Amazonia płonie, tajga płonie, Arktyka płonie, Islandczycy ceremonialnie żegnają znikający lodowiec, w Polsce susza przeplatana gwałtownymi opadami, w dolnośląskich górach z powodu suszy i kornika masowo umierają lasy. Planeta choruje, nie tylko gdzieś daleko, nie tylko w miejscach, które dla wielu z nas są wyłącznie migawką w wiadomościach. Ognisk choroby jest coraz więcej, pożary w Amazonii, niczym przerzuty raka w agresywnej fazie choroby, pojawiają się w coraz to nowych miejscach. W moich ukochanych Indiach, ale także w Pakistanie, Bangladeszu i Nepalu katastrofalne powodzie, które zbierają tragiczne żniwo liczone setkami ofiar. W mediach, zależnie od tego, czy słuchamy lewym, czy prawym uchem albo panika, albo lekceważący ton. Na szczycie G7 najważniejsi politycy proponują 20 milionów dolarów (sic!) pomocy na walkę z pożarami dla Brazylii, której prezydent, Jair Bolsonaro, obraża się i zarzuca prezydentowi Francji kolonialne zapędy domagając się przeprosin. Jednocześnie, całkiem niegłupio, sugeruje, że Europa mogłaby się zająć zalesianiem własnych terenów. Aktor Leonardo DiCaprio z własnych oszczędności wykłada 5 milionów dolarów na pomoc, czyli 25% tego, na co zdobyło się siedem najbogatszych państw świata.

Tymczasem na naszym podwórku Wojciech Cejrowski pisze na facebooku o swoich wątpliwościach dotyczących sytuacji w Amazonii. „Lasy amazońskie są NIE-palne” – stwierdza podróżnik. Media podchwytują tę wypowiedź i wykorzystują w ideologicznej walce z „oszołomem”. Jakby ważne było to, że słowa te padają od człowieka, który swoje radykalne poglądy (do których zresztą ma prawo, a my mamy prawo się z nimi nie zgadzać) na wiele tematów rozpowiada wokół traktując to jako swoją misję, a nie to, że jego teza odwraca nieco kierunek dyskursu. Niewielu zwraca uwagę na rzeczywisty sens słów WC. Amazonia to las ekstremalnie wilgotny, którego faktycznie łatwo podpalić się nie da. Wiem, byłem tam, miałem okazję samemu się przekonać. Mówi o tym zresztą wiele opracowań, wystarczy poszperać w internetach. Kto lub co zatem stoi za tymi pożarami? Czy są one faktycznie skutkiem ocieplenia się klimatu, czy wręcz odwrotnie – jego przyczyną? Dla mnie to wygląda trochę tak, jakby nad stołem operacyjnym, na którym leży rozkrojony pacjent lekarze kłócili się o to, który ma ładniejszą dziewczynę, podczas gdy z pacjenta powoli uchodzi życie.

Pożary uwalniają do atmosfery megatony dwutlenku węgla, na samej tylko Alasce w czerwcu do atmosfery wydostało się podobno tyle CO2, ile cała Belgia wyemitowała w 2017 roku. A to tylko kropla w morzu katastrofalnych pożóg na całym świecie. W jakim punkcie jesteśmy? Czy te pożary są wywołane ocieplaniem się klimatu? Czy może są one przyczyną tegoż? Czy może mamy już efekt swoistego sprzężenia zwrotnego i pożary wywołane ociepleniem przyczyniają się do gwałtownego przyspieszenia dalszego ocieplania się klimatu? Chętnie widziałbym racjonalną dyskusję wokół tego tematu zamiast starć frontów ideologicznych. Dzieją się rzeczy co najmniej niepokojące, na skalę dotąd niespotykaną, a my nie jesteśmy zdolni nawet schować ego do kieszeni, by na ten temat racjonalnie porozmawiać, a co dopiero przedsięwziąć jakieś kroki w kierunku poprawy sytuacji?

Nasz premier obiecuje posadzenie 500 milionów drzew w tym roku, czym wywołuje falę ideologicznego hejtu w mediach i internecie. Podnoszą się głosy wyśmiewające absurdalność tych deklaracji, wyliczenia wskazujące, ile trzeba by było sadzić drzew na minutę, aby temu zadaniu sprostać. Tymczasem Lasy Państwowe sadzą tyle drzew rocznie już od lat dziewięćdziesiątych, więc jest szansa, że akurat ta deklaracja PMM jest zgodna z rzeczywistością. Wiedza na ten temat jest publicznie dostępna, ale po co sprawdzać? Jeśli fakty nie pasują do przyjętej tezy, to tym gorzej dla faktów, czyż nie?

Podobno zalesienie Polski stale wzrasta, mimo alarmujących doniesień dotyczących ogromnej skali wycinek. Jeśli tak jest w rzeczywistości, to dobry znak i dobry kierunek.

 

 

Biedna i zapomniana przez świat Etiopia, w której deforestacja przez ostatnie dziesięciolecia doprowadziła do tego, że zalesione obecnie jest tylko 4% powierzchni kraju, sadzi w pospolitym ruszeniu 350 milionów drzew w ciągu 12 godzin! W operacji ochotniczo bierze udział 23 miliony ludzi! Bezprecedensowa akcja, wzór do naśladowania dla całego, zajętego ideologicznymi dyskusjami świata, ale w naszych środkach masowego przekazu przechodzi praktycznie bez echa. Ile dobrego moglibyśmy uczynić, gdyby podobna akcja objęła świat?

 

 

W jakiej kondycji są nasze media, jeśli jeden szaleniec z bronią grasujący w amerykańskim markecie nie schodzi z nagłówków przez kilka dni, a los milionów ludzi cierpiących wskutek pożarów i powodzi w innych częściach świata prawie w ogóle do nas nie dociera? Ogólnoświatowa dyskusja nad prawem obywateli USA do posiadania broni jest ważniejsza niż tragiczny los dziesiątków, jeśli nie setek milionów ludzi w pozostałych częściach świata? Takie są dzisiejsze media. Taki świat nam podsuwają pod nos.

Początkowo chciałem zatytułować ten krótki felieton „Bal na Titanicu”, ale to chyba nietrafiona analogia. Ludzie na Titanicu wiedzieli co się dzieje, próbowali zachować godność w obliczu śmiertelnego zagrożenia, a orkiestra podobno przygrywała do końca. My tymczasem jesteśmy w trakcie chocholego tańca, kompletnie niezdolni do jakiejkolwiek refleksji, uśpieni i bezwolni.

Dokąd nas to zaprowadzi? Pojęcia nie mam, ale coś mi mówi, że jeśli nie weźmiemy sprawy we własne ręce, jak Etiopczycy, to na miłościwie nam panujących za bardzo liczyć nie możemy. Oni nie są zdolni do racjonalnych działań, polityka to gra interesów, a działania racjonalne pojawiają się w niej dopiero wtedy, kiedy wszystkie inne zawiodą. Problem tym razem jest jednak taki, że kiedy politycy dojdą w końcu do racjonalnych wniosków może być już po wszystkim i nie będzie już czego ratować.