Widzieliście Antropocen (Anthropocene, reż. E. Burtynsky, J. Baichwal, N. de Pencier)? To naprawdę mocny film. Naprawdę mocny – i wstrząsający.

W filmie pojawia się odwołanie do „szóstego wymierania”. Po raz pierwszy zetknąłem się z tym terminem w 2014 roku, niedługo po światowej premierze książki Elizabeth Kolbert o takim samym tytule. Szóste wymieranie. Historia nienaturalna to przytłaczająca opowieść o tym, jak człowiek, nie zawsze świadomie, ale każdorazowo nieodpowiedzialnie (a nierzadko też z przyczyn, które można określić wyłącznie mianem „małostkowych”) doprowadza do wymierania kolejnych gatunków. Roślin i zwierząt, ptaków, ssaków, ryb, gadów; słowem: wszystkiego, co żyje z nami na Ziemi.

Chociaż głos Kolbert nie jest jedynym głosem w tej sprawie, to na tę chwilę jest jednym z głośniejszych, również za sprawą pracy u podstaw, którą przez lata wykonywała, pisząc o związanych z tym problemach m.in. w „New Yorkerze” (gdzie regularnie publikuje artykuły poświęcone zmianom klimatycznym i środowiskowym, a także ich szeroko pojętym przyczynom i konsekwencjom). Jako termin naukowy (czy około-naukowy), „antropocen” zawdzięcza swoją popularność głównie jej pracom. Jej głębokie dziennikarstwo, mocno wsparte badaniami, lecz nieskrępowane przez sztywne akademickie standardy, nadało mu moc i wypchnęło je w świat.

 

. . .

Ale czym jest antropocen? W największym skrócie: epoką człowieka – tak jak plejstocen jest epoką lodowcową, a holocen – epoką „przed-ludzką”. To, oczywiście, nazwa całkowicie nieoficjalna – jeśli można tak powiedzieć, „wciąż żyjemy w holocenie”. Jest jednak faktem, że niewiele lodowców przyczyniło się do zmian tak głębokich, tak niespodziewanych i katastrofalnych jak te, do których prowadzi działalność człowieka. Musimy zgodzić się co do jednego: epoka lodowcowa trwała 2 i pół miliona lat. Ludzka cywilizacja ma co najwyżej 10 000. A epoka nowożytna? 150; może 200.

Dlatego też, mówiąc o antropocenie, nie mówimy o epoce geologicznej; nie w sensie ścisłym. Potrzebne jest nam jednak określenie, z którego moglibyśmy korzystać, chcąc podkreślić skalę zmian, do jakich przyczynia się dzisiaj człowiek: określenie mocne i znaczące, dość pojemne i ogólne, by podkreślić skalę zjawisk, a jednocześnie dość popularne (żeby nie powiedzieć: „modne”), by dotrzeć do szerszej grupy odbiorców. Również takich, którzy nie chadzają na hipsterskie festiwale filmowe i nie czytają na co dzień liberalnej prasy ze Stanów.

Takie określenie jest nam potrzebne, i jest nam potrzebne od zaraz, na wczoraj.

Każdy kolejny raport klimatyczny czy środowiskowy przejmuje mnie egzystencjalną trwogą.

Uwierzcie mi: czytam je bardzo dokładnie. I czytam je wszystkie, od deski do deski. Często też weryfikuję (tam, gdzie istnieje taka możliwość, bo najczęściej jest to trudne).

I nie dziwię się dzieciakom, że wychodzą na ulice. Bo żeby się nie bać, trzeba być ślepym; ślepym lub głupim, lub jedno i drugie.

Czy zepsuliśmy naszą planetę? Zabiliśmy nasze dzieci?

Ludzie wierzą w różne rzeczy: niektórzy twierdzą, że Ziemia jest płaska, inni, że wolą odrę niż autyzm. Ale dyskusja o zmianach klimatu nie jest dyskusją o tym, w co wierzysz; takie są żelazne fakty. I nie; nie chodzi tu o argument z rodzaju: „Nie pamiętam białych świąt” (chociaż, fakt faktem, dla Twoich dzieci śnieg będzie mitem). To rzecz wieloletnich badań, mozolnie gromadzonych na przestrzeni lat danych, a także wielomilionowych przedsięwzięć badawczych realizowanych przez naukowców z całego globu. Tutaj nie chodzi o politykę; nie obchodzi mnie, co czytasz, kogo słuchasz i w co wierzysz. To nie jest kwestia światopoglądu. To po prostu kwestia faktów.

To zmienia wszystko. I właśnie to jest problemem, ponieważ zmiana w regułach gry oznacza koniec prosperity dla wszystkich, którzy grają w nią dość zręcznie, by sięgać po więcej i więcej posiadać. Czy zmianom klimatu da się zapobiec? Upragnione status quo, cel wszystkich polityków niezależnie od opcji, to stan z definicji bardzo ulotny. Tej zmiany nie zdołasz powstrzymać słowami.

 

. . .

Zmiany w klimacie i środowisku pociągną za sobą też inne kryzysy. I naiwnością byłoby myśleć, że ktokolwiek z nas jest na nie gotowy. To nie tak, że jeśli masz na to pieniądze, to możesz „zakupić sobie” przetrwanie; „kupić sobie” bezpieczeństwo. Klęski klimatyczne oznaczają klęski głodu i kryzysy energetyczne; te oznaczają zapaść infrastruktury informatycznej i globalnej gospodarki. Pomyśl: świat bez Internetu, gdzie elektronika to martwe przedmioty, którymi możemy bić się po głowach! A zapaść gospodarki to, najprawdopodobniej, masowe migracje; wojny; to ludobójstwo na skalę narodów. W momencie wybuchu konfliktu zbrojnego jest już za późno na jakąkolwiek ucieczkę; od dawna za późno na jakiekolwiek działanie. Twoje pieniądze tracą znaczenie. Swój loft możesz oddać za bilet na pociąg, ale nigdzie nie dojedziesz. A nawet jeśli, to nikt Cię nie przyjmie. Tam również będą do Ciebie strzelali.

Jakiś czas temu w „Gazecie Wyborczej” ukazał się wywiad z prof. Malinowskim. Prof. Malinowski jest jednym z tych naukowców, którzy nie zwykli owijać w bawełnę. „Akurat w tej chwili jest bardzo prawdopodobne”, mówi, „że rzeczywiście niebawem wyginiemy”.

„Kiedy to się stanie”, pyta Tomasz Kwiatkowski, dziennikarz Wyborczej. „Rok 2050?”

„Tak, wtedy to już się będzie dziać. Na wielką skalę.”

Najbogatsi amerykańscy przedsiębiorcy, tacy jak Peter Thiel czy Sam Altman, już dziś wykupują ogromne połacie terenu w odosobnionych miejscach na Ziemi, takich jak choćby Nowa Zelandia. Stawiają tam ogromne posiadłości i przygotowują infrastrukturę. Uczą się latać samolotami. Szkolą personel, gromadzą zapasy. Nawiasem mówiąc, ich po części racjonalne, a po części paranoiczne podejście ma stać się tematem kolejnej powieści Eleanor Catton, najmłodszej laureatki Nagrody Bookera. Na terenie swojej kalifornijskiej posiadłości Sam Altman zbudował niewielkie lotnisko. Stać go na to; ma to szczęście. Ale czy będzie miał dokąd uciekać?

„Gdybyśmy mieli możliwość złapania kuli, która zmierza w nasze serce, strzał nie byłby katastrofą, prawda?”

 

. . .

Cóż. Antropocen dopiero się zaczął. Przypuszczam, że nikt z nas, przychodząc na świat, nie przypuszczał, że może być świadkiem końca ludzkości. Podobnie, jak sądzę, w dniu swojej śmierci nikt z nas nie myśli o tym, że umrze. I to właśnie pod tym względem dorastające obecnie pokolenie, to, które wychodzi dziś na ulice, jest od nas lepsze; jest bardziej świadome, bardziej dojrzałe. My woleliśmy czuć się bezpiecznie; lepszy komfort codzienności niż myśl, że natychmiast należy coś zmieniać. Że zmiana, być może, wymaga wyrzeczeń. Że nie musimy sięgać po wszystko, teraz, od razu, bez względu na koszty. Że, wbrew temu, co myślimy, świat nie jest wcale tłem naszej biografii.

To pokolenie nie ma wyboru: będzie najlepszym – lub będzie ostatnim.

Ilekroć o tym pomyślisz, miej tę świadomość: to my im to zrobiliśmy; my, nasi ojcowie i nasze matki, nasi dziadkowie i nasze babki. Ja i Ty; to nasze dzieło.

To nasze wybory i nasze decyzje.

Nie musisz mi wierzyć. Nie musisz mnie słuchać. Może uważasz, że od klęski klimatycznej do głodu i wojny jest jeszcze daleko; że wsiądziesz w samolot i zdołasz nim uciec. Że uratują Cię Twoje pieniądze, Twoja pozycja, Twoi znajomi. Możesz w to wierzyć. Masz takie prawo, ale pamiętaj: świat najboleśniej karze nas za to, czego nie potrafimy sobie wyobrazić. Nie zdołasz uciec z Muskiem na Marsa, bo po prostu nie zdążycie. A jeśli nawet, to co tam zrobicie? Będziecie uprawiać swój mały ogródek i patrzeć, jak tutaj kończy się świat?

Możesz nazwać mnie wariatem; Bóg wie, że czasami sam się tak czuję. Lecz wiedz to – pamiętaj: ludzie żyjący w latach trzydziestych (ubiegłego wieku) też nie sądzili, że zginą na wojnie. Mieli swoje aspiracje; swoje ambicje; swoje zmartwienia. Rozkręcali działalności, tworzyli rodziny, budowali swoją przyszłość. Nikt z nich nie sądził, że umrze w obozie; że jego partnerkę przerobią na mydło; że jego córki będą gwałcone, a synowie katowani. Nikt nie będzie Cię ostrzegał; nikt nie powie Ci: „Uciekaj”. To tak nie działa. Wojny nikt nie zapowiada. Po prostu się wstaje, a świat jest czymś innym. Nie wierzysz? Posłuchaj historii uchodźców. Mieszkają tuż obok. Wystarczy zapytać.

Możesz sądzić, że masz czas; że inni zrobią robotę za Ciebie. Że świat, tak jak zawsze, ocali ktoś inny. Że Twoja cegiełka i tak się nie liczy. „Dlaczego właściwie miałbym coś robić, przecież sąsiad nic nie robi. I śmieje się ze mnie, kiedy to robię.” Nie; nikt nie zrobi niczego za Ciebie. Rozumiem: nie każdy rodzi się w brytyjskiej rodzinie królewskiej. Nie każdy rodzi się milionerem; nikt z nas nie rodzi się prezydentem. Ale *coś* możemy zrobić: każdy z nas ma takie *coś*.

Świat nie musi przez nas zginąć. Wciąż jeszcze możemy temu zapobiec. Ja już zacząłem*. Nie po to, by mówić: „A nie mówiłem?”; po to, by nigdy nie musieć tak mówić. Chcę okazać się wariatem; marzę o tym, by się mylić. Lecz nie zamierzam czekać na innych; póki mogę, będę działał.

A Ty? Co dziś uczynisz dla naszych dzieciaków?

 

 

*Kilka lat temu całkowicie zrezygnowałem z jazdy samochodem na rzecz komunikacji miejskiej, publicznej, a także roweru. Całkowicie i nieodwołalnie zrezygnowałem z posiłków zawierających mięso. Na co dzień ograniczam zużycie energii i praktycznie każdego dnia staram się pogłębiać swoją wiedzę w zakresie dostępnych tu możliwości. Jest ich wiele; coraz więcej; większość to rzecz dyscypliny, tylko tyle i nic więcej. Zdołałem też przekonać parę osób palących na co dzień węglem do instalacji filtrów w kominach. Paru innym pomogłem w pozyskaniu unijnych dofinansowań na panele solarne. Pomagam też pro-środowiskowym organizacjom non-profit w pozyskiwaniu grantów reklamowych od Google (Google dla Organizacji Non-Profit). Wkrótce zamierzam zacząć je wspierać również przy pracach programistycznych.

I nie zamierzam na tym poprzestać.