O tym że Intel znajduje się w tarapatach finansowych wiadomo już od pewnego czasu. Oczywiście nie jest to sytuacja, w której Pat Gelsinger, CEO Intela, wstanie z krzesła, zawinie interes i zgasi światło. Technologiczny gigant z USA wciąż ma się dobrze, ale nie ulega wątpliwości, że obecnie ciężko twierdzić, że Intel przeżywa obecnie „lata świetności”.

Od początku tego roku akcje Intela tracą na wartości, przy czym największy spadek ich cen dało się zauważyć wraz z początkiem sierpnia. To pokłosie problemów m.in. z aferą dotyczącą wydajności procesorów 13. i 14. generacji, a długofalowo zwraca się uwagę także na inwestowanie masy pieniędzy w chociażby w rozwój kart graficznych Intel Arc, które co najwyżej zostały rynkową ciekawostką zamiast stanowić realną siłą mogącą konkurować z układami od NVIDII czy AMD. Nie bez znaczenia jest też fakt, że oboje konkurenci są obecnie „w gazie” i wykorzystują całą sytuację, a na to wszystko na rynek procesorów mobilnych dla laptopów wkroczył również Qualcomm ze swoim Snapdragonem X Elite.

Wartość akcji Intela od początku 2024 roku. Źródło: Google Finanse

Kumulacja tych oraz wielu innych problemów spowodowała, że Intel musi szukać oszczędności i to niemałych. Skutkiem tego inwestycje w Polsce, Niemczech oraz Malezji zostały odroczone. W przypadku Polski mowa o montowni, która miała powstać w podwrocławskiej Miękini. Decyzja o jej budowie zapadła już w czerwcu ubiegłego roku, a koszt inwestycji miał wynieść łącznie 4,6 mld dolarów, czyli niecałe 20 mld złotych. Fabryka miała powstać do 2027 roku i dać pracę ponad 2000 osób. Niestety, wygląda na to, że na start budowy zakładu trzeba będzie poczekać, a wizja stworzenia kompleksowego łańcucha produkcyjnego w Europie z działającej fabryki w Irlandii oraz mających powstać w niemieckim Magdeburgu oraz Miękini, wyraźnie się oddaliła.

Decyzję, którą przedstawił Pat Gelsinger oficjalnie przekazał także minister cyfryzacji, Krzysztof Gawkowski, za pośrednictwem platformy X.