Zgodnie z oczekiwaniem wczoraj Apple wprowadziło na rynek iPhone’a 16e, który miał być duchowym następcą serii SE, ale w praktyce okazuje się telefonem, który w wielu aspektach jest… po prostu okrojonym iPhone’em 16 z elementami czternastki. I to okrojonym aż do bólu, no, ale za to drogim. 🙂

Czego w nim brakuje? Lista jest długa. MagSafe? Nie ma. Ultraszerokokątnego aparatu? Brak. Precyzyjnego lokalizowania AirTagów i AirPodsów? Nie tym razem. Dynamic Island? Zapomnijcie. Możliwości sterowania kamerą z innego urządzenia Apple? Nope. WiFi 6E lub 7? Też nie. A może chociaż jakieś fajne kolory? Nie, tylko czarny i biały.

Mało? To lecimy dalej: brak Sensor-Shift OIS, starszy Ceramic Shield na ekranie, starsze algorytmy trybu portretowego i niższa jasność ekranu (800 nitów standardowo, 1200 w HDR – dla porównania iPhone 16 dobija do 1600 nitów na co dzień i 2000 nitów w słońcu). Nawet GPU ma o jeden rdzeń mniej niż zwykły iPhone 16.

Ale najbardziej absurdalne jest to, że Apple wycenia ten telefon na 2999 zł za wersję 128 GB. Czyli mamy sprzęt pełen cięć, a cena? Nie taka budżetowa. Za 2499 zł ten model byłby sensowną opcją dla mniej wymagających użytkowników, ale przy tej wycenie lepiej dołożyć do iPhone’a 15 lub 16 i cieszyć się pełnym doświadczeniem.

Kupować? Tylko jeśli koniecznie chcecie coś nowego z logo Apple, ale nie chcecie wydawać więcej. W przeciwnym razie – lepiej poszukać starszego modelu w promocji. Ale jeśli bardzo musicie, to przedsprzedaż rusza w piątek, 21 lutego o 14. Będzie klapa?