Dobra wiadomość na piątek: asteroida 2024 YR4, która miała nam potencjalnie rozwalić imprezę w 2032 roku, raczej sobie odpuści. NASA i ESA zgodnie meldują – ryzyko, że ten kosmiczny kamień wielkości stadionu walnie w Ziemię, spadło z niezłych 3,1% do marnych 0,28% (NASA) albo nawet 0,16% (ESA). Wygląda na to, że przetrwamy – przynajmniej na razie!

Historia zaczęła się 27 grudnia 2024, kiedy system ATLAS w Chile wypatrzył 40-90-metrową skałę na kursie w naszą stronę. Na początku szanse na uderzenie oszacowano na skromne 0,02% (1 na 5000) – ot, ciekawostka dla nerdów od orbit. Ale im więcej danych spływało, tym mniej było do śmiechu. W Sylwestra ryzyko skoczyło do 0,5% (1 na 200), a w połowie stycznia 2025, po obliczeniach z Very Large Telescope, doszło do 1,2% (1 na 83) – wtedy zrobiło się gorąco, bo to już poziom „lepiej się przyjrzyjmy”.

19 lutego szanse osiągnęły szczyt – 3,1% (1 na 32 według NASA, 2,8% wg ESA). Media zaczęły rzucać hasła typu „city killer”, a geekowie na X liczyli, gdzie by walnęła (spoiler: na Ziemi mamy 70% wody, więc pewnie byłby wielki plusk!). Ale ostatnie obserwacje z 19-20 lutego ostudziły emocje – nowe pomiary zepchnęły ryzyko do 0,28% (NASA, 20 lutego, 10:06 PST) i 0,16% (ESA, 21 lutego, 01:22 PST). Orbita się klaruje, a Ziemia coraz mniej pasuje do jej trasy.

Jeśli trend się utrzyma, za kilka dni będziemy mogli oficjalnie odetchnąć. NASA mówi, że to normalne – asteroidy jak 2024 YR4 zaczynają straszyć, ale potem dane robią swoje. W kwietniu asteroida znika z widoku, więc do 2028 (kolejne podejście) powinniśmy mieć pewność. A na razie chyba możemy planować wakacje w 2032 bez kasku!