Nowe modele elektryków coraz śmielej zdobywają pozycje w ofertach producentów i rewolucja zapoczątkowana na dobre przez Teslę zdaje się być już nie do zatrzymania. Wprawdzie w Polsce, mimo szumnych zapowiedzi premiera Morawieckiego, pojazdów napędzanych energią elektryczną jest na razie niewiele, to jednak rosnąca sieć stacji ładowania i zachęty w postaci dopłat do pojazdów, których cena nie przekracza 125 tysięcy złotych, zapewne przyczynią się do zwiększenia dynamiki wzrostu. Niebawem w sprzedaży pojawią się wyczekiwane auta Volkswagena, a wielu innych producentów zapowiada jeszcze na ten rok premiery „ekologicznych” aut.

No właśnie, „ekologicznych”, ale czy rzeczywiście? Niemieccy naukowcy z Uniwersytetu w Kolonii ogłosili w kwietniu ubiegłego roku zaskakujące wyniki badań, wg których elektryki nie dość, że nie obniżą globalnego problemu z emisją CO2, ale wręcz przyczynią się w dość znaczący sposób do powiększenia problemu. Ba, badania prowadzone przez Christopha Buchala wskazują wręcz, że emisyjność elektryków jest wyższa niż nowoczesnych diesli, co dla wielu jest pewnie sporym zaskoczeniem.

 

Tesla Model 3

Największym problemem jest ogromna emisja CO2, do jakiej dochodzi podczas wydobycia i przetwarzania minerałów potrzebnych do produkcji baterii. Na przykładzie modelu 3 Tesli naukowcy wyliczyli, że sama emisja potrzebna do wyprodukowania akumulatorów wynosi od 11 do 15 ton CO2! Następnie założono średnioroczny przebieg 15 tys. kilometrów i żywotność baterii na 10 lat, czyli w ciągu takiej eksploatacji wspomniana Tesla przejechałaby 150 tys. km. To oznacza uśrednioną emisję na poziomie 73-100 gramów CO2/km. I na tym nie koniec. Niestety znaczna część energii elektrycznej pozyskiwana jest wciąż ze spalania paliw kopalnych, więc i tę wartość należałoby doliczyć, co zwiększa emisję do 150-180 gr/km. Rozwiązaniem problemu byłyby elektrownie atomowe, ale tych na razie nie ma dość, aby obsłużyć bieżące zapotrzebowanie, a to stale wzrasta i rozpowszechnianie elektryków tylko przyspieszy ten trend. Dla porównania naukowcy przyjrzeli się emisji Mercedesa C 220d emitującego  ok. 101 – 119 gr CO2/km. Czyli przy powyższych założeniach cieszące się w ostatnich latach złą sławą diesle biją na głowę wychwalaną pod niebiosa Teslę.

 

Pamiętajmy jednak, że dane przyjęte do kalkulacji są nieco dobrane pod udowodnienie tezy. Wystarczy, że Tesla będzie w okresie eksploatacji pokonywać nie 15 a 30 tys. kilometrów i uśredniona emisja spadnie znacząco. Nie chcę też, aby to zabrzmiało jak doszukiwanie się teorii spiskowych, ale jednak badania naukowców z kraju, którego gospodarka stoi na produkcji silników (zwłaszcza diesla) i szerzej – na konwencjonalnej motoryzacji muszą budzić pewną rezerwę. Nie twierdzę, że samochody elektryczne są eko, nigdy tak nie twierdziłem. Dla mnie mają zasadniczą przewagę nad spalinowymi w przyjemności z jazdy (ogromny i dostępny natychmiast moment obrotowy) i bardzo niskich kosztów eksploatacyjnych (praktycznie niewiele elementów może się psuć). W mojej ocenie te czynniki  będą się głównie przyczyniać do dalszego wzrostu ich popularności, nie – jakby niektórzy chcieli – względy ekologiczne.

Póki co pozycja Tesli, której akcji analitycy zalecali się wyzbywać jeszcze w pierwszej połowie zeszłego roku, wróżąc spadek wartości z poziomu ok. 180 do 10 USD, wydaje się niezagrożona. Nowe inwestycje w Chinach, zapowiedź budowy fabryki w Niemczech i rosnąca sprzedaż a wraz z nią produkcja wywindowały ceny akcji do poziomu 510 USD (sic!), a paru analityków powinno się schować głęboko pod ziemię lub spalić ze wstydu. Jak widać walka między przemysłem opartym o silniki spalinowe, a tym opartym o silniki elektryczne przybiera różne formy. Jedni zatrudniają „analityków” wieszczących upadek firm, drudzy mogą naukowców wyliczających to, co się przydaje do narracji. A w środku tego my, konsumenci, będziemy musieli podejmować decyzje, komu jesteśmy skłonni uwierzyć. Pamiętajmy także, że w grze jest jeszcze jeden rodzaj paliwa – wodór. Ale to już zupełnie inna historia.