwianiu się materiału i „siepaniu” brzegów po dłuższym czasie użytkowania.
Na plus zasługuje też odporność powierzchni na wilgoć – materiał nie wchłania ani potu z dłoni, ani przypadkowych zachlapań, dzięki czemu Crystal Spectrum XL sprawdza się nie tylko podczas testów w środowisku gamingowym, ale również przy codziennej pracy biurowej.
Jeśli więc oprócz nowej myszy planujesz doposażyć swoją Strefę Gracza w dużą i solidnie wykonaną podkładkę, Crystal Spectrum XL to propozycja zdecydowanie warta uwagi.
Mysz – jakość wykonania i ergonomia
Obudowa
Wykonane z wysokiej jakości tworzywa obudowy myszek utrzymane są w kolorze bieli inspirowanej – nietrudno się domyślić – białym onyksem. Jeżeli jednak należycie do grona graczy preferujących peryferia czarne jak wątroba studenta ASP, serce Elona Muska lub dusza Dartha Vadera, to i taka wersja znajduje się w ofercie ENDORFY.





Zastosowany polimer, ze względu na specyficzną konstrukcję obudowy (do której zaraz przejdziemy), tylko w kilku miejscach ma na tyle dużą powierzchnię, by można było wyczuć jego fakturę. Tam, gdzie to możliwe – głównie na lewym i prawym przycisku – przekonamy się, że biały materiał jest przyjemnie zmatowiony i dobrze leży w dłoni. Jednocześnie mat ten ma na tyle subtelny charakter, że w żadnym razie nie należy używać tu słowa „szorstki”, a tym bardziej „chropowaty”.
Aby zredukować wagę myszy do imponujących 69 gramów, w górnym oraz wewnętrznym panelu obudowy wycięto dziesiątki trójkątnych otworów. Zabieg ten nadał gryzoniowi szkieletową konstrukcję, przez którą widać wnętrze urządzenia. Krzyżujące się wsporniki tworzą trójkątne prześwity, rozłożone w dwóch warstwach – przypominając charakterystyczne poszycie sześcianu BORG z uniwersum Star Trek (Nerd Alert!). Tyle że kanoniczny dla tej technologii efekt zielonej poświaty przebijającej się przez czarną superstrukturę kadłuba zobaczymy jedynie w czarnej wersji myszki, po ustawieniu LED-ów na stały kolor toksycznej zieleni.

Co najważniejsze – tak agresywne podejście do redukcji wagi nie odbiło się negatywnie na solidności konstrukcji. Zewnętrzna klatka, choć przewiewna, skutecznie chroni elektronikę i nie ugina się nawet przy mocniejszym uścisku. W trakcie testów żadna część obudowy nie trzeszczała ani nie uległa deformacji. Biorąc pod uwagę ultralekką wagę, solidność wykonania należy pochwalić – myszy ENDORFY LIV zdecydowanie nie mają się tu czego wstydzić.
Otwarta konstrukcja ma też swoje praktyczne zalety – nie tylko obniża wagę, ale i poprawia wentylację dłoni, ograniczając pocenie. Z drugiej strony, każdy fizycznie obsługiwany sprzęt wymaga od czasu do czasu czyszczenia – a flanelka raczej nie dotrze do wszystkich zakamarków perforowanej obudowy. Patyczki higieniczne sprawdzą się lepiej, ale nadal będzie to dość angażujący i czasochłonny proces. Najszybszym, ale i najbardziej radykalnym sposobem czyszczenia jest demontaż obudowy i umycie górnego panelu np. pod bieżącą wodą. Niestety, ta opcja wymaga odkręcenia dwóch śrubek ukrytych pod tylnym ślizgaczem – a więc każdorazowego odklejenia tego elementu. Co gorsze – zafundowanie myszom opisanego procesu czyszczenia, oznacza także… utratę gwarancji. Wizytę w myszkowym SPA lepiej więc przełożyć o dwa lata, gdyż takim właśnie okresem gwarancji objęte są oba recenzowane modele.









Kilka odciążających konstrukcję otworów znajdziemy także na spodzie myszy, ale projektanci zachowali tu rozsądek – zostawili wystarczająco dużo powierzchni dla ślizgaczy o sensownych rozmiarach (przypominam: producent nie zapomniał zestawie zapasowym – znajdziecie go w obu modelach). Ze względu na mikrowagę urządzenia, przedni i tylny ślizgacz – choć nie imponują powierzchnią – zapewniają bardzo gładki, dobrze kontrolowalny ślizg, umożliwiający niemal bezwysiłkową obsługę. Projektanci zadbali nawet o taki detal, jak jajowaty pierścień teflonu wokół otworu dla sensora myszy, pilnujący by nawet w centralnej części spodu myszek nie zabrakło poślizgu.
Dolny panel uzupełnia jeszcze jedno charakterystyczne wycięcie – wgłębienie w kształcie litery „U”, umożliwiające prawidłowe osadzenie myszy na zaczepach magnetycznych stacji dokującej. Obok niego znajdziemy dwa złote (a skromne xD) styki, odpowiadające za ładowanie urządzenia w trybie dokowania.
Przyciski
Oba modele dysponują łącznie sześcioma przyciskami, co czyni je użytecznymi narzędziami nie tylko w gamingu – warto bowiem pamiętać, że zaraz po graczach najliczniejszą grupę użytkowników myszy gamingowych stanowią przedstawiciele branży kreatywnej i projektowej. Graficy, montażyści, specjaliści od symulacji czy projektanci 3D – wszyscy oni doceniają precyzję wysokiej klasy sensora, funkcjonalność i ergonomię, z której gamingowe gryzonie słyną. Przy zadaniach wymagających chirurgicznej dokładności i dużej liczby konfigurowalnych przycisków, myszki tego typu czują się jak ryby w wodzie.





Odpowiednio duże i delikatnie wyprofilowane przyciski główne (LPM i PPM) w obu wersjach myszek LIV korzystają z mikroprzełączników marki Kailh, jednak – co było dla mnie sporym zaskoczeniem – nie są to te same rozwiązania. W wersji LIV Wireless Onyx White (czyli tej bez stacji ładującej) zastosowano przełączniki Kailh GM 4.0, natomiast LIV Plus Onyx White korzysta z nowszych Kailh GM 8.0.
Oba warianty oferują mechaniczne, pozłacane styki i cechują się wysoką trwałością, ale różnią się charakterem pracy. GM 4.0 zapewniają twardszy i bardziej sprężysty klik, który wymaga nieco większej siły do aktywacji. Kliknięcie jest wyraźne, głośne i sztywne – co przypadnie do gustu graczom preferującym mocną informację zwrotną. Dłuższe sesje mogą jednak okazać się przez to nieco bardziej męczące. Z kolei GM 8.0 uchodzą za bardziej zrównoważone – klik jest nadal wyrazisty i chrupki, ale wymaga mniejszego nacisku, co przekłada się na wyższy komfort i szybszą reakcję w dynamicznych rozgrywkach.
W praktyce przełączniki GM 8.0 są bardziej uniwersalne – łączą sprężyste działanie z lekkością aktywacji, dlatego są często spotykane w sprzęcie e-sportowym. Ich wyższa żywotność (80 mln kliknięć wobec 60 mln w GM 4.0) oraz mniejszy opór sprawiają, że świetnie sprawdzają się w grach FPS czy MOBA. GM 4.0 natomiast mogą nadal trafiać w gusta osób preferujących kliknięcia o bardziej „klasycznym” charakterze. W kontekście testowanych modeli można zatem uznać, że LIV Plus Onyx White z przełącznikami Kailh GM 8.0 oferuje bardziej nowoczesne i ergonomiczne rozwiązanie, natomiast podstawowa wersja z GM 4.0 to coś dla fanów wyraźnego i zdecydowanego kliku.
Na lewym boku obu myszek znajdują się dwa asymetryczne przyciski boczne, domyślnie przypisane np. do funkcji „wstecz” i „dalej” w przeglądarce. W grach możemy oczywiście przypisać im dowolne działanie. Klik bocznych przycisków jest sprężysty, a jednocześnie lekki, z dobrze wyczuwalnym, słyszalnym „pstryknięciem”. Ich kształt – przypominający maleńkie ostrza – oraz rozmieszczenie świetnie współgrają z anatomią kciuka (przynajmniej mojego). Dzięki temu szybko można przyzwyczaić się do używania dalszego paliczka kciuka do przycisku „do przodu”, a bliższego – do „do tyłu”, bez konieczności zmiany chwytu czy odrywania palca od obudowy.





W wyraźnie zaznaczonym wcięciu między przyciskami głównymi osadzono kółko przewijania. Składa się ono z dwóch materiałów – twardy, przezroczysty polimer tworzy „felgę”, na bokach której osadzono dwa gumowe „mikro-bieżniki” z wyraźną, ząbkowaną fakturą. Rolka obraca się lekko i płynnie, a dzięki wyczuwalnemu ząbkowaniu nie ma problemu z precyzyjnym przewinięciem treści o dokładnie jeden „stopień”.
Oczywiście kółko przewijania jest również klikalne – klik ma dobrze dobraną głębokość i sprężysty powrót, zbliżony charakterem do pozostałych przycisków.
Tuż pod scroll’em znajduje się najmniejszy przycisk na wyposażeniu myszek ENDORFY LIV Wireless – szary przełącznik zmiany DPI sensora optycznego PixArt. Jego filigranowy rozmiar i ukrycie pod środkowym palcem sprawiają, że przypadkowe kliknięcia mu nie grożą, a kiedy faktycznie chcemy zmienić czułość, namierzymy go bez problemu.
Sensor i jego testy
W testowanych myszkach ENDORFY zastosowano dwa różne sensory optyczne, oba wyprodukowane przez jednego z największych ekspertów w tej dziedzinie – firmę PixArt. Model LIV Wireless korzysta z układu PixArt PAW3311, natomiast LIV Plus Wireless otrzymał znacznie mocniejszy i nowszy PixArt PAW3395.
Sensor PAW3311 to energooszczędna konstrukcja zaprojektowana z myślą o myszkach bezprzewodowych oraz sprzęcie ze średniej półki cenowej. Oferuje rozdzielczość do 12 000 DPI, prędkość śledzenia 300 IPS i akcelerację 35 G.
DPI? IPS? Akceleracja?
DPI (dots per inch) – rozdzielczość sensora, określająca, jak wiele punktów kursor może pokonać na ekranie przy przesunięciu myszy o jeden cal. Im wyższe DPI, tym większa czułość i szybszy ruch kursora.
🔹 IPS (inches per second) – prędkość śledzenia, czyli maksymalna prędkość, z jaką można poruszać myszą, by sensor wciąż poprawnie rejestrował ruch (300 IPS = ok. 7,6 m/s).
🔹 Akceleracja (G) – maksymalne przyspieszenie, jakie może znieść sensor bez utraty precyzji. 1 G to przyspieszenie równe 9,8 m/s² – 35 G to już wartość wyraźnie powyżej typowego użytkowania.


Testy wykonane w Enotus Mouse Test v0.1.4 bezdyskusyjnie potwierdziły, że projektanci ENDORFY umiejętnie wykorzystali możliwości obu sensorów. Ale to gry – a jakże – najlepiej pokazują ich realne kompetencje.
Zacznijmy od PixArt PAW3311 w myszce LIV Wireless (bez Plusa). Po pierwsze – marketing ENDORFY nie przesadzał, zapewniając o wysokiej precyzji śledzenia dzięki zastosowaniu diody IR i autorskiej soczewki PixArt. Przekonałem się o tym, odkurzając z tej okazji niemłodego, ale wciąż cholernie wciągającego Titanfalla 2 – etapy z udziałem samego pilota wciąż wymagają bardzo dynamicznego podejścia i niezłego refleksu. A połączenie ultralekkiej konstrukcji LIV Wireless z jakością zastosowanych ślizgaczy i responsywnością sensora dały efekt w postaci wyjątkowo płynnej, intuicyjnej kontroli postaci – bez opóźnień, bez przeskoków, z pełnym wyczuciem każdego ruchu.
Warto wspomnieć, że PAW3311 potrafi automatycznie dostosować częstotliwość próbkowania obrazu do sytuacji, co pozwala zaoszczędzić energię bez utraty precyzji. W codziennym użytkowaniu – zarówno podczas pracy biurowej, jak i grania – PAW3311 wypadał bardzo solidnie i nie dziwi mnie uznanie, jakim ten moduł cieszy się w niemałej części pro-gamingowej społeczności. Szczególnie cenią go entuzjaści dynamicznych gier typu FPS i MMO. I chociaż w zastosowaniach e-sportowych PAW3311 ustępuje możliwościami przed droższymi rozwiązaniami, jak chociażby PixArt PAW3395, którym zajmiemy się za moment, wiele osób uważa go za jedną z najbardziej opłacalnych konstrukcji na rynku i chwali za stabilność oraz brak opóźnień.
W przypadku LIV Plus Wireless zastosowano PixArt PAW3395 – jeden z najnowocześniejszych i najczęściej wykorzystywanych sensorów w myszkach klasy e-sport. Oferuje on wyższą czułość (do 26 000 DPI), prędkość śledzenia 650 IPS i akcelerację aż do 50 G. Do tego dochodzi bardzo niski LOD (Lift-Off Distance) oraz minimalne opóźnienia sygnału. PAW3395 to obecnie rynkowy standard w topowych modelach gamingowych i trudno go czymkolwiek zaskoczyć – nawet podczas najbardziej intensywnych sesji grania.
Różnice między PAW3311 a PAW3395 są szczególnie widoczne w grach o wysokim tempie, gdzie precyzja przy flickach lub mikroruchach może decydować o wygranej. PAW3395 oferuje tu po prostu większy margines dokładności i stabilności. PAW3311 natomiast zapewnia więcej niż wystarczającą jakość dla graczy nieaspirujących do turniejowej sceny – a dla większości użytkowników będzie w pełni satysfakcjonujący.
Przyznam szczerze – nie jestem na tyle zaprawionym w multi-bojach „gam[E]kspertem”, by zacząć wyznawać filozofię „PixArt PAW3395 albo śmierć”. W praktyce nawet skromniejszy PAW3311 przerastał oferowanymi możliwościami moje gamingowe talenty, więc po droższe rozwiązanie warto sięgnąć dopiero, gdy faktycznie czujecie, że hardware uniemożliwia Wam wykorzystanie w stu procentach Waszego e-sportowego potencjału.
Czas pracy na baterii
We wnętrzach myszek LIV Wireless zamontowano akumulatory o pojemności 500 mAh, mające zapewnić nawet 160 godzin pracy bez ładowania. Tyle teoria – w praktyce na deklarację producenta warto patrzeć przez pryzmat używanego trybu łączności bezprzewodowej. Przypominam, że LIV-ki Wireless obsługują zarówno połączenie 2,4 GHz, jak i Bluetooth – i właśnie testy na Sinozębnym zakończyły się wynikiem bardzo zbliżonym do deklarowanego: 146 godzin.






W trybie radiowym 2,4 GHz czas pracy może i nikomu czapki z głowy nie zdmuchnie, ale jak na mysz gamingową z RGB jako obowiązkowym dodatkiem – dramatu nie ma. Sesje trwające od 12 do 16 godzin dziennie – obejmujące zarówno pracę biurową (internet, dokumenty, proste zadania graficzne itd.), jak i wieczorną porcję relaksu z grami (w proporcji ok. 70% do 30%) – przy włączonym LED-owym TęczoTronie wyczerpywały baterię po około 60–65 godzinach. W czysto gamingowym scenariuszu można liczyć na około 45–50 godzin, co daje kilka dni intensywnej zabawy bez konieczności podpinania kabla lub korzystania ze stacji ładującej.
Przesiadka na połączenie Bluetooth, wyróżniające się znacznie niższym poborem energii, przekłada się na zauważalnie dłuższy czas pracy. W tym trybie potrzeba było około 145 godzin, by akumulator upomniał się o ładowanie. To oznacza, że przy dziesięciogodzinnych dniach użytkowania można bezproblemowo przepracować dwa tygodnie bez sięgania po przewód.
Ładowanie
Pełne naładowanie baterii zajmuje nieco ponad 2,5 godziny – i dotyczy to zarówno ładowania „po kablu”, jak i za pośrednictwem stacji ładującej. Po zakończeniu tego procesu kółko przewijania, które podczas ładowania miga na niebiesko, zmienia kolor na zielony.





Scroll poinformuje nas również o niskim poziomie naładowania – wtedy zaczyna mrugać na czerwono. Na szczęście przejście na „code red” nie oznacza, że mysz lada moment zemdleje – od tej chwili do całkowitego wyczerpania akumulatora mamy jeszcze około 4–5 godzin rezerwy.
Aplikacja producenta
W przeciwieństwie do bezprzewodowych klawiatur ENDORFY, które obsługuje jedna wspólna aplikacja, każda mysz tego producenta korzysta z osobnego oprogramowania, przygotowanego tylko dla konkretnego modelu. W praktyce oznacza to, że jeśli zainstalujemy program przypisany do innej wersji gryzonia, na ekranie zobaczymy jedynie komunikat o braku zgodnego urządzenia.





Aplikacja przypisana do danego modelu nosi jego nazwę – w przypadku recenzowanych myszek będzie to po prostu Endorfy Liv Plus Wireless.
W tym miejscu muszę wspomnieć, że przy pierwszej próbie zainstalowania aplikacji, Windows Defender na moim komputerze podniósł raban o wykryciu oprogramowania o nieznanym pochodzeniu i nieustalonym producencie. Ta histeryczna reakcja Defendera często wiąże się odpaleniem instalatora mało popularnej aplikacji – komunikat bez stresu można wiec przyjąć do wiadomości, a instalację kontynuujemy klikając opcję „Więcej informacji”, a następnie „Uruchom mimo to”.
Sam program jest wyjątkowo lekki – zarówno na dysku, jak i w RAM-ie – i działa szybko, sprawnie, bez irytujących opóźnień. Interfejs jest prosty i intuicyjny, ale… za brak polskiej wersji językowej ktoś w ENDORFY powinien dostać LANIE NA GOŁĄ DUPĘ! No bo kto to widział, żeby polska firma nie przygotowała polskiej wersji własnej aplikacji? Ech…
Domyślne ustawienia – jak 0 ms debounce czy 1 mm LOD (Lift-Off Distance) – sprawdzą się u większości użytkowników. Bardziej wymagający mogą jednak zmienić czas debounce do 20 ms (co pomoże np. przy problemach z podwójnym klikaniem) albo zwiększyć LOD do 2 mm, jeśli podkładka tego wymaga. Warto też od razu ustawić polling rate na 1000 Hz zamiast 500 Hz, by zminimalizować ewentualne opóźnienia w grach.
Najwięcej czasu można spędzić w zakładce makr lub przy przypisywaniu funkcji do pięciu z sześciu dostępnych przycisków. Konfigurator wprawdzie widzi LPM, ale – zgodnie ze standardem – jego funkcji nie da się zmienić.






Kwestia podświetlenia w modelach LIV i LIV Plus Wireless została rozwiązana w dość mało finezyjny i nieco niekonsekwentny sposób. Mamy do wyboru sześć trybów świecenia, z których niektóre pozwalają dostosować kolor i/lub tempo animacji. Co jednak dziwne – w kwestii LED-owych wodotrysków RGB, dość obcesowo potraktowano stację ładującą, której aplikacja… zwyczajnie nie uwzględnia. Do zmiany jej trybów świecenia służy ulokowany na spodzie urządzenia przycisk, aktywujący kolejne skryte tu opcje iluminacyjne.
Świetnym pomysłem jest za to przypisanie koloru scrolla do aktualnego poziomu DPI. Dzięki temu zerknięcie na myszkę wystarczy, by wiedzieć, na jakiej czułości pracujemy. Zakresy DPI i przypisane im kolory można sprawdzić w aplikacji – niby detal, a jakże przydatny.
Wrażenia z użytkowania
Mam dość duże łapska, które bez problemu radzą sobie z wszystkimi rodzajami chwytów, ale przy graniu zdecydowanie preferuję palm-grip i niemałe myszki o symetrycznym kształcie. Z tego względu moim domowym gryzoniem jest Alienware AW610M o długości 13,3 cm, który dzięki poszerzonemu tyłowi przypominającemu ogon kałamarnicy świetnie podpiera środek dłoni. Chociaż korpus LIV Wireless jest nieco krótszy (12,6 cm), to bynajmniej nie ginie pod moją prawicą – zapewnia solidne oparcie dla dłoni, wygodne ułożenie palców na przyciskach głównych, a bocznym przyciskom – pozostanie w bezwysiłkowym zasięgu kciuka.





Symetryczny i neutralny kształt obudowy sprawdza się także przy alternatywnych chwytach – użytkownicy preferujący claw-grip lub fingertip również powinni być zadowoleni. W przypadku claw-gripu mysz daje dobre podparcie dla dłoni przy jednoczesnym luzie dla palców. LIV lekko unosi się nad podkładką i z łatwością daje się manewrować nawet przy dynamicznej rozgrywce. Z kolei przy fingertip gripie niska waga i dobre wyważenie obudowy pozwalają precyzyjnie kontrolować każdy drobny ruch – choć osoby z mniejszymi dłońmi mogą uznać ją za odrobinę za długą do takiego stylu trzymania.
Nie da się jednak ukryć, że komfort użytkowania zależy również od siły chwytu. Przy luźniejszym trzymaniu wszystko jest w porządku – dłoń oddycha, uchwyt jest pewny, a mysz gładko sunie po podkładce. Natomiast „myszkowi dusiciele” mogą kręcić nosem na odczuwalne pod palcami krawędzie trójkątnych otworów, zwłaszcza w bocznych partiach obudowy. Choć perforacja nie jest ostra, to przy bardzo mocnym uścisku można ją poczuć wyraźniej niż przy klasycznym wzorze plastra miodu.
Finalnie – ergonomia myszek LIV i LIV Plus Wireless wypada świetnie. Niezależnie od stylu chwytu i wielkości dłoni, komfort użytkowania stoi na bardzo wysokim poziomie, a ultralekka konstrukcja skutecznie redukuje zmęczenie podczas dłuższych sesji – w grach, pracy czy codziennym użytkowaniu.
Podsumowanie
Na rynku akcesoriów dla graczy nietrudno o sprzęt efektowny wizualnie, ale zupełnie przeciętny pod względem funkcjonalności. Z drugiej strony – zdarzają się konstrukcje skromniejsze z wyglądu, lecz dopracowane jak szwajcarski zegarek. ENDORFY LIV Wireless i LIV Plus Wireless szczęśliwie łączą efektywny design z oczekiwaną funkcjonalnością – i to w stylu, który zasługuje na uwagę.
Obie myszki oferują bardzo dobrą ergonomię, ultralekką i solidną konstrukcję oraz różne tryby łączności bezprzewodowej, co czyni je sprzętem nie tylko gamingowym, ale również praktycznym w codziennym użytku. Wersja LIV Onyx White Wireless z sensorem PixArt PAW3311 i przełącznikami Kailh GM 4.0 sprawdzi się u graczy szukających rozsądnie wycenionego, niezawodnego i dobrze wyważonego gryzonia – zarówno do FPS-ów, jak i pracy biurowej.




Z kolei wariant LIV Plus Onyx White Wireless to propozycja dla bardziej wymagających – dzięki obecności sensora PAW3395, zamontowaniu przełączników Kailh GM 8.0 i uzupełnieniu zestawu o przydatną stację ładującą z podświetleniem RGB wersja z „Plusem” wchodzi o poziom wyżej, nie tracąc przy tym kontaktu „cenowym” zdrowym rozsądkiem.

Na pochwałę zasługują również dołączone akcesoria – od gumowych gripów, przez przewód w materiałowym oplocie, aż po opcjonalną stację dokującą, która faktycznie ułatwia życie. Oprogramowanie mogłoby być nieco bardziej dopracowane (zwłaszcza jeśli chodzi o zarządzanie podświetleniem stacji – no i ten brak polskiego…), ale sama aplikacja jest lekka i intuicyjna, a podstawowe funkcje działają bez zarzutu.
Podsumowując – para gryzoni z rodziny ENDORFY LIV to sprzęt, który nie tylko dobrze wygląda, ale również świetnie działa i nie kosztuje fortuny. To połączenie cech, które cenimy najbardziej – dlatego z pełnym przekonaniem przyznaję obu testowanym modelom wyróżnienie TECHSETTER poleca!.
Dodaj komentarz