Internet z niecierpliwością czeka na zapowiedź iPhone SE 2. Jeszcze większe emocje budzi temat następcy obecnego flagowca Apple – iPhone X. Jakie będą te smartfony? Co nowego pokaże Apple? Czym zaskoczy? I czy w ogóle zdoła zaskoczyć? Na te i inne ważne pytania – ważne nie tylko dla zwolenników i przeciwników Apple, ale również dla całego segmentu urządzeń mobilnych – próbujemy znaleźć odpowiedź poniżej.

WWDC 2018 – ani dobrze, ani źle

Tegoroczna konferencja WWDC – o której pisaliśmy niedawno w osobnym artykule – budzi wśród fanów skrajne emocje. Obok głosów pozytywnych pojawiają się również te negatywne. Zapowiedziane przez Apple zmiany mają – jak zawsze – niesamowity potencjał biznesowy. Z drugiej strony: nie są niczym przełomowym. To raczej kontynuacja raz wytyczonej ścieżki, niż próba przetarcia nowego szlaku. Dla marki, która określa się mianem „innowatora” i celuje w zmianę świata może być to pewien problem.

Ale WWDC to zaledwie pierwsza połowa – a losy starcia Apple z krytykami rozstrzygną się tak naprawdę dopiero w tej drugiej. Drugiej – tj. po zapowiedziach sprzętowych. Te zaś najprawdopodobniej będą miały miejsce jesienią – tak jak było w zeszłym roku.

iPhone SE 2 – co wiemy, a czego możemy się tylko domyślać

Tymczasem Internet buzuje od plotek na temat iPhone SE 2. Pierwsze przecieki na temat smartfona pojawiły się w ubiegłym roku, na krótko przed ubiegłorocznym WWDC. Obecnie w wyszukiwarce grafiki Google znaleźć możemy już przynajmniej kilka rzekomych konceptów telefonu – powielanych w nieskończoność przez najprzeróżniejsze strony, blogi i publikacje. Koncepty te robią wrażenie czegoś autentycznego. Sceptycy widzą w nich skrzętną fuszerkę – ale dla większości internautów iPhone SE 2 stał się już faktem.

 

iPhone SE 2? A może sprytne internetowe oszustwo?

W praktyce – ocena autentyczności tych materiałów okazuje się niemożliwa. Niewykluczone, iż rzeczywiście mamy tutaj do czynienia ze wczesnymi grafikami koncepcyjnymi; możliwe też, że ktoś próbuje nas oszukać. Na korzyść teorii o istnieniu SE 2 przemawiają – po pierwsze – mocne względy biznesowe, a po drugie – zaskakująca jakość zaprezentowanych materiałów. Apple wykorzystuje przecieki kontrolowane jako stały element swojej strategii marketingowej – o tym wiemy nie od wczoraj. To, że jak dotąd zawsze były to przecieki precyzyjnie lokowane w czasie i budujące entuzjazm fanów bezpośrednio przed ogłoszeniem nie musi stanowić tu o regule; przeciek może być prawdziwy. Może również być spontaniczny – niekoniecznie musiał być kontrolowany przez markę.

Z drugiej strony – design pokazanego na grafikach telefonu znacząco odbiega od wszystkiego, do czego przyzwyczaiło nas Apple. Jest również radykalnie odmienny od obecnych rynkowych standardów. Ale czy o pierwszym iPhone SE nie można powiedzieć tego samego? I czy Apple kiedykolwiek przejmowało się jakimikolwiek standardami (oprócz – oczywiście – własnych)? Być może odpowiedź na te pytania pozwoli nam zbliżyć się do odpowiedzi na pytanie o autentyczność przecieków.

 

Grafiki koncepcyjne przedstawiające rzekomo iPhone SE 2 robią furorę w Internecie.

iPhone SE 2, iPhone SE X – co wiemy na pewno?

Na pewno wiadomo – choć dopiero od niedawna – że projektanci z Cupertino *nie pracują* wcale nad iPhone X o mniejszych gabarytach. Plotka taka obiegła Internet już jakiś czas temu; co bardziej entuzjastyczni spekulowali, że mniejszy iPhone X będzie tak naprawdę iPhone’m SE X – budżetową wersją spektakularnego flagowca. Przypuszczenia te okazały się, oczywiście, mocno przesadzone; równie dalekie od prawdy jak Apple od sprzedawania telefonu wartego ponad 5 000 zł za niecałe 2 000. Nie zobaczymy więc raczej ani mniejszego iPhone’a X, ani iPhone’a SE X.

Nie jest natomiast wykluczone, że Apple rzeczywiście pracuje nad „budżetową” wersją iPhone’a X; wiele wskazuje na to, że właśnie tak jest. Jak pokazują najnowsze przecieki – przecieki już bardziej „w stylu” Apple, bo następujące na krótko przed spodziewanym odsłonięciem nowego sprzętu – będzie to raczej telefon większy niż mniejszy; Apple nie zamierza schodzić z raz obranej ścieżki. Telefony o proporcjach ekranu 18:9 stają się powoli rynkowym standardem. iPhone X – z proporcjami 19,5:9 – wpisuje się (przynajmniej mniej-więcej) w ten trend. (Dla porównania – iPhone 8 posiada ekran o bardziej tradycyjnych proporcjach 16:9.)

Dlaczego o tym wspominam? Wbrew pozorom – jest to ważne. W porównaniu z ekranami 18:9 ekrany 16:9 robią wrażenie urządzeń z przeszłości – i nie dotyczy to jedynie sprzętu Apple. Nic w tym dziwnego: ekrany 18:9 charakteryzują sprzęt bezprzyciskowy; 16:9 to proporcje zarezerwowane dla (żeby nie powiedzieć: wymuszane przez) bardziej tradycyjnego, „przyciskowego” designu. Za wrażeniem tym stoi więc znacznie więcej niż subiektywne odczucie; ekrany 16:9 rzeczywiście ustępują ekranom 18:9 (i większym).

Błędem byłoby natomiast spodziewać się, że „budżetowy iPhone X” – o ile podobny produkt w ogóle powstanie – będzie telefonem *tanim*. Będzie z pewnością tańszy niż X. To powiedziawszy: tani nie będzie. Tańszy niż iPhone 8? Mało prawdopodobne. Tańsze modele Apple’owskich flagowców – od iPhone 5C począwszy – kosztowały zazwyczaj w momencie premiery niewiele mniej od najsłabszego konfiguracyjnie modelu bazowego. (I tak np. iPhone 5C kosztował tyle, co iPhone 5 z 16 GB pamięci.) Rozsądnie będzie więc założyć, że „budżetowy” iPhone X wciąż będzie urządzeniem z tej wyższej, nie niższej półki cenowej. Ostatecznie – mówimy przecież o nadal najlepszym smartfonie na rynku. Nie prawda? ;- )

O ile – ma się rozumieć – „budżetowy” iPhone X w ogóle powstanie.

Szkło zamiast kabli: stosunek Apple do bezprzewodowości

Posiadacze kultowych iPhone’ów 4 w wersji S nie mogą wprawdzie cieszyć się dobrodziejstwami iOS-a 11 – co prawdopodobnie zaczyna dawać im się powoli we znaki – ale wciąż mogą zrobić coś, o czym właściciele „piątek”, „szóstek”, „siódemek” oraz pierwszego SE mogą jedynie pomarzyć. Wystarczy wprowadzić niewielką modyfikację, by umożliwić bezprzewodowe ładowanie telefonu na platformie do ładowania.

W tym sensie iPhone 4S bliższy jest polityce Apple co do bezprzewodowości niż dużo nowsze wersje smartfona. Tym, co łączy go z najnowszymi iPhone’ami – „ósemką” oraz „dziesiątką” – jest szklana powłoka na obudowie. To właśnie ona umożliwia wprowadzenie wspomnianej wcześniej modyfikacji. Telefony z obudową z aluminium możemy wprawdzie ładować bezprzewodowo, ale jedynie za pomocą ładowarek typu PowerMat. Jest to z pewnością istotna różnica.

Bezprzewodowe ładowanie iPhone 4S na platformie:

 

 

Nie ulega wątpliwości, że bezprzewodowość jest przyszłością – i to nie tylko w segmencie urządzeń mobilnych, ale w ogóle – jakichkolwiek urządzeń elektronicznych. Czy za dziesięć lat nadal będziemy korzystać z przewodów? Prawdopodobnie tak – do pewnego stopnia. Na pewno jednak będzie ich mniej niż obecnie. Powodów jest wiele i można je mnożyć. Trend ten jest jednak doskonale widoczny i chyba nikt, kto obserwuje rynek, nie może mieć w tej kwestii poważniejszych wątpliwości.

I chociaż sceptycy mogą zaprzeczać, to (zdaniem redakcji TechSetter.pl) kable będą stopniowo odchodziły do przeszłości. Za 10-15 lat będziemy żyli w świecie *bez* kabli. Owszem, możemy mieć wątpliwości; przypomnijmy sobie jednak, gdzie 15 lat temu był Internet. Kto z nas myślał podówczas o przechowywaniu danych w chmurze i cyfrowej dystrybucji? A jednak kto dzisiaj – mając do wyboru zakup gry na Steamie lub obejrzenie serialu na Netflixie – nadal chodzi po te produkty do sklepów stacjonarnych? Osoby takie na pewno istnieją – ja sam mam na płytach całą kolekcję filmów Marvela ;- ) – ale nie powodują nimi najczęściej względy związane bezpośrednio z wygodą.

Apple jest obecnie w awangardzie bezprzewodowego świata. Bezprzewodowe ładowanie czy brak jacka słuchawkowego 3,5 mm to dopiero pierwszy krok; kolejne przed nami. I bardzo dobrze; ileż można korzystać z przestarzałej, zawodnej i nie zawsze dobrej dla naszego zdrowia technologii? Na bezprzewodowe słuchawki Apple przygotowywało nas od dawna – trudno być tu zaskoczonym. Płatności podpiętym pod telefony zegarkiem czy „dzwonienie” nim do dzieci jest tylko kolejnym krokiem w tym samym pochodzie.

iPhone SE 2 vs. miłośnicy przewodów

Nic w krążących po Internecie materiałach dotyczących iPhone SE 2 nie zapowiada powrotu Apple do jacka 3,5 mm. Pojawiają się takie pogłoski, nie znajdują jednak potwierdzenia na żadnej z tych grafik. To prawdopodobnie myślenie życzeniowe. Jest to podejście zaskakujące i – w swojej istocie – głęboko sprzeczne. Czy po to kupujemy telefon za 3 000 – albo 5 000 – złotych polskich, żeby podłączać do niego słuchawki za 15 zł? Czy po wydaniu tak dużych pieniędzy na podobne urządzenie nie czujemy się śmieszni, narzekając na ewentualne koszty AirPodsów?

Dostępne w Internecie materiały wskazują również na szklaną powłokę na obudowie. Czy iPhone SE 2 – o ile sprzęt taki rzeczywiście powstaje – będzie ładowany bezprzewodowo? Stawiamy, że tak. Czy będzie ładowany *wyłącznie* bezprzewodowo? Raczej wątpliwe. To jeszcze nie ten moment.

Dlaczego tak uważamy? Powód numer 1 wiąże się z szerszą strategią Apple. Chociaż marka z Cupertino kultywuje wizerunek innowatora oraz rynkowego „First Movera”, to rzadko  wchodzi na dany rynek jako pierwsza. Najczęściej pozwala przecierać szlak innym – a po ich porażce sama proponuje dużo lepsze rozwiązanie. Strategia ta wynika zapewne po części z chęci dopracowania produktu – tak jak było z Apple Pay czy, chociażby iCloudem. Ale uważna obserwacja poczynań „First Moverów” (tj. firm „przygotowujących” grunt pod nowopowstające rynki, najczęściej startupów) jest również świetną strategią oceny szans i potencjalnych zysków. A także ryzyka. A w swoim stosunku do tego ostatniego Apple jest zaskakująco konserwatywne. Jak zresztą – ostatnio – we wszystkim, co robi*.

Powód numer 2 związany jest natomiast z ceną urządzenia. iPhone SE był smartfonem „dla każdego” – to jeden z najtańszych produktów, jakie wypuściło Apple. Jeżeli iPhone SE 2 ma kontynuować tę linię, to nie może być sprzętem przeznaczonym dla zgoła innego odbiorcy. Nie może być zatem dużo droższy. A co za tym idzie – musi stawiać, przynajmniej po części, na mniej zaawansowane rozwiązania. Szklana obudowa i bezprzewodowe ładowanie – tak; brak wejścia Thunderbolt (a zatem: poleganie wyłącznie na chmurze w kwestii transferu danych) – nie. Ostatecznie – wielu posiadaczy pierwszego SE korzysta na co dzień z komputerów z Windowsem. iCloud to dla nich egzotyczny dodatek.

*To właśnie dlatego Apple tak ostrożnie wchodziło dawniej w technologie chmurowe – nie chciało powtarzać błędu Chromebooków. A jednak – pomimo tej ostrożności – marka z Cupertino nadal postrzegana jest jako pionier tego typu rozwiązań. Jak najlepiej podsumować to podejście? Może w ten sposób: innowacje – owszem. Ale nie kosztem użytkowników.

Telefon mocniejszy niż Twój komputer

Ostatnią kwestią pozostaje sprawa „bebechów” nowego budżetowego sprzętu od Apple. Co znajdziemy w iPhone SE 2? Szczerze mówiąc, nie spodziewałbym się za wiele. Telefon tej klasy nie potrzebuje procesora A11. Należy spodziewać się raczej wypróbowanego A10 Fusion, znanego m.in. z różnych wersji iPhone’a 7. Nadal byłby to postęp w porównaniu do pierwszego iPhone SE (w którego wnętrznościach znaleźć mogliśmy procesor A9). Jednocześnie wciąż mielibyśmy do czynienia z urządzeniem dość potężnym. Bądź co bądź: iPhone 7 do dziś daje radę. „Ósemki” są lepsze – ale czy dość dużo, by posiadacze „siódemki” przesiedli się na nie ze swoich modeli? Z doświadczenia wiem, że nie zawsze. Większość znanych mi posiadaczy „siódemki” woli pozostać przy swoim telefonie przynajmniej do momentu ogłoszenia ewentualnej rozszerzonej wersji „ósemki”. Jeśli nawet rozważają zmianę – to przeważnie na „dziesiątkę”.

Co mógłby iPhone SE 2 z 32 GB pamięci i procesorem A10? Mógłby wiele; mógłby prawdopodobnie tyle, co iPhone 7, jeśli nie więcej – a biorąc pod uwagę zapowiedzi z tegorocznej WWDC, to „więcej” wcale nie wydaje się tak bardzo odległe. iOS 12 znacząco zwiększy wydajność pracy iPhone’ów z tym procesorem. Jeśli wierzyć zapowiedziom, to wyposażony w podobne „bebechy” iPhone SE 2 mógłby działać znacznie sprawniej niż najdroższe „siódemki”. I kosztować znacznie mniej (chyba że doczekamy kolejnych obniżek cen na siódemkach).

Dużo mniej można natomiast powiedzieć na temat ewentualnych możliwości kamery takiego telefonu. Nie wiemy o nich naprawdę niczego. W Internecie znaleźć można wprawdzie próby wstępnych ocen – nie należy jednak brać ich na poważnie. Sama znajomość rynku aparatów mobilnych to o wiele za mało; akurat w tej kwestii Apple lubi zaskakiwać. (I trudno się dziwić: wielu posiadaczy iPhone’ów kupiło je właśnie ze względu na fantastyczny aparat.)

Szersze spojrzenie na design Apple

Nadrzędną zasadą designu Apple była – pierwotnie – dbałość o szczegół. Steve Jobs przekonywał, że elementy wewnętrzne komputera powinny być równie atrakcyjne co elementy zewnętrzne. Rzeczywista liczba osób, które mogłyby tam zajrzeć, nie miała dla niego większego znaczenia – liczył się projekt i dbałość o szczegół.

Patrząc z perspektywy czasu trzeba przyznać, że Jobs rzeczywiście wiedział, co mówi. Intuicyjnie rozumiał, w jaki sposób jakość wykonania – tak elementów zewnętrznych, jak elementów wewnętrznych – przekłada się na odbiór produktu. Mechanizm ten określa się niekiedy mianem „substytucji”. Powiedzmy sobie szczerze: niewielu z nas rozumie, dlaczego ten a nie inny komputer sprawdza się aż tak dobrze, podczas gdy inne – nawet o podobnej konfiguracji – sprawdzają się gorzej. Osoby pozbawione wiedzy technicznej (a więc, strzelam, 98% społeczeństwa) nie potrafią dokonać w pełni obiektywnej oceny sprzętu. Ale zapytane: „Sprzęt A czy Sprzęt B?”, nadal muszą dokonać wyboru. Kryterium sprawności technicznej zastępują więc – mniej lub bardziej świadomie – innymi kryteriami.

Design poszczególnych elementów jest najczęściej jednym z nich.

Jobs intuicyjnie pojmował tę zasadę – i zrobił z niej ostoję swojego marketingu. A choć w międzyczasie wyrzucono go za to z zarządu, czas pokazał, że miał rację. Jako substytut technicznej sprawności (wydajności, efektywności, rezultatów w testach i sprawdzianach, benchmarków etc.), design sprawdza się wyśmienicie: daje poczucie obiektywności… i nie wymaga fachowej wiedzy podczas oceny. A przynajmniej nie *aż tak bardzo* fachowej wiedzy. Szczególnie tam, gdzie danym produktem zachwyca się pół świata. W takiej sytuacji trudno nie zgodzić się z „wyższością” danego projektu nad innym.

Co ma do powiedzenia Steve Jobs o designie możemy obejrzeć na filmie zamieszczonym na YouTube przez EverySteveJobsVideo:

https://www.youtube.com/watch?v=L7gb7rxhvEI

A co z „niewidocznymi” elementami wewnętrznymi? Z zawartością obudowy? Osobiście nie znam nikogo, kto z powodzeniem rozłożyłby i złożył ponownie któregokolwiek z najnowszych MacBooków. W warunkach serwisowych – owszem. W warunkach domowych? Niekoniecznie.

Na szczęście marketing Apple znalazł świetne rozwiązanie. Wnętrze urządzeń można… pokazać. Stąd właśnie tak wiele materiałów reklamowych przedstawiających wnętrze MacBooków. O iPhone’ach czy iPadach nie wspominając. Apple nie chce, żebyś miał powód, żeby tam zajrzeć. Jeśli musisz tam zaglądać, to najpewniej nie jest dobrze. Zarazem jednak – chce, żebyś wiedział, że jeśli kiedyś *zechcesz* tam zajrzeć, to widok na pewno ci się spodoba.

 

 

Do tego (w zasadzie) sprowadzają się najważniejsze zasady designu Apple. Całość uzupełniają pomniejsze „zasady” – te związane ze specyfiką grupy docelowej. Są to przeważnie ludzie, którzy sami zajmują się projektowaniem. Apple sprzedaje im niewiarygodnie atrakcyjny towar: sprzęt minimalistyczny, funkcjonalny, gdzie projekt stanowi środek do celu, ale nigdy – cel sam w sobie; urządzenie złożone z dopracowanych do perfekcji elementów, które w połączeniu stanowią równie perfekcyjną całość. A przynajmniej taka jest oficjalna narracja przygotowana przez marketing Apple. Jak jest naprawdę – każdy musi już ocenić sam.

Podsumowanie: Przyszłość w kontekście szerszego spojrzenia

Apple można lubić lub nie; sprzęt tej marki, choć (co, mam nadzieję, pokazałem) konserwatywny w swoim rozwoju, budzi spore kontrowersje. Urządzeniom z jabłuszkiem nie sposób jednak odmówić jednego: zmierzają w jasno określonym kierunku. I zdaje się, że przynajmniej na chwilę obecną nikt (ani nic) nie będzie w stanie im w tym przeszkodzić.

Dlaczego zatem tak trudno przewidzieć, co Apple pokaże fanom we wrześniu? Jest to, jak sądzę, swoisty paradoks. Choć po każdym nowym odsłonięciu krytycy i komentatorzy oburzają się, że „Apple nie pokazało niczego nowego”, nikt tak naprawdę nie umie powiedzieć, co Apple może pokazać w przyszłości. Zdarzają się bliskie prawdzie przypuszczenia oparte na plotkach i przeciekach; trafione przewidywania oparte o analizę rynku są jednak w przypadku tej marki rzadkością. Dopiero po pewnym czasie od ogłoszenia czy premiery nowego sprzętu staje się jasne: Apple jednak zaskoczyło. Ale zrobiło to na swój sposób – na zasadzie ewolucji, nie, jak inni, rewolucji.

Co, samo w sobie, również jest zaskakujące; ostatecznie – mówimy o marce wyrosłej na wizerunku cyfrowego buntownika. Przypomnijmy sobie chociażby słynną reklamę „1984”: Orwellowską rzeczywistość i bezpośredni atak na (reprezentowany przez IBM) korporacyjny porządek. A tymczasem gdzieś po drodze marka zeszła trochę z tonu: obecnie innowację pojmuje inaczej – jako bezpośredni efekt kreatywności i dbałości o detale. Jeżeli nadal tworzy sprzęt dla buntowników, to w stylu podobnym co Harley-Davidson. (Wśród amerykańskich „Harleyowców” przeważają podobno prawnicy i lekarze, i to nie ci najbiedniejsi.) Nie musi trząść rynkiem – już go zdobyła.

 

 

Czy z nowymi iPhone’ami będzie podobnie – i czy również będziemy mieli w ich przypadku do czynienia z ewolucją – przekonamy się niebawem. To dość przełomowy moment dla Apple: podjęte przez markę działania określą przewidywania komentatorów na najbliższych parę lat. Po ogłoszeniu iPhone X nie brakowało głosów, że marka odeszła od swoich korzeni. Możliwe jednak, że prawda jest inna – i że „korzenie” te biegną gdzieś indziej niż dotąd byliśmy skłonni je widzieć.