Pamiętam, jak jakieś 20 lat temu w moim domu pojawił się pierwszy telefon komórkowy – było to nie lada wydarzenie. Komórka! Niebieska Motorola (modelu za nic w świecie sobie nie przypomnę), antenka, gumowe przyciski, monochromatyczny wyświetlacz. Cudo. Parę lat później do moich rąk trafiła legenda – Nokia 3310. Telefon, którego baterię ładowało się raz na pięć dni. Pierwsze SMS-y, pierwsze „głuchacze” (dla tych, którzy nie znają – „głuchanie” polegało na wybraniu numeru do wybranej osoby i nawiązywanie połączenia do pierwszego sygnału, po czym należało się rozłączyć) wysyłane jako potwierdzenie przyjęcia wiadomości i rzucanie klątwami, kiedy osoba, do której „głuchałem”, specjalnie bądź nie, telefon odebrała. I ok. 2 zł za połączenie poszło! Wtedy jeszcze nie było naliczania sekundowego, więc każdy wykonany telefon trzeba było zaplanować, aby karta doładowująca za 25 zł starczyła na cały miesiąc. Bo jak ją zużyję, to nowej nie dostanę przed początkiem nowego miesiąca. Tak się uczyło przedsiębiorczości i oszczędzania. Pozdrawiam mamę oraz tatę.

 

Będąc w gimnazjum w życiu nie podejrzewałem, że mój pierwszy telefon okaże się legendarny!

Już wtedy z telefonem wychodziło się z domu, szło na boisko, informowało rodziców, że wrócę trochę później. Po kumpli na piłkę już nie trzeba było jeździć przez pół miasta na rowerze, wystarczyło wysłać SMS-a albo dwa i wszystko było jasne. Telefon komórkowy ułatwiał życie jak diabli! Później pojawiły się modele z kolorowym wyświetlaczem, polifonicznymi dzwonkami, pierwszymi aparatami fotograficznymi (podpinanymi od spodu!) oraz odtwarzaczem plików MP3 (kto pamięta przesyłanie piosenek przez podczerwień?). Oczywiście „empe-trójek” wtedy za dużo w telefonie się nie mieściło. Rewolucja w korzystaniu z telefonów już była u drzwi. Z telefonów można było już powoli wysyłać maile, przeglądać strony WWW (chociaż specjalnie opłacalne to nie było), a wraz z rozwojem infrastruktury sieciowej w Polsce oraz polskich domach i pojawieniem się na rynku pierwszych SMARTFONÓW z dotykowym, kolorowym ekranem, wspomniana rewolucja nie tyle przeszła przez próg, tylko z buta potraktowała drzwi razem z futryną.

I tak znaleźliśmy się dzisiaj. W momencie, w którym słowo telefon kojarzy się bardziej z pudłem o poskręcanym kablu i słuchawką, z umieszczoną na froncie tarczą lub klawiaturą numeryczną. I w ogóle brzmi to jakoś staromodnie. Zaś smartfon… No, to jest urządzenie! Urządzenie wywodzące się ze sprzętu, który pierwotnie miał umożliwiać szybki kontakt przez sieć GSM. A dzisiaj? Dzwonienie lub wysyłanie SMS-ów jest jedną z wielu funkcji, bez których posiadacze nowoczesnych smartfonów nie mogli by się obejść. Ba! Czasami ważniejsze jest obsługa określonych aplikacji i „społecznościówek” niż samo telefonowanie czy wysyłane SMS-ów. Ale to też pewien znak czasu i wypadkowa zmian technologiczno-społecznych, że tak pozwolę sobie to ująć, jakie zaszły w ostatniej dekadzie na niemal całym świecie.

 

Co mówią statystyki?

Odważę się wysnuć hipotezę, że właściwie każdy używa smartfona na swój sposób. Jedni mają go cały czas przy sobie, inni sięgają po niego dopiero na dźwięk powiadomienia. Jeden tylko dzwoni i pisze, inny nie wyobraża sobie dnia bez zrobienia kilku fotek i podzielenia się nimi w social-mediach. Następna osoba ma powiadomienia niemal zawsze wyłączone, a kolejna – zawsze czeka z niecierpliwością na kolejny sygnał o nowej wiadomości. Style są różne, ale koniec końców – okazuje się, że smartfon zastąpił nam tak dużą liczbę różnych urządzeń i gadżetów, że wyjście bez niego do szkoły, na uczelnię czy do pracy powoduje niekiedy wręcz dyskomfort. Mało tego, gdyby zebrać określone cechy smartfona i spróbować je ułożyć od najważniejszej, do najmniej istotnej, trudno będzie znaleźć dwa takie same rankingi.

 

Źródło: pexels.com

W trakcie pisania tego artykułu postanowiłem też przebadać, co w tej kwestii mają do powiedzenia koledzy z pracy. I właściwie zaskoczyła mnie jedna kwestia, tak ważna przecież w zastanym przez nas kontekście kulturowym. Na otwarte pytanie „Co KONIECZNIE musi posiadać Twój smartfon?” praktycznie u każdego pojawiła się odpowiedź dotycząca wyglądu i stylu urządzenia. No pewnie, że tak! Smartfon, podobnie jak samochód, buty, torebka czy zegarek, stał się wyznacznikiem naszego stylu, uzupełnia wierzchnią powłokę naszego „Ja”. Tą, którą emanujemy i pasywnie wysyłamy jednostkom i społeczeństwu sygnał o nas, o tym jacy jesteśmy. W mojej opinii, trafnie podsumował to Przemek Wierzbicki – jeden z redaktorów Techsettera: „Smartfon to jeden z najważniejszych przedmiotów, jakie nosimy ze sobą na co dzień, jakie w ogóle mamy w domu – musi być czymś więcej niż „po prostu” telefonem. Smartfon jest częścią mojego wizerunku, częścią sposobu, w jaki przedstawiam się ludziom, czasami nawet jeszcze na długo przed tym, jak zacznę z nimi rozmawiać. Nowy iPhone [Przemek jest miłośnikiem „jabłkowych” smartfonów – przyp. aut.], o ile go posiadasz, jest ważnym uzupełnieniem twojej prezencji – i może być równie ważnym gadżetem, jak designerska kurtka czy buty. To dodatkowy element, który pokazuje cię ludziom i mówi coś o tobie, potencjalnie coś ważnego, o ile rozegrasz to z głową.”

Rzućmy jednak okiem na to, co ustalili statystycy z CBOS. Badania przeprowadzone w sierpniu 2017 roku na grupie 977 osób wykazały, że z telefonów komórkowych w ogóle korzysta aż 92% dorosłych Polaków, z czego niemal 60% (jestem w stanie zaryzykować stwierdzenie, że pod koniec 2019 roku ta granica jest już znacząco przekroczona) to posiadacze smartfonów (w tym są też osoby używające zarówno smartfona, jak i klasycznej komórki), a reszta korzysta z klasycznych telefonów komórkowych. I tutaj mała uwaga – nie oznacza to, że ludzie ci wciąż używają telefonów z 2005 roku. Klasyczne „komórki” są na rynku wciąż obecne i jakoś sobie radzą. Chociaż, i tutaj trzeba spojrzeć prawdzie w oczy, są coraz mocniej wypierane przez bardziej zaawansowaną technologicznie „młodą krew” w postaci smartfonów. W roku 2017 wyłącznie ze smartfonów korzystało już 49% ankietowanych, a dwa lata wcześniej odsetek ten wynosił zaledwie 35%. Widać więc szybkie tempo popularności nowoczesnych telefonów komórkowych.

 

Kieszonkowy All-in-One

Czy wyobrażacie sobie, żeby jeszcze kilkanaście lat temu osoba chodziła po mieście wyposażona w notatnik, przenośny odtwarzacz muzyki, konsolę z grami, aparat fotograficzny, kamerę wideo, radio, dyktafon, kalendarz, kompas, zegarek ze stoperem i minutnikiem, odtwarzacz wideo oraz oczywiście komunikatory, w tym najważniejszy w tym kontekście – telefon? Ci z nieco bujniejszą wyobraźnią może i taką postać są w stanie sobie zwizualizować, ale żeby pomieścić to wszystko przydałby się wcale nie mały plecak lub torba. Dzisiaj natomiast wystarcza… kieszeń. Osobiście znam nawet osoby, które niemal zrezygnowały z posługiwania się komputerem, gdyż zdecydowaną większość codziennych aktywności związanych z posiadaniem kont na platformach streamingowych, komunikowaniem się ze znajomymi oraz konsumpcją cyfrowych treści wykonują poprzez smartfona.

Trudno się temu dziwić. Żeby umieć posługiwać się wymienionymi funkcjami, właściwie nie trzeba posiadać żadnej dodatkowej wiedzy czy umiejętności. Większość z nich jest już zainstalowana w systemie urządzenia, nieważne, czy to Android, czy iOS. Wystarczy tylko „poklikać” w odpowiednie ikonki. Nie trzeba nic ściągać, ani nic instalować. Chociaż nierzadko w sklepie Play (dla systemu Android) lub AppStore (dla iPhone’ów) znaleźć można też bardziej rozbudowane i zaawansowane (przez to nierzadko płatne) aplikacje do odtwarzania muzyki, wideo czy chociażby planowania dnia. I mimo, że instalacja takiego programu nie jest specjalnie trudna, to spora część użytkowników i tak raczej woli korzystać z udogodnień otrzymanych razem z systemem i nakładką systemową producenta.

No właśnie – z czego najczęściej korzystają użytkownicy smartfonów i jakie są trendy? Warto ponownie sięgnąć do wymienionych wcześniej badań.

 

Źródło: www.etuo.pl/blog/w-jaki-sposob-korzystamy-ze-smartfonow-raport-2018-infografika/633

A teraz porównajmy to z wartościami z 2015 roku. Procent osób, dla których smartfon jest przede wszystkim narzędziem do komunikacji poprzez dzwonienie i SMS-y nie zmienił się i wynosi odpowiednio 100% oraz 78%.

Rozwój aparatów fotograficznych montowanych w smartfonach w tym roku zaakcentował się szczególnie. Takie urządzenia, jak Nokia 9 PureView pokazały, że nawet i pięć obiektywów da się zmieścić w obudowie telefonu, a obecnie we flagowcach oraz średnio-wysokim przedziale cenowym najczęściej umieszcza się trzy kamery, w tym jedną o bardzo szerokim kącie. Ponadto, w aparatach zintegrowanych ze smartfonami zaczął pojawiać zoom optyczny, co jest pewnego rodzaju novum w tego typu sprzęcie. W oprogramowaniu zaś zaszyte są zróżnicowane opcje pozwalające na korekcję zdjęcia w czasie rzeczywistym dzięki wsparciu sztucznej inteligencji. To wszystko sprawia, że smartfonowa fotografia otrzymała dużo większe możliwości, a większość użytkowników jest w stanie zrobić niezłą fotkę nie musząc się przy tym specjalnie wysilać. Tym bardziej, że po zrobieniu owej, można ją łatwo edytować dodając odpowiedni filtr, korzystniej kadrując lub usunąć zmarszczki czy inne niedoskonałości z portretu. I już można wrzucać na Facebooka lub Instagrama! Liczba osób, które wykorzystują swojego smartfona do fotografowania wzrosła przez dwa lata o 5% (57% w 2015, 62% w 2017 roku).

Popularniejsze stały się także funkcje jak korzystanie z budzika, kalendarza, czy nagrywanie wideo. Jednak największy skok zaliczyło przeglądanie stron internetowych (aż 8% więcej niż 2015 roku) oraz korzystanie z nawigacji. Smartfon stał się niezbędnym towarzyszem podróży i nawigatorem dla 36% użytkowników – o 9% więcej niż w roku 2015.

Zakup biletów (od komunikacji miejskiej przez „wejściówkę” na mecz po koncert zagranicznej gwiazdy muzyki), zarezerwowanie hotelu, zrobienie zakupów? Kilka „tapnięć” w ekran w odpowiedniej aplikacji lub/oraz na odpowiedniej stronie i sprawa załatwiona. Tylko pieniędzy na koncie jakby mniej… Ale trend jest taki, że coraz więcej osób na taką formę zakupów się decyduje. Co z pewnością cieszy właścicieli sklepów i różnych usługodawców. Konsumpcyjny styl życia społeczeństw kultury zachodniej plus możliwość dokonania impulsywnego zakupu z każdego miejsca układa się w całkiem niezły zastrzyk gotówki. Bynajmniej nie dla nas.

Z przedstawionych badań wniosek może być następujący – posiadaczy smartfonów jest nie tylko coraz więcej, ale również można odnieść wrażenie, że ich użytkownicy stają się konsumentami świadomymi możliwości zakupionego sprzętu. Korzystają z coraz większej liczny funkcji, poznają wciąż nowe i w coraz większym stopniu im ufają.

 

Źródło: www.etuo.pl/infografika-w-jaki-sposob-korzystamy-ze-smartfonow

Wygoda zawsze w cenie

Ustaliliśmy już, że smartfon jest właściwie jednym z podstawowych gadżetów, bez których nie ruszamy się z domu. Zresztą, w swoich czterech kątach także często znajduje się w naszych dłoniach lub na podorędziu. Nie zawsze i nie u każdego rzecz jasna, ale myślę, że to uogólnienie-uproszczenie zdaje się być na miejscu.

Jedno urządzenie zastępujące kilkanaście innych musi po prostu z nami być. Nawet jeżeli nie jesteś kierowcą i nie korzystasz z nawigacji, to kto z nas nie złapał się na tym, że będąc w obcym mieście i zdając sobie sprawę, żeby chyba zgubił gdzieś właściwy kurs, prędzej wyciągnie telefon i odpali Google Maps, niż zapyta tubylca o drogę? Niby nie jesteś fotografem, ale ile razy zdarzyło ci się zrobić zdjęcie jakiegoś nietypowego widoczku lub fotkę tego, co wpadło ci w oko w sklepie, żeby pokazać znajomym i zapytać, czy opłaca się kupić? Albo nagrać filmik, do którego i tak już nigdy nie wrócisz? Ile razy w komunikacji miejskiej smartfon ratował cię przed nudą w korku, „zamieniając się” to w odtwarzacz muzyki (nieistotne, czy offline, czy online), e-booka, przeglądarkę internetową albo umilał czas wyświetlając  śmieszne i mniej lub bardziej wartościowe filmiki na YouTube lub innej platformie z treściami wideo? O możliwości  natychmiastowego skorzystania z komunikatora i podzielenia się z bliskimi tym, co się akurat u nas dzieje nawet nie wspominam, bo to właściwie oczywistość. A póki co, mówimy o tych kwestiach związanych bardziej z rozrywką i konsumpcją treści, aniżeli pracą.

Na telefonie każdy z nas ma zapisane przeróżne rzeczy. Mniej i bardziej ważne. Prywatne zdjęcia i filmiki, dokumenty (niekiedy zawierające tzw. dane wrażliwe, jak adresy, PESEL czy numer konta), niektórzy posiadają różne hasła, inni posiadają tam nowoczesną książkę adresową. Swoisty zapis codzienności. Napisanie maila, wysłanie go i dostęp do całej korespondencji to dosłownie kilka lub kilkanaście „puknięć” w ekran. Wykonanie przelewu lub zrobienie zakupów wymaga kolejnych kilku kliknięć. Zakup biletu na pociąg, a nawet samolot? Również nie ma większych problemów, szczególnie, że dostęp do Internetu nie jest specjalnie utrudniony. Wszystko pod ręką. Czy może dziwić zatem, że ludzie potrafią wpaść w nieudawaną panikę, kiedy okazuje się, że telefonu nie ma w kieszeni, torebce, albo miejscu, w którym zazwyczaj kładziemy go w domu? „Przecież to tylko rzecz” – może ktoś słusznie zauważyć. Ale jak zachować spokój, kiedy mamy świadomość, że ta „tylko rzecz” naszpikowana jest naszymi prywatnymi danymi i informacjami o naszych bliskich?

Na szczęście dzisiejsze smartfony posiadają całkiem niezłe zabezpieczenia, szczególnie te z przynajmniej średniej półki. Czytnik linii papilarnych to już właściwie standard w smartfonach. Funkcja rozpoznawania twarzy pojawia się już nawet w urządzeniach ze średniej półki, więc także jest coraz bardziej dostępna. Chociaż tutaj trzeba uważać na istotną kwestię – w tańszych modelach, gdzie przednia kamerka pozbawiona jest czujnika podczerwieni, telefon można odblokować nawet za pomocą zdjęcia. To właśnie czujnik IR sprawia, że smartfon jest w stanie rozpoznać cechy charakterystyczne naszej twarzy, takie jak głębokość pewnych punktów. Warto o tym pamiętać. Lub zwrócić uwagę na opisy funkcji w systemie telefonu. W moimi Xiaomi Mi 9T otrzymałem stosowne ostrzeżenie już w momencie włączania funkcji.

 

Nowoczesne smartfony umożliwiają także znalezienie urządzenia w wypadku zgubienia. Wystarczy mieć włączoną opcję „Znajdź moje urządzenie” oraz spełnić określone warunki (dot. smartfonów z systemem Android):

  •     musi być włączone,
  •     musi mieć użytkownika zalogowanego na konto Google,
  •     musi mieć włączoną mobilną transmisję danych lub Wi-Fi,
  •     musi być widoczne w Google Play,
  •     musi mieć włączoną Lokalizację,
  •     musi mieć włączoną usługę Znajdź moje urządzenie.

 

Pełen opis usługi znajdziecie pod tym linkiem.

Poza tym Google nie tylko może znacząco ułatwić odzyskanie smartfona, ale także w skrajnie beznadziejnych sytuacjach – zdalnie go zablokować lub usunąć z niego wszystkie dane . Druga opcja sprawi, że w naturalny sposób funkcja „Znajdź moje urządzenie” przestanie działać, albowiem zostanie z niego usunięte także konto Google. Jest to rozwiązanie drastyczne, ale koniec końców – chodzi o bezpieczeństwo.

 

Dawka czyni truciznę

Paracelsus, medyk uznawany za twórcę nowożytnej medycyny, miał rację: „Wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną. To dawka czyni truciznę.” Stwierdzenie to idealnie pasuje do rozmyślań o przyczynach i skutkach upowszechnienia się smartfonów. Chociaż bardziej właściwym stwierdzeniem byłoby zaznaczenie tego, w jaki sposób społeczeństwo z nich korzysta. Ja skupię się właśnie na tej drugiej sferze. Bo chociaż smartfony niewątpliwie ułatwiają i uprzyjemniają w jakimś stopniu nasze życie – nie bójmy się tego powiedzieć lub tego negować – to jednak wiele mówi się o ewentualnych negatywnych konsekwencjach przesadnie długiego i/lub nieodpowiedzialnego korzystania z nich.

Nowoczesne komórki przyzwyczaiły nas do bycia ciągle dostępnym. Zresztą, odpowiednie podłoże pod to przygotowały klasyczne telefony komórkowe. Wysłać SMS-a można było zawsze, podobnie jak zadzwonić. Zaś osoba po drugiej stronie czuła się niejako zobligowana do tego, żeby odebrać („przecież mam telefon przy sobie, dlaczego miałby nie odebrać?”) lub przynajmniej odczytać wiadomość, odkładając ewentualną odpowiedź na później. Co i tak bywało okłamywaniem samego siebie, bo skoro mam już ten telefon w ręce, to przecież odpiszę, nie?

Życie w pośpiechu, życie „już, teraz, natychmiast”, życie YOLO, „do it!”, życie będąc ciągle dostępnym online. To, co polski socjolog, prof. Z. Melosik nazywa „kulturą instant”, stworzyło niejako symbiozę ze smartfonami. Egzystowanie w trybie pośpiechu, przebiegania przez pasy, fast foodu i kilkusekundowych filmików ze Snapchata idealnie zgrało się z wejściem pod strzechy (a raczej – do kieszeni i plecaków) wszelkiej maści urządzeń mobilnych: tabletów, ultrabooków, no i oczywiście coraz bardziej zaawansowanych smartfonów. „Zapping”, czyli nasze swojskie „skakanie po kanałach” z TV przeniósł się na strony internetowe i portale społecznościowe, po których często bezrefleksyjnie „skaczemy” czekając na autobus, w kolejce w sklepie lub na przejściu dla pieszych. Niekiedy łapiąc się na tym, że stronę, którą właśnie przeglądamy… odwiedziliśmy dosłownie kilkanaście sekund temu i kompletnie nic z tych odwiedzin nie pamiętamy. Mi również zdarza się na tym złapać.

 

Znak czasów. Źródło: pexels.com

Artykuły często nie są czytane. Są klikane i scrollowane. Wejście, przeczytanie nagłówka, wyjście. Czasem ta droga zostaje skrócona to zapoznania się wyłącznie z tytułem. Bez zagłębiania się w treść – dziennikarze i blogerzy już dawno odkryli, że to właśnie w często pisanym wytłuszczoną czcionką wstępie trzeba umieścić najważniejsze informacje, które czytelnik, często bezrefleksyjnie, „łyknie”. Stąd też zapoznaje się on z suchym faktem, ale zupełnie pozbawionym kontekstu. A stąd już krok do bycia zmanipulowanym w dość łatwy sposób.

Nie tak dawno pojawił się jednak jeszcze inny trend. W mojej opinii – dość absurdalny, ale jakże idealnie łączący się z wspomnianą wcześniej „kulturą instant” – speedwatching oraz podfasting. Speedwatching jest niczym innym niż przyspieszaniem filmu… żeby obejrzeć więcej w krótszym czasie. Podfasting zaś wziął się, co prawda, ze słuchania, ale zasada jest ta sama – przyspieszyć słuchowisko, aby w krótszym czasie wysłuchać jak najwięcej. Funkcję przyspieszania oraz spowalniania odtwarzania wideo testuje nawet Netflix, co nie do końca podoba się niektórym aktorom oraz twórcom wideo. Apelują oni do widzów, żeby delektowali się dziełem filmowym w taki sposób, w jaki zostało wyprodukowane. Głos w tej sprawie zabrał chociażby Aaron Paul, czyli Jesse Pinkman z serialu Breaking Bad, jednoznacznie sprzeciwiając się temu zjawisku.

Zarówno „zapping” w nowoczesnym wydaniu, jak i speedwatching oraz podfasting wiążą się ze zjawiskiem określonym jako FOMO (ang. Fear of Missing Out – strach przed przegapieniem czegoś). Ciągłe przeklikiwanie się przez kolejne strony internetowe oraz „społecznościówki”, bezrefleksyjne zapoznawanie się z mało znaczącymi informacjami (celowo nie użyłem słowa „przyswajanie”), chęć bycie przez cały czas na bieżąco i konieczność sprawdzania, czy przypadkiem na świecie lub u naszych znajomych nie dzieje się coś, co może nas ominąć. Coś, czego absolutnie nie chcemy przegapić i wziąć w tym chociaż bierny, symboliczny udział poprzez patrzenie w ekran. Albo kliknięcie „polubienia”, „serduszka”, udostępnienia czegoś na swojej tablicy w którejś ze „społecznościówek”. Potrzeba skorzystania ze smartfona w celu sprawdzenia aktualności na Facebooku czy ulubionym portalu pojawia się wszędzie – w szkole, pracy, teatrze, za kierownicą samochodu czy podczas spaceru lub rodzinnego obiadu. Raport „Polacy a lęk przed odłączeniem” wskazuje, że „odłączenie” internautów z wysokim FOMO od Internetu, powoduje podobne objawy fizjologiczne i psychiczne, co stres. Pozbawieni dostępu do Sieci „fomersi” (szczególnie ci o wysokim wskaźniku FOMO) odczuwają niepokój oraz czują się samotnie, czemu mogą towarzyszyć bóle głowy, bóle brzucha, nadmierna potliwość czy nawet nudności.

Nie bez przyczyny już w 2008 roku mógł nam się obić o uszy termin nomofobia, czyli lęk przed utratą komórki lub niemożnością skorzystania z niej. Nazwa wzięła się od angielskiego „no mobile phone fobia”. W pewnym sensie pokrewnym zaburzeniem nerwicowym, jakie pojawiło się w ostatnich latach na liście zaburzeń behawioralnych, jest fonoholizm, czyli odczuwanie przymusu korzystania z telefonu-smartfona i dyskomfort w momencie, kiedy tego nie można zrobić. Oba te terminy doskonale uzupełniają się ze zjawiskiem FOMO. Ba! Wzmacniają siebie nawzajem w linii prostej prowadząc do uzależnienia od Internetu czy smartfona.

Myślę, że warto jeszcze wrócić do wypowiedzi z początku. O tym, że smartfon jest dzisiaj pewną wizytówką, przedmiotem potrafiącym powiedzieć grupie lub jednostce coś o nas. Już na starcie. Ciężko byłoby od takiej tezy nie przejść do kwestii posiadania i korzystania ze smartfona w celu akcentowania pewnych cech swojego wizerunku – podobnie jak w przypadku obuwia, plecaka, fryzury czy nadruku na t-shircie. I samo w sobie nie jest niczym złym. Dążenie do identyfikowania się z pewną grupą czy społecznością oraz potrzeba przynależności to naturalne elementy naszego społecznego „Ja”. Patologią jest natomiast realizowanie tej potrzeby poprzez budowanie całkowicie odrealnionego i fałszywego obrazu siebie. To gra pozorów, którą toczymy teoretycznie z naszymi sieciowymi znajomymi, ale tak naprawdę – z samym sobą. Idealne życie będące ułudnym elementem naszej social-medialnej autokreacji to pewnego rodzaju „fake news”, któremu łatwo dać wiarę, jeżeli został odpowiednio spreparowany. Fałszywa informacja, której sami nienawidzimy, gdy okazuje się, że zostaliśmy nabrani lub wykorzystani. Ale z drugiej strony  – chętnie po tego rodzaju „fake newsy” sięgamy, kiedy mogą grać na naszą korzyść – żeby poczuć się lepiej, żeby zebrać odpowiednią liczbę „lajków”, żeby przyciągać uwagę, a może nawet zyskać aprobatę.

 

Źródło: pexels.com

 

Zakończenie

Nie ma co ukrywać – poruszony przeze mnie temat zasługuje na dłuższą i bardziej szczegółową analizę. Jednak ani ja nie jestem właściwą osobą, aby takiej badań dokonać, ani Techsetter nie jest odpowiednią platformą do publikowania takiego studium. To robota dla psychologów społecznych i socjologów, którzy już teraz nad takimi zagadnieniami pracują.

Mam nadzieję jednak, że udało mi się zwrócić uwagę na to, jak smartfony zmieniły nasze życia i przyzwyczajenia. Od konieczności posiadania go zawsze przy sobie, przez korzyści z tego wynikające, aż do zagrożeń i patologii związanych z używaniem tak mobilnego urządzenia, które może być stale podłączone do Sieci. To właśnie praktycznie nieograniczony dostęp do największego medium na świecie jest odpowiedzialny niektóre z wymienionych ewentualnych korzyści i wad wynikających z posiadania nowoczesnej komórki.

W tak krótkim tekście ciężko też zwrócić uwagę na wszystkie aspekty korzystania ze smartfonów. Współczesny świat wykreował ich na tyle dużo i pewne mody są na tyle zmienne, że czasami trudno jest za tym nadążyć.

Biorąc pod uwagę pewne trendy, które nie tylko wyznaczają użytkownicy, ale które niejako proponują lub wręcz narzucają sami producenci smartfonów (chociażby pojawiające się powoli telefony ze składanym ekranem), można się zastanowić jak używanie komórki będzie wyglądało za rok, dwa lub pięć. Czy szybko postępujące zmiany w tej materii, obserwowane przez ostatnie kilka, kilkanaście lat zwolnią swoje tempo, czy może przyspieszą. Ja sam stoję po stronie opcji numer dwa, w końcu marketingowe koło musi się kręcić, a pieniądze nie lubią leżeć odłogiem. Współczesne społeczeństwa zaś (szczególnie tzw. kultura Zachodu) nie lubią stagnacji i tak długo, jak marki będą kreować konsumentom potrzeby, tak oni będą z tego korzystać.

 

Zdjęcie tytułowe: pexels.com